Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X

Jezus więc, gdy przyjął ocet, rzekł: Wykonało się. I skłoniwszy głowę, oddał ducha (J 19, 30)

Wielki Piątek [1 kl.]
Zawsze Wierni nr 11/2008 (114)

bp Bernard Fellay FSSPX

Czego żądasz od Kościoła Bożego? Wiary!

Kazanie wygłoszone w Saint-Malo podczas procesji na pamiątkę ślubów Ludwika XIII, zorganizowanej w ramach III Uniwersytetu Letniego Bractwa Św. Piusa X we Francji, 15 sierpnia 2008 r.

Jesteśmy tu, by wypełnić śluby złożone przez króla Ludwika XIII. Można by powiedzieć, że bardziej niż kiedykolwiek musimy starać się wypełnić to ślubowanie – i to nie tylko przez procesję, nie tylko poprzez modlitwy zanoszone do Najświętszej Maryi Panny, w których uznajemy Ją za naszą Matkę i Królową, ale również pozwalając, by rzeczywiście wkroczyła Ona w nasze życie osobiste, jak również rodzinne i społeczne. Bardziej niż kiedykolwiek musimy pielęgnować więź z Najświętszą Dziewicą, bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy Jej wstawiennictwa, Jej opieki.

Żyjemy bowiem w czasach bardzo szczególnych, w czasach, które ośmielę się nazwać apokaliptycznymi. Żyjemy w czasach apokaliptycznych; twierdzę tak nie dlatego, że znajduję przyjemność we wszelkiego rodzaju fantastycznych dociekaniach, ale po prostu dlatego, iż to, czego jesteśmy świadkami, odpowiada zdarzeniom opisanym w Apokalipsie. Prawdą jest, że w szerszym rozumieniu Apokalipsa przedstawia losy Kościoła po śmierci Zbawiciela – aż do końca świata. W szerszym sensie księga ta musi być interpretowana jako kronika Kościoła. Niektórzy autorzy, między nimi i święci, podawali różne interpretacje i wskazywali na określone rozdziały, mówiąc: „Ten rozdział odnosi się do takich czasów, a ten z kolei do innych”. Wiemy, że nie jesteśmy w stanie uchwycić przyszłości i że wszelkie próby odnoszenia słów Bożych do jakichś szczególnych wydarzeń są niebezpieczne. Jeśli dane wydarzenia już się zdarzyły, łatwiej jest powiedzieć, że taka a taka część wypełniła się i że takie a takie proroctwo miało odnosić się do określonego czasu. Jest to kwestia bardzo delikatna i pragnę uniknąć wyciągania tego rodzaju konkluzji.

Pozostaje jednak prawdą, że czasy, w których żyjemy – i dotyczy to zarówno społeczeństwa świeckiego, jak i Kościoła – nie są normalne; są wręcz całkowitym zaprzeczeniem tego, co zwykłe i naturalne. Żyjemy w czasach, w których został zakłócony wszelki ład, w którym atakowane są nawet najbardziej podstawowe zasady. To niewiarygodne! Chcielibyśmy móc powiedzieć, że to niemożliwe, że to nie może być prawdą. A jednak widzimy to na własne oczy. To rzeczywistość, a przecież nie możemy walczyć z rzeczywistością. Jeśli coś jest rzeczywiste, to jest rzeczywiste! Pan Jezus obiecał nam, że „bramy piekielne go [Kościoła] nie przemogą” (Mt 16, 18). A Zbawiciel jest Prawdą. To zdanie jest i pozostaje prawdziwe. Kiedy jednak patrzymy na jego konkretne zastosowanie, mamy wrażenie, że teologowie żyjący w czasach Vaticanum I – soboru, podczas którego tak uroczyście potwierdzono prymat i nieomylność papieża – z pewnością uważaliby to, co obecnie przeżywamy, za coś niemożliwego, niewyobrażalnego.

