Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X

Jezus więc, gdy przyjął ocet, rzekł: Wykonało się. I skłoniwszy głowę, oddał ducha (J 19, 30)

Wielki Piątek [1 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2009 (116)

bp Bernard Fellay FSSPX

To nie Bractwo stanowi problem

(dokończenie)

Rzym i motu proprio

Motu proprio było bardzo ważne. Wielu mniej lub bardziej konserwatywnych kardynałów uświadamia sobie, że sytuacja w Kościele jest zła i że Tradycja może być bardzo pomocna w przezwyciężeniu kryzysu. Kardynałowie ci usiłują przywracać [starą] Mszę. Co ciekawe, owi kardynałowie w Rzymie zawsze uważali, że Msza trydencka nigdy nie została zniesiona. Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu [obecny] papież był już przekonany o tym, co napisał w motu proprio, nie tylko on, ale również kard. kard. Casaroli i Casoria (prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego w latach 80.). Wiedzieli o tym, a jednak pozwolili wszystkim wierzyć, że tradycyjna Msza była zakazana.

Kard. Stickler wyjawił, że w 1986 r. powołano złożoną z dziewięciu kardynałów komisję, mającą zbadać kwestię: czy nowa Msza znosi lub delegalizuje starą? Czy biskup może zakazać kapłanowi odprawiania Mszy trydenckiej? Na pierwsze z tych pytań ośmiu z dziewięciu kardynałów odpowiedziało, że Msza trydencka nigdy nie została zniesiona ani zdelegalizowana. Na drugie pytanie wszystkich dziewięciu kardynałów odpowiedziało jednomyślnie, że biskup nie może zakazać kapłanowi odprawiania Mszy trydenckiej. Było to w 1986 r., 22 lata temu.

Owi kardynałowie zawsze wiedzieli, że tradycyjna Msza nie była zakazana. Niemniej zachowywali się w taki sposób, jakby tak właśnie wyglądała sytuacja, albo jakby do celebracji tej Mszy były wymagane jakieś specjalne zezwolenia czy warunki. W tym samym czasie wierni wywierali nacisk na Stolicę Apostolską, z całego świata napływały tysiące listów proszących o Mszę. Równocześnie wśród kardynałów dokonywała się pewna ewolucja, dzięki której uświadomili sobie, że należy coś zrobić dla Tradycji i dla Kościoła.

Około 1988 r. kard. Ratzinger powiedział Bractwu Św. Piotra, że musi ono trzymać się mocno Mszy trydenckiej, by mogło działać jako przeciwwaga dla nowej Mszy i progresistów. Później, gdy równowaga zostałaby już osiągnięta, mógłby on stworzyć „nową nową Mszę”. Ojciec Święty nadal jest przywiązany do idei „reformy reformy”.

Nawet wobec istniejących ograniczeń w stosowaniu indultu biskupi do tego stopnia utrudniali życie kapłanom i wiernym przywiązanym do starej Mszy, że Rzym zrozumiał, iż nie można dalej postępować w taki sposób. W maju 2003 r. obecny papież, wówczas kardynał, spotkał się w Rzymie z kilkoma konserwatywnymi kardynałami. Zdecydowali się uczynić gest w stronę Tradycji. Jedna z rozważanych wówczas opcji zakładała uczynienie Bractwa Św. Piusa X niejako rdzeniem ruchu tradycjonalistycznego i skupienie wokół niego wszystkich innych tradycyjnych grup. Inna koncepcja zakładała pozostawienie nas „na zewnątrz” (ponieważ „oni nigdy nie wrócą”) i uczynienie czegoś z innymi grupami, ustanawiając na świecie kilka instytucji jurysdykcyjnych. Działałyby one na podobieństwo diecezji czy administratur apostolskich, podlegających bezpośrednio Rzymowi i wolnych od nacisków ze strony biskupów.

Wiemy że, począwszy od 2003 r. do momentu swego wyboru, kard. Ratzinger pracował nad tym projektem. Został on niemal wcielony w życie we Francji, jednak francuscy biskupi odpowiedzieli, że takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia. Odmówili nawet rozważenia takiej ewentualności. Tak więc konferencja biskupów francuskich odrzuciła projekt Rzymu o ustanowieniu takiej instytucji, być może administratury apostolskiej, dla Mszy trydenckiej we Francji. Już samo to dowodzi, że taki plan istniał.