Przesłanie Matki Bożej z La Salette

Nie zapominajmy jednak, że Matka Boża zapowiedziała w La Salette nadejście straszliwych czasów dla Kościoła. Te przepowiednie, które przekazano do Rzymu, zostały umieszczone na indeksie ksiąg zakazanych, tak bardzo były przerażające! Fakt, że zostały umieszczone na indeksie, nie oznacza jednak, że były fałszywe. Przez długi czas, gdy tylko ktoś powoływał się na słowa Matki Bożej z La Salette, słyszał: „Kościół to potępił!”. Umieszczając orędzie na indeksie, Kościół zakazał jedynie jego czytania, nie oznacza to jednak, że było ono fałszywe. Kilka lat temu, dokładnie 3 października 1999 r., oryginalne manuskrypty Melanii i Maksymina zostały ponownie odkryte w archiwach Świętego Oficjum, które dziś nazywa się Kongregacją Nauki Wiary. Można tam znaleźć wszystkie sprawozdania, również tekst, w którym Melania przekazała papieżowi to, co powiedziała jej Matka Boża, czyli słynny sekret z La Salette. Są tam też teksty Maksymina, któremu Matka Boża również objawiła pewne tajemnice. Wszystko to zachowano, a stosunkowo niedawno nawet opublikowano. Możemy więc stwierdzić, że krążące w obiegu teksty były całkowicie zgodne z tym, co przekazała Matka Boża. A co powiedziała Ona w La Salette? Przepowiedziała nadejście straszliwych czasów dla Kościoła, powiedziała nawet: „Rzym straci wiarę”. Powiedziała: „Rzym straci wiarę i stanie się siedzibą Antychrysta”. To niezwykle mocne słowa! Są tam również bardzo surowe napomnienia skierowane do duchowieństwa. Czy te słowa nie potwierdzają się dziś całkowicie? Czyż 40 minionych lat nie odpowiada temu opisowi? Słowa te są tak mocne, że niemal nie mamy odwagi ich wypowiedzieć. Nie mamy dziś odwagi powiedzieć: „Rzym stracił wiarę”. Mówimy, że taki a taki kardynał stracił wiarę, że taki a taki biskup zachowuje się tak, jakby już nie wierzył. Nawet dziś nie mamy odwagi powiedzieć, że Rzym stracił wiarę.

Wydaje mi się, że nieprzypadkowo dostrzegamy wiele rzeczy, które dokonują się, czy też które publikuje się obecnie w Rzymie, a które nie wyrażają już wiary katolickiej. Moglibyśmy nawet posunąć się do twierdzenia, że jesteśmy świadkami narodzin nowego Kościoła, Kościoła, który twierdzi, że jest katolicki, ale w którym nie ma już nic katolickiego. Ma on swoje własne obrzędy, swoją Biblię, swoje metody działania, nie naucza już jednak tego, czego Kościół nauczał na przestrzeni wieków. Moglibyśmy nazwać ten nowy Kościół „soborowym”, a w zasadzie to on sam tak siebie nazywa. Niemal niemożliwe jest jednak oddzielenie go od prawdziwego Kościoła. Jest to coś na podobieństwo rozwiniętego nowotworu. U człowieka rak nie jest tym samym, co osoba, nie jest jego prawdziwą naturą, ale chorobą. Jest jednak w nim w taki czy inny sposób obecny. Gdy rak występuje w postaci guza, możemy go unieszkodliwić i usunąć. Skoro jednak w całym ciele pojawią się przerzuty, lekarze są bezradni, gdyż widzą, że rak rozprzestrzenił się na cały organizm. Nie mają już odwagi, by wziąć skalpel i wyciąć ciało obce, które się znajduje w organizmie pacjenta.

Encykliki Pascendi i Humani generis

Na tym przykładzie staram się wyjaśnić, najlepiej jak potrafię, tajemnicę, wielką tajemnicę tego obcego ciała, szerzącego w samym Kościele naukę, która nie jest już katolicka. Ciało to pragnie zaprzyjaźnić się ze wszystkimi religiami, twierdzi, że w każdej religii można osiągnąć zbawienie i że Duch Święty posługuje się nimi jako środkami zbawienia. Wszystko to nieprawda. Kościół nigdy niczego takiego nie nauczał! Mamy dziś Kościół, który promuje idee potępione niecałe 50 lat temu. I zauważamy, że wszystko to rozpoczęło się od II Soboru Watykańskiego. Sobór ten nie tyle wynalazł nowinki, co zaaprobował i zalegalizował to, co zostało potępione 10 lat wcześniej. Na marginesie zachęcam was do przeczytania raz jeszcze encykliki Piusa XII Humani generis, traktującej o współczesnych błędach. Pascendi, która potępiała modernizm, była zamierzona przez św. Piusa X jako środek mający zneutralizować przeciwnika. Jak słusznie zauważył, wróg znajdował się wewnątrz Kościoła. Już na początku XX wieku papież demaskował wrogów Kościoła działających wewnątrz niego. To niszczycielskie dzieło trwa nadal. Obecnie jesteśmy w niezwykle delikatnej sytuacji, gdyż aby osiągnąć zbawienie, musimy zachować wiarę w Kościół. A Kościół nie może stać się jedynie pojęciem abstrakcyjnym, gdyż jest rzeczywistością widzialną i konkretną: Kościołem katolickim. Jednak wyznając naszą wiarę w Kościół, we wszystko czym jest i był, musimy jednocześnie (...) zdystansować się od tego obcego ciała, które od czterdziestu lat przynosi prawdziwie śmiercionośne owoce.