Pewien francuski biskup zadzwonił do jednego z naszych księży i powiedział mu o tej koncepcji. Jednak tamtejsi biskupi nie chcieli, by Rzym mieszał się w ich sprawy. Próbowali więc stworzyć coś dla Tradycji w każdej diecezji, aby uczynić projekt Rzymu bezprzedmiotowym. Bali się śmiertelnie, że Rzym mógłby powołać do życia coś, nad czym nie mieliby kontroli.

Francuscy biskupi urzeczywistniają obecnie swój plan, głównie kosztem Bractwa Św. Piotra. Od około roku przed ogłoszeniem motu proprio po dziś dzień starają się opanować miejsca kultu powierzone Bractwu Św. Piotra i nakłaniać kapłanów do przyłączenia się do diecezji i odprawiania nowej Mszy – po to, by w rezultacie diecezje mogły przejąć kościoły powierzone początkowo Bractwu Św. Piotra. W taki właśnie sposób biskupi odzyskują kontrolę. Udało im się to już przeprowadzić w kilku miejscach. Biskup Wersalu powiedział przełożonemu generalnemu Bractwa Św. Piotra: „Nie damy wam już żadnej pracy. Wasi księża będą popadać w gnuśność z braku zajęcia, a na koniec dołączą do diecezji”. (...)

Kiedy ogłoszono motu proprio, biskupi na całym świecie zaczęli wyrażać sprzeciw. Wiem od pewnej osoby będącej bardzo blisko papieża, że powiedział on swym bliskim przyjaciołom, iż nigdy w swym życiu nie cierpiał tak bardzo, jak za sprawą motu proprio. To bardzo ciekawe stwierdzenie, ponieważ pokazuje, że papież realizował swój zamysł pomimo trudności. Zdecydował się raczej cierpieć, niż się poddać. Powiedział również, że nakazywało mu to sumienie. Czuł się zobligowany w sumieniu, aby to uczynić. To bardzo mocne i ważne stwierdzenie.

Niektórzy myślą, że motu proprio jest pułapką zastawioną na nas. To nieprawda. Mogłoby stać się pułapką, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, by papież traktował je w ten sposób. (...).

Gdy patrzymy całościowo na sytuację w Kościele oraz na rozmiary kryzysu, a równocześnie widzimy, jak wiele problemów miał papież z jedną tylko sprawą, uświadamiamy sobie, że nawet gdyby miał najlepsze intencje i największe zrozumienie sytuacji, nadal napotykałby na wielkie trudności w przeprowadzeniu jakichkolwiek zmian na lepsze. Mówię: „gdyby”. Tak więc mamy obecnie motu proprio, ale to nie rozwiązuje wszystkich problemów. To ważny krok. W dokumencie tym ważny jest krótki akapit: „[Msza trydencka] nigdy nie została zniesiona”. Dlatego właśnie mówimy, że motu proprio jest dobre dla Kościoła, mimo iż zawiera wiele punktów, z którymi się nie zgadzamy.

Indult a motu proprio

W porównaniu z wcześniejszymi indultami motu proprio radykalnie zmienia status starej Mszy. Termin „indult” sugeruje wyjątek czy przywilej, prawo dla nielicznych. W takiej sytuacji oczywiste jest istnienie pewnych warunków i okoliczności. Kiedy jednak coś jest prawem powszechnym, nie może być mowy o żadnych tego rodzaju ograniczeniach. To jak zielone światło: nawet jeśli w pobliżu jest policjant, nie pytasz go o zgodę, by ruszyć. Kiedy papież mówi, że stara Msza nie została zniesiona, daje zielone światło Mszy trydenckiej. To kwestia prawna.

Sprawy nie są już tak oczywiste, kiedy dochodzimy do stosowania prawa. Jak stosuje się to prawo? Widzicie, że w większości przypadków biskupi chcą traktować motu proprio tak, jakby chodziło o indult. Chcą być pytani o zgodę. To absolutnie wbrew motu proprio. Takie jednak jest generalnie nastawienie biskupów – poza kilkoma wyjątkami. Biskupi wywierają nacisk na kapłanów, by zapobiec swobodnemu rozprzestrzenianiu się Mszy trydenckiej, co ma wielkie znaczenie.