Rewolucja w Kościele wyrządziła mu więcej szkody niż wojny i prześladowania, sprowadziła więcej przypadków duchowej śmierci, więcej dezercji, więcej strat dla Kościoła – w zgromadzeniach zakonnych i wśród kapłanów... Nawet prześladowania komunistyczne nie wywołały tak wielkich strat duchowych, jak kryzys zapoczątkowany przez Vaticanum II. Tak więc walczymy, bronimy się przed tą trucizną, która nie jest duchem Kościoła katolickiego. Kłopot polega na tym, że promotorzy tych błędów znajdują się obecnie w najwyższych kręgach władzy. Jednak nie wszyscy z nich szerzą te nowinki w podobny sposób i nieustannie.

Paweł VI o „dymie szatana” w Kościele

Dlatego Paweł VI, który po Janie XXIII tworzył tę nową religię, mógł powiedzieć, że w Kościele obecne były siły i idee, które do niego nie należały. Posunął się on nawet do twierdzenia, że do Kościoła wdarł się dym szatana. Słowa takie przejmują nas drżeniem aż do szpiku kości. Paweł VI wyznał Janowi Guittonowi, że podczas soboru mógł zatryumfować światopogląd obcy Kościołowi. Naprawdę tak powiedział; dodał także, że nigdy nie byłby to [prawdziwy] Kościół, gdyż zawsze pozostałaby [wierna] resztka, niezależnie od tego, jak bardzo nieliczna. I to powiedział Paweł VI, człowiek, który wprowadził nową Mszę i pozostał jej wierny. Papież, który zainicjował ekumenizm! Cóż za pomieszanie!

Jest jeszcze jeden fakt, który nie jest powszechnie znany: gdy Paweł VI ogłosił tekst nowej Mszy, kard. Journet udał się do niego, ponieważ definicja Mszy zawarta we wprowadzeniu do nowego mszału była wprost heretycka. Tak więc kard. Journet poszedł do papieża, a Paweł VI wybuchnął w jego obecności płaczem i powiedział, że podpisał ten dokument, nie przeczytawszy go uprzednio. To właśnie w taki sposób nowa Msza została zatwierdzona przez papieża, który tak ufał swemu współpracownikowi Bugniniemu, że nawet nie czytał tekstów, jakie mu przedstawiano do podpisu! Oczywiście definicja została poprawiona, ale sama liturgia Mszy – nie. Jest to tylko jeden z przykładów wstrząsów, jakie pojawiały się nieustannie i niszczyły Kościół. Weźmy na przykład Komunię św. na rękę! Tekst, który wprowadził tę praktykę, jest w zasadzie jej potępieniem. Dokument ten mówi, że nie jest to dozwolone, skoro jednak zwyczaj ten istnieje na jakimś terytorium, może zostać zachowany. I w ten sposób Komunia na rękę rozszerzyła się na cały świat. Odnośnie do pokuty tekst mówił, że jest ona rzeczą bardzo dobrą, że musimy czynić pokutę – mam na myśli tekst traktujący o odpustach – kiedy jednak skończycie go czytać, nie wiecie, co to znaczy czynić pokutę. I tak dalej. Moglibyśmy analizować w ten sposób jeden dokument po drugim. To niewiarygodne zamieszanie!

Jan Paweł II potępił „milczącą apostazję”

Kolejny papież, Jan Paweł II – ten sam, który zorganizował pierwsze spotkanie w Asyżu – na początku swego pontyfikatu ubolewał nad faktem, że błędy i herezje szerzyły się powszechnie w Kościele i że dzisiejsi chrześcijanie są kuszeni przez agnostycyzm. Pod koniec swego życia skarżył się na „milczącą apostazję”. Jeśli był w stanie cierpieć z tego powodu, widać, że zachował katolicki pogląd na świat, a przecież to on sam doprowadził do katastrofalnego spotkania w Asyżu.