Gdyby w praktyce w stosunku do obu Mszy stosowano prawdziwą równość wobec prawa, nie trwałoby długo, a nowa Msza zanikłaby. Rozmawiałem w Rzymie z wysokiej rangi prałatem; wedle jego opinii trwałoby to jedno pokolenie. Osobiście uważam, że mogłoby to potrwać trochę dłużej. Powtarzam – pod warunkiem, że wobec obu Mszy stosowano by równość wobec prawa, jak to przewiduje motu proprio. Jednak biskupi tego nie chcą, ponieważ jako moderniści wiedzą, że gdyby taką wolność rzeczywiście zagwarantowano, oznaczałoby to koniec nowej Mszy.

Mówiąc językiem prawniczym, motu proprio jest wyrokiem śmierci na nową Mszę. Problem polega jednak na tym, że zbyt wielu ludzi pragnie, by nowa Msza pozostała przy życiu – dlatego sprzeciwiają się stosowaniu motu proprio. Będą więc usiłowali utrzymać hegemonię nowej Mszy nad starą.

Doszliśmy więc do decydującego punktu historii Kościoła – i obecnego kryzysu. Z jednej strony papież wydał prawo, z drugiej – biskupi mu się sprzeciwiają. Mamy więc do czynienia z konfrontacją. Co się wydarzy? Jeśli, co wydaje się prawdopodobne, papież uważa, że jest w sumieniu zobligowany przeprowadzić swoją wolę, nawet wbrew biskupom, to nadal pozostaje [w mocy] nowa zasada wprowadzona przez Vaticanum II – kolegializm. Oznacza to, że biskupi mają swój głos, a jeśli jednomyślnie zgodzą się w jakiejś kwestii, papież musi zastosować się do ich decyzji. Jeśli więc Ojciec Święty będzie postępować stanowczo zgodnie ze swoim sumieniem i papieskim obowiązkiem, wymierzy przez to cios kolegializmowi. Jeśli natomiast tego nie uczyni i ugnie się przed biskupami, de facto zrzeknie się swej władzy papieskiej, ponieważ biskupi będą odtąd wiedzieli, że muszą jedynie wywrzeć na niego mocniejszy nacisk, a ustąpi. Znajdujemy się więc w decydującym momencie nie tylko dla Mszy, ale również dla całego kryzysu.

Jeśli Msza powróci, wraz z nią powróci wiara i moralność. Widzimy to w przypadku kapłanów, którzy powracają do starej Mszy. Mieliśmy wspaniałe doświadczenia z kapłanami, którzy po odprawieniu starej Mszy dwa, trzy czy pięć razy nagle uświadamiali sobie, że te dwie Msze to dwa różne światy, między którymi muszą dokonać wyboru. I większość z nich dokonała właściwego wyboru.

Przyszłość

Z czasem powrócą do Mszy i nie tylko do Mszy. Wraz ze starą Mszą powraca cały świat [katolickiej teologii]. Ludzie ci potrzebują całościowej formacji. Czeka nas kolosalna praca. Ci biedni kapłani przychodzą do nas z niczym i odkrywają nowy świat. Ich przeobrażenie nie nastąpi w trakcie jednego dnia. Potrzebują pomocy nie tylko po to, by prawidłowo odprawiać Mszę, ale również by zrozumieć katolicką teologię, która jest z nią związana. Mamy wiele świadectw od kapłanów, którzy mówią nam: „Poprzez odprawianie Mszy trydenckiej odkryłem, kim jest kapłan!”. Mają oczywiście wyobrażenie o tym, co wiąże się z kapłaństwem, ale wraz z odkryciem tradycyjnej Mszy uświadamiają sobie nagle, że stają między Bogiem a człowiekiem, by złożyć ofiarę i pracować dla zbawienia dusz. Jest to tak odmienne od „karnawałowych Mszy” dominujących np. w Szwajcarii. Ten, kto zrozumiał, czym jest Msza, nie może już akceptować czegoś takiego.

(...) Od czasu motu proprio w pewnej diecezji w północnych Włoszech trzech proboszczów zdecydowało się odprawiać wyłącznie Mszę trydencką. Co ciekawe, ich ewolucja rozpoczęła się jakieś dwa lub trzy lata temu. Znaleźli się w takim konflikcie ze swym biskupem, że sprawa ta dotarła do samego Rzymu. W największej parafii, liczącej ponad 1000 dusz, 800 parafian napisało do Rzymu, prosząc o Mszę trydencką. W ciągu kilku miesięcy ci księża poczynili taki postęp, że pociągnęli za sobą swych wiernych.