Ukazuję te elementy, by pokazać wam, jak delikatna jest sytuacja i jak wielką roztropność musimy zachować, pamiętając zawsze, że mamy tu do czynienia z tajemnicą. Tajemnica jest prawdą, która znajduje się poza nami. Jest rzeczywistością, którą możemy obserwować, nie posiadamy jednak klucza pozwalającego nam ją wyjaśnić. Tajemnica, z jaką mamy tu do czynienia, przypomina tajemnicę męki Zbawiciela. Apostołowie, wszyscy uczniowie Chrystusa, mieli obowiązek wierzyć w Jego Bóstwo i wszechmoc. Widzieli jednak tego Boga, którego czcili jako wszechmocnego, jak cierpi, jak jest bity, krzyżowany, widzieli nawet Jego śmierć na krzyżu. Ludzki rozum mówił im: „Przecież gdyby był Bogiem, nie mógłby cierpieć, nie mógłby umrzeć. Gdyby był wszechmocny, zmiótłby z ziemi tych żołnierzy i oprawców jednym swym spojrzeniem”. A jednak nic podobnego nie nastąpiło. Pozwolił im uczynić z Nim to, co chcieli. Tak, pozostał Bogiem. Jest prawdziwym Bogiem. Jednak cierpiał nie jako Bóg, ale w swej ludzkiej naturze. Myślę, że może nam to pomóc zrozumieć obecną sytuację w Kościele. Niektórzy mistycy, niektórzy święci i sam abp Lefebvre przedstawiali nam tajemnicze wyjaśnienie, wedle którego Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa, postępuje śladami Jego fizycznego ciała. Jeśli Chrystus Pan pragnął cierpieć w swym ciele fizycznym, męka ta trwa również w członkach Jego Ciała Mistycznego w czasie i przestrzeni.

Są czasy, kiedy męka ta jest wyraźniejsza i lepiej widoczna, na przykład podczas prześladowań. Męka, której obecnie jesteśmy świadkami, jest znacznie trudniej zauważalna, ponieważ prześladowanie nie jest fizyczne, ale duchowe, a ramię prześladowcy nie wymierza ciosów od zewnątrz, ale z wnętrza Kościoła. Sytuacja ta staje się niemal nie do zniesienia. Dobry Bóg poddaje naszą wiarę straszliwej próbie. Żąda od nas wiary heroicznej i w czasach takich jak obecne musimy uciekać się do Najświętszej Maryi Panny, gdyż jeśli był w historii ktoś, w kim wiara lśniła pełnym blaskiem, tym kimś jest z pewnością Niepokalana. Jest Ona obiektem naszej czci właśnie w powodu swej wiary. W Ewangelii czytamy, jak Jej kuzynka Elżbieta pozdrowiła Ją słowami: „Błogosławiona jesteś, boś uwierzyła, że staną ci się słowa powiedziane ci od Pana” (Łk 1, 45). Jest błogosławiona z powodu swej wiary. Wiarę tę udowodniła później u stóp krzyża. Musimy więc uciekać się do Niej i prosić Ją o wiarę, która pomoże nam przejść tę próbę. A jeśli przyszliście tu dziś, to oczywiście dlatego, że Bóg podtrzymuje waszą wiarę. Utrzymuje was w wierze katolickiej, podtrzymuje w was katolickie życie, które trwa wbrew wszystkiemu, pomimo tej próby. Jak bardzo potrzebujemy tego wsparcia!