Pokazuje to, że nie wierzymy w utopię! Z biegiem czasu Kościół naprawdę może powrócić do starej Mszy. Wymaga to wiele energii i walki, ale jest możliwe. Motu proprio jest dla osiągnięcia tego celu wielką pomocą, dlatego właśnie szczerze dziękujemy za nie papieżowi. Musimy być wdzięczni, gdyż był to bardzo ważny akt, nawet jeśli nie wszystko jest w nim doskonałe i wielu rzeczy nie możemy zaakceptować, na przykład twierdzeń o świętości nowej Mszy. Zasadniczo jednak oblicze współczesnego Kościoła mogłoby się zmienić, gdyby motu proprio było naprawdę stosowane.

Pewien wysokiej rangi prałat rzymski powiedział mi, że nowa Msza nie może zostać zniesiona od razu i że „my” musielibyśmy przeprowadzić to w kilku krokach. Nie powiedział: „ja”, ale „my”. Czy do owych „my” należy również papież? Nie wiem. W każdym razie mamy motu proprio i powiedziano nam, że ostatecznym celem jest zniesienie nowej Mszy. To oczywiście interesujące. Wiadomość ta pochodzi jednak tylko od jednego prałata, podczas gdy przeważająca większość kapłanów i biskupów jest nadal przeciwna starej Mszy. (...) Chciałbym, by te sprawy stały się mniej skomplikowane. Mówiąc w skrócie: w tym samym czasie dzieją się rzeczy dobre i złe. Niekiedy sytuacja się pogarsza, zwłaszcza gdy sam papież popada w sprzeczności. Jak powiedziałem odnośnie do nowej modlitwy za żydów, Benedykt XVI czuje się zobowiązany do ciągłego wyświadczania żydom grzeczności, co jest trudne do zrozumienia. Mamy tu do czynienia z tajemnicą, ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest jego teologia.

A jednak wprowadza on coś nowego do teologii i ważne jest, by sobie to uświadamiać. Dotyczy to soboru i reform. Do tej pory wśród katolików powszechne było przekonanie, że Vaticanum II było czymś nowym, co spowodowało radykalną zmianę w Kościele. W niektórych seminariach nauczanie o Kościele jest oparte jedynie na źródłach soborowych i późniejszych. W wielu seminariach wszystko, co miało miejsce przed Vaticanum II, jest ignorowane. Dla wielu wszystko zaczęło się wraz z II Soborem Watykańskim.

Tradycja i sobór

Obecnie papież mówi nam: „Nie, tak być nie może. Musi istnieć ciągłość. Nie może być pęknięcia między tym, co było wcześniej, a tym, co nastąpiło po soborze. A więzią tą musi być Tradycja”. W czasie naszej audiencji papież powiedział mi, że jedyna dopuszczalna interpretacja soboru to interpretacja wedle kryteriów Tradycji. Problem ten dobrze ilustruje pewna anegdota. Około 1982 r. abp Lefebvre napisał do papieża: „Mówicie, że sobór musi być rozumiany w świetle Tradycji. Akceptujemy sobór w świetle Tradycji. Oznacza to, że akceptujemy to, co jest w nim zgodne z Tradycją. To, co jest wątpliwe, interpretujemy wedle Tradycji. To natomiast, co jest z Tradycją sprzeczne, po prostu odrzucamy”.

Kard. Ratzinger odpowiedział wówczas następująco: „Wasze stanowisko wobec soboru, choć bardzo zwięzłe, jest do przyjęcia. Nie możemy jednak zaakceptować tego, co piszecie dalej”. Tak więc Rzym nie był w stanie zaakceptować, że mówimy: „Odrzucamy to, co w soborze jest sprzecznego z Tradycją”.

Nie używają oni już sformułowania „w świetle Tradycji”, ale „w świetle żywej Tradycji”. Zawsze w tym kontekście pojawia się słowo „żywa”. W istocie, kiedy mówimy „Tradycja”, nie mamy na myśli tego samego co oni. W 1988 r., gdy abp Lefebvre został potępiony i ekskomunikowany, dokument Ecclesia Dei adflicta wyjaśniał, że Arcybiskup miał rzekomo błędne i niekompletne rozumienie Tradycji. Tak więc, jak widzicie, posługujemy się tymi samymi słowami, ale w różnych znaczeniach.