O ultimatum kard. Castrillona

Przy okazji przekażę wam kilka informacji o aktualnych relacjach z Rzymem. Prawdopodobnie słyszeliście o ultimatum. Jak wygląda nasze obecne stanowisko? Po pierwsze, to ultimatum jest dziwne, ponieważ zazwyczaj, kiedy podejmuje się takie działanie, czyni się to w jakimś celu. W tym zaś przypadku naprawdę nie mamy pojęcia, o co chodzi. Na początku czerwca zostałem wezwany przez kard. Castrillóna z powodu ostatniego Listu do przyjaciół i dobroczyńców, który zawierał analizę obecnej sytuacji i jasno stwierdzał, że nie jesteśmy gotowi do zażycia trucizny wynalezionej na soborze. Władzom rzymskim bardzo się to nie spodobało. Nie spodobało im się, że napisaliśmy, iż nie zmieniliśmy stanowiska, nadal stawiamy opór i nie wypijemy trucizny. Zostałem więc wezwany do Rzymu i tam wręczono mi zadrukowaną kartkę. Spotkanie miało miejsce w budynku Komisji Ecclesia Dei (nawiasem mówiąc, był to pierwszy i jedyny raz, gdy tam byłem). W pokoju obecny był kardynał, wiceprzewodniczący komisji msgr Perl, sekretarz msgr Marini oraz prywatny sekretarz kardynała Castrillóna. Towarzyszył mi ks. Nely. Wręczono nam wydrukowaną notę, a kardynał poprosił mnie, abym przeczytał ją głośno wobec wszystkich. W liście tym, który naprawdę miał brzmienie ultimatum, napisane było coś na kształt: „Do tej pory twierdziłem, że nie jesteście schizmatykami, teraz jednak nie będę już mógł tego powiedzieć. Dziś musicie przyjąć jasne warunki, które wam przedstawimy”. Po przeczytaniu tego spytałem kardynała, jakie to warunki, ponieważ w piśmie nie wymieniono żadnych. Kardynał jednak nie odpowiedział. Tak więc ponowiłem pytanie mówiąc: „Czego Eminencja ode mnie oczekuje?” – i w tym momencie, niemal szeptem, powiedział on: „Jeśli w sumieniu uważa Ekscelencja, że musi mówić to swoim wiernym, proszę to robić! Musi jednak Ekscelencja szanować osobę papieża”. Odpowiedziałem, że ze swojej strony nie widzę tu problemu. I spotkanie dobiegło końca. Dlaczego uważam, że powodem spotkania był ostatni List do przyjaciół i dobroczyńców? Ponieważ zapytałem o to kardynała, który sam czynił do tego aluzje. Powiedziałem: „Czy mógłby mi Eminencja powiedzieć, co w tym liście było niewłaściwego?”. Przeczytał go głośno w mojej obecności i jedyny zarzut, jaki znalazł, to ten, iż napisałem, że klasztory i seminaria są puste. Powiedział: „To nieprawda”. Była to jedyna odpowiedź, jakiej mi udzielił.

Jaki jest więc cel ultimatum? Po spotkaniu powiedziałem ks. Nely’emu, że czułem się bardzo sfrustrowany, ponieważ było to coś na kształt spektaklu. Odegrali oni bardzo emocjonalne przedstawienie, podczas którego kardynał stwierdził de facto: „Koniec tego. Zwołam konferencję prasową. Daję sobie z tym wszystkim spokój”. Nie miałem najmniejszego pojęcia, czego naprawdę ode mnie oczekiwali. Następnego dnia wysłałem więc z powrotem ks. Nely’ego z pytaniem: „Czego od nas oczekujecie?”. Wtedy kazali mu poczekać pół godziny, a w tym czasie ułożyli owe słynne pięć punktów rozpowszechnione poprzez Internet.

Pierwszy z tych pięciu punktów mówi: „Bp Fellay musi dać odpowiedź proporcjonalną do hojności Ojca Świętego”. Co to może oznaczać? Zdanie to jest nadzwyczaj niejasne, może znaczyć wszystko albo nic. Musieliśmy więc założyć, że hojność papieża oznaczała motu proprio. A proporcjonalną odpowiedzią miały być prawdopodobnie podziękowania, wyrażające równocześnie uznanie, że nie było ono jedynie dla nas, ponieważ dotyczy wszystkich kapłanów. W innym przypadku nie sposób zrozumieć, co mogłoby to oznaczać.

Po wtóre, mam okazywać szacunek osobie papieża. Przypuszczam, że oznaczało to, iż nie wolno go obrażać, jeśli jednak za zniewagę uważa się opinię, że jest on liberałem doskonałym – jaką wyraziłem po jego wizycie w USA, podczas której (...) twierdził, że wolność religijna jest czymś wspaniałym... Naprawdę, trudno o twierdzenie bardziej liberalne! Nie widzę w moich słowach nic ubliżającego.

Trzeci punkt jest nieco bardziej „drażliwy”, ponieważ poproszono mnie, abym „nie tworzył magisterium wyższego niż magisterium papieża i nie umieszczał Bractwa w opozycji względem Kościoła”. I znów może to oznaczać wszystko albo nic. Gdybyśmy się na to zgodzili, wówczas za każdym razem, kiedy przedstawialibyśmy jakąś obiekcję, mogliby nam powiedzieć: „Wynosicie się ponad papieża”. Pokazuje nam to jasno, że dla Rzymu jest absolutnie nie do pomyślenia, byśmy mogli powiedzieć coś złego na temat soboru. Oto, gdzie leży problem.

Dyskusja doktrynalna ma zasadnicze znaczenie

Można było usłyszeć, że odrzuciłem propozycję Rzymu, choć Rzym nie przedstawił w istocie żadnej propozycji. To jedynie kardynał zaczął się niecierpliwić, ponieważ, jak się wyraził, „sprawy się ciągną”. Od 2000 r. mówiliśmy władzom rzymskim, że im nie ufamy i że jeśli pragną dialogu, to muszą wpierw wykonać kilka gestów, które pomogłyby nieco odbudować zaufanie. Żądaliśmy dwóch rzeczy: uwolnienia tradycyjnej Mszy oraz wycofania dekretu o ekskomunice biskupów. Siedem lat później możemy powiedzieć, że jeden z tych punktów został spełniony. Nadal jednak pozostaje druga kwestia. Po jej załatwieniu – powiedzieliśmy – będziemy gotowi do dyskusji. Mówimy to raz jeszcze, ponieważ to bardzo ważne i naprawdę uważamy dyskusję doktrynalną za kwestię o zasadniczym znaczeniu, gdyż pozwoli ona poznać, czy to, co głoszono podczas soboru i po nim, jest zgodne z objawieniem chrześcijańskim i nauczaniem Kościoła. Nie wynosimy się ponad papieża. W przeszłości papieże kanonizowali wiele twierdzeń i podali je do wierzenia jako dogmaty. Twierdzenia te nie mogą już być zmieniane. Dogmat nie podlega dyskusji. Tak więc nie czynimy się sędziami. Prosimy jedynie obecnego papieża, by wyjaśnił, w jaki sposób to, co mówi, jest zgodne z tym, co mówili jego poprzednicy, mając w pamięci słowa św. Pawła Apostoła: „Ale choćbyśmy my, albo anioł z nieba głosił wam ponad to, cośmy wam głosili, niech będzie przeklęty” (Gal 1, 8–9). Trudno o mocniejsze słowa. Mamy wrażenie, że św. Paweł przewidywał sytuacje podobne do tej, w jakiej się obecnie znajdujemy: „Gdybym ja sam (a był on Apostołem) zaczął nauczać was czegoś różnego od tego, co powiedziałem wam wcześniej, niech będę przeklęty! Gdyby anioł przyszedł i nauczał was czegoś odmiennego – niech będzie przeklęty”.

Magisterium Kościoła ma XX wieków. To właśnie to nauczanie sądzi papieża, nie my. Wypowiedź papieża jest nieomylna, gdy spełnia odpowiednie warunki. A skoro papież to wie, niech posłuży się swą nieomylnością! Wówczas będzie głosił prawdziwą wiarę, tak jak to czynili jego poprzednicy. Jeśli obecnie, podobnie jak podczas II Soboru Watykańskiego, papież nie będzie chciał angażować tej nieomylności, wówczas to, co wydarzyło się wtedy, wydarzy się ponownie.

Nie chcemy budować na piasku

Musimy mieć świadomość, że w istocie nie odrzuciliśmy absolutnie niczego (...). Nawet teraz nadal mówimy Rzymowi, że sytuacja kanoniczna Bractwa nie może zostać uregulowana, jeśli nie przyjrzymy się wpierw istocie problemu – a są nią właśnie wszelkie nowinki wprowadzone do Kościoła od czasu Vaticanum II. Gdybyśmy postąpili inaczej, byłoby to równoznaczne z przyjęciem następującej oferty: Dajemy wam dom. Jednak dom wisi w powietrzu, jest zbudowany na czymś, na kawałku ziemi. (...) Czy jeśli dom zbudowany będzie na lotnych piaskach, będziecie skłonni go wziąć? Gdybyście wiedzieli, że jutro się zawali i zniknie, pochłonięty przez bagno, mówilibyście sobie: to nie jest tego warte. Podobnie, jeśli mówią, że dają wam rolls-royce’a, jednak pod warunkiem, że nie może opuścić garażu, dlaczego w ogóle czyni się z niego prezent? Albo też gdyby wam powiedziano, że daje się wam statek, musi on jednak pozostać przy brzegu...

Tak właśnie jest w naszym przypadku. Rzym, gdy chce podpisać porozumienie kanoniczne, czy też posługując się powyższym przykładem, gdy oferuje nam samochód, statek czy dom, absolutnie nie chce dyskutować o opoce, na której dom ten musi być zbudowany. Dla władz rzymskich jest samo przez się oczywiste, że drogę, po której ten samochód jeździłby, wodę, po której pływałby statek, spowija atmosfera doktrynalna Vaticanum II. Na tym właśnie polega cały problem – chcemy, by Rzym się z tym zmierzył. Tak długo, jak nie chce tego uczynić, nie możemy iść dalej. Musimy postępować w taki sposób, w innym przypadku bowiem budowalibyśmy na piasku. A my nie chcemy budować na piasku. Mówimy to w imię wiary, w imię nauczania Kościoła, tego, co Kościół zawsze czynił.

Od Rzymu oczekujemy wiary

Mówi się nam: „Wiecie, papież jest względem was dobrze usposobiony, ale nie wiadomo, kto przyjdzie po nim. Nie wiadomo! Albo więc zawrzecie porozumienie teraz, albo nigdy”. Odpowiedziałem kardynałowi, który mi to powiedział: „Eminencjo, wierzę w Ducha Świętego. Jeśli Duch Święty jest w stanie oświecić w tej kwestii obecnego papieża, może równie dobrze oświecić następnego”. A jeśli papież pragnie naszego dobra, następny może pragnąć dla nas jeszcze większego dobra. Powtórzę raz jeszcze: nie możemy dyskutować o dogmatach. Nie mamy prawa manipulować wiarą. Kiedy widzimy tak wyraźnie, co dzieje się w Kościele – a to Bóg daje nam tę łaskę – rozumiemy, że nie ma miejsca na targi. Od Rzymu oczekujemy wiary. Jest to pierwszy kontrakt zawierany podczas naszego chrztu. Od Kościoła Bożego żądamy wiary i wiemy, że jedynie Kościół może nam ją dać. Ponawiamy więc żądanie wyrażone podczas chrztu. Nie czynimy nic ponadto. Moglibyśmy w ten sposób podsumować całą naszą walkę, gdyż wiemy, że Kościół jest jedyną społecznością ustanowioną przez Boga, która może dać nam zbawienie – nie możemy być zbawieni poza Kościołem: poza Kościołem nie ma zbawienia. Wiemy, że zbawienie przychodzi przez wiarę i przez łaskę. Tego właśnie żądamy od Rzymu, niczego mniej i niczego więcej.

Czy dożyjemy czasów, gdy sprawy przybiorą lepszy obrót? Oczywiście mamy taką nadzieję, nie wiemy tego jednak na pewno. Prawdą jest, że patrząc po ludzku, wiele rzeczy wskazuje na to, iż coś może zmienić się na lepsze. W dziedzinie zasad ma miejsce przebudzenie, wyczekiwanie, zwłaszcza wśród młodszych pokoleń, wśród tych, którzy nie otrzymali niemal nic katolickiego. W swym oczekiwaniu zwracają się oni ku Tradycji, a niezadowoleni z tego, co daje się im obecnie, proszą o tradycyjną doktrynę. Widzimy kapłanów, którzy zwracają się ku starej Mszy i w prosty sposób odkrywają swą religię. Gdybyście wiedzieli, jak wielu młodych księży, którzy po raz pierwszy odprawili starą Mszę, mówi nam: „Przecież to dwa różne światy! Kiedy odprawiam tę Mszę, odkrywam, kim jest kapłan”. Nie oznacza to, że nie mają oni żadnego pojęcia o kapłaństwie, jednak we Mszy Wszechczasów odkrywają, że Chrystus Pan pragnie, by jego kapłani byli z Nim zjednoczeni, by byli Jego narzędziami i pośrednikami między Bogiem a ludźmi, by walczyli o ich zbawienie (...) poprzez ofiarę Jego Syna, z którą mają się zjednoczyć. Na tym właśnie polega istota obecnego kryzysu: nie chce się już krzyża ani cierpienia; nie chce się już słyszeć o grzechu i ofierze. Moglibyśmy powiedzieć, że tu właśnie leży klucz do przezwyciężenia obecnego kryzysu. To właśnie jest powód, dla którego kładziemy tak wielki nacisk na Mszę św., ponieważ Msza jest ucieleśnionym wyrazem tej wiary: zbawienie płynie z krzyża, z ofiary Chrystusa Pana, zbawienie przychodzi za pośrednictwem kapłana. Kryzys, jakiego doświadczamy, jest kryzysem kapłaństwa. Usiłowano wypaczyć naturę kapłaństwa, a dzisiejszy kapłan nie odnajduje już swej tożsamości w nowej Mszy. Kiedy jednak mówimy o tym otwarcie, wprawia to Rzym w zdenerwowanie! Nie mogą znieść, że mówimy, iż nowa Msza jest zła. A jednak, by to stwierdzić, wystarczy mieć otwarte oczy, to zupełnie oczywiste. Wystarczy przyjrzeć się owocom. Zbawiciel mówi, że drzewo poznamy po jego owocach.

„Owoce są dobre, a więc Duch Święty jest tam obecny”

Musimy więc kontynuować naszą walkę tak długo, jak długo będzie to konieczne. Czy wydarzenie, które miało miejsce na początku lata, znajdzie swój finał w deklaracji o schizmie, jak chcieliby tego niektórzy nasi wrogowie? Wątpię, ale naprawdę nie mam pojęcia, jak to się zakończy. A zresztą, co by to zmieniło? Biskupi i tak traktują nas jak schizmatyków i najgorszych ludzi pod słońcem. W swych kościołach goszczą wszystkich. Modlą się wspólnie z wszystkimi, nas jednak traktują jak zarazę. Sami wiecie, jak te sprawy wyglądają. I podczas gdy w Rzymie mówią, że nie jesteśmy schizmatykami, jesteśmy równocześnie traktowani jak plaga zagrażająca całemu rodzajowi ludzkiemu. Będzie to trwało tak długo, jak długo Bóg na to pozwoli. Pociechą jest dla nas łaska Boża. Widzimy, że Bóg działa w naszych duszach. Widzimy, że są owoce łaski, nawet sam Rzym to przyznaje. Ten sam kard. Castrillón, mówiąc o Bractwie, powiedział mi: „Owoce są dobre, a więc Duch Święty jest tam obecny”. Niech więc wyciągną z tego wnioski. Nie możemy tego za nich uczynić. Nie śmielibyśmy wychwalać samych siebie, mimo że również dostrzegamy, iż owoce są dobre.

Uciekajmy się więc do Najświętszej Maryi Panny. Dziś w jednej z antyfon wychwalamy Niepokalaną jako Tę, która niszczy wszystkie herezje. Śpiewamy: „Błogosławiona jesteś Ty, która zniszczyłaś wszystkie herezje”. Maryja jest pełna słodyczy, jednak pod tym względem jest w Niej coś groźnego. A wynika to z Jej miłości. Jeśli kochamy Boga, jeśli kochamy dobro, musimy w tej samej mierze nienawidzić wszystkiego, co jest przeciwne Bogu. Musimy nienawidzić grzechu. To termometr naszego życia duchowego: do jakiego stopnia nienawidzimy grzechu, poczynając od naszych własnych grzechów? Ponieważ w tej samej mierze kochamy Boga. Prośmy Matkę Bożą, byśmy mogli wzrastać w miłości Bożej i nienawiści do wszystkiego, co sprzeciwia się Bogu, Jego panowaniu i zbawieniu dusz. Prośmy Niepokalaną o tę specjalną ochronę i wysługujmy ją sobie poprzez szczególne do Niej nabożeństwo. Starajmy się wzrastać w naszym związku z Niepokalanym Sercem Maryi. Niech Ona będzie każdego dnia prawdziwie naszą Matką, nie tylko w chwili odmawiania Zdrowaś... lub wówczas, gdy przystajemy przed Jej figurą. Niech stanie się prawdziwie naszą Matką! Akt oddania, który zaraz będziemy odnawiać wedle ślubu złożonego przez Ludwika XIII, musi mieć w naszym życiu widoczne konsekwencje. Nie mogą to być puste słowa. Ten dar dla Najświętszej Maryi Panny musi być realny i prawdziwy. A więc żyjmy prawdziwie, jak przystało na Jej dzieci. W ten sposób zapewnimy zbawienie sobie samym oraz kontynuację Tradycji Kościoła w czasie i przestrzeni, w pokoleniach, które nadejdą. Ω

Tekst za DICI.org. Przełożył Tomasz Maszczyk.