Kiedy my mówimy „Tradycja”, odnosimy się do jej definicji podanej nam przez Ojca Kościoła – św. Wincentego z Lerynu: Quod ubique, quod semper, quod ab omnibus – „To, w co wierzyli wszyscy, wszędzie i zawsze”. (...) Kiedy mówimy „Tradycja”, mamy na myśli naukę i dyscyplinę Kościoła, coś powierzonego w sposób szczególny przez Zbawiciela Apostołom i przekazywanego z pokolenia na pokolenie. „Przekazywać” to po łacinie tradere; traditio to ‘przekazywanie’. Tradycja oznacza to, co jest przekazywane, rzecz przekazywaną. Dla współczesnych Tradycja jest czynnością, aktem przekazywania. To jedyny aktualnie sposób pojmowania Tradycji. Można używać słowa „Tradycja” w tym sensie, choć nie jest to jego zwykłe znaczenie. Kiedy jednak mówicie o akcie przekazywania, koncentrujecie się na osobie, która przekazuje, a nie na tym, co ma być przekazane. Tym, który przekazuje, jest Kościół nauczający.

Problem pojawia się ze słowem „żywa”. Życie implikuje ruch, a ruch oznacza zmianę. Pewne zmiany są uprawnione, inne nie. Załóżmy, że macie drzewo. Jeśli mówicie, że drzewo żyje, nie oznacza to, że wasze drzewo przemieszcza się z jednej strony waszego ogródka na drugą. Nie oznacza to też, że jednego roku rodzi jabłka, a drugiego pomarańcze. Jeśli wasze drzewo żyje, oznacza to, że zawsze rośnie w tym samym miejscu i rodzi te same owoce. Moderniści natomiast używają tego słowa na określenie zmiany tam, gdzie nie może być mowy o żadnej zmianie.

Z jednej strony obecny papież potępia tych, którzy twierdzą, że Vaticanum II było zerwaniem z przeszłością. Potępia więc ekstremistów, supermodernistów, którzy pragną nowego Kościoła. Jego stanowisko jest bardziej wyważone. Rozumie on, że musi to być ten sam Kościół i ta sama wiara, ponieważ wiara nie może się zmieniać. Ale jednocześnie akceptuje zmiany i mówi: „Te zmiany są tradycyjne”. (...)

Kościół i państwo

Obszerną część swej mowy Benedykt XVI poświęcił relacjom między Kościołem a współczesnym państwem. Jak wyjaśnił, współczesne państwo pragnie utrzymywać identyczne stosunki ze wszystkimi religiami i traktować je wszystkie w ten sam sposób. Jak stwierdził papież: „II Sobór Watykański, uznając i przyjmując poprzez dekret o wolności religijnej za własną podstawową zasadę współczesnego państwa, odkrył najgłębsze dziedzictwo Kościoła. W ten sposób może on być pewny pozostawania w pełnej zgodzie z nauczaniem samego Jezusa”.

Czy jest to jednak zgodne z nauczaniem Jezusa Chrystusa? Jeśli się nad tym zastanowicie, oznaczałoby to, że na niemal 2000 lat Kościół utracił swe dziedzictwo i nie był w zgodzie z nauką Zbawiciela. To niewyobrażalne, a jednak papież tak powiedział. Widzicie więc, że mamy tu poważny problem.

Kiedy zajmujemy się relacjami między Kościołem a państwem, mamy do czynienia z prawdami bardzo ściśle związanymi z wiarą. Dlaczego mówimy, że między Kościołem a państwem muszą istnieć pewne związki? Ponieważ każdy członek Kościoła jest również obywatelem państwa, a z tego powodu musi zapracować na swoje zbawienie na tym świecie. Jeśli państwo uznaje prawa Boże, będzie stanowiło prawa zgodne z przykazaniami Boga, a więc będzie pomagało obywatelom prowadzić życie zgodne z tymi przykazaniami, czyniąc zbawienie ich dusz łatwiejszym.

Jeśli jednak państwo traktuje wszystkie religie w taki sam sposób, nie czuje się związane przez żadne Boże przykazania i ustanawia swe własne prawa. Takie państwo nie pomaga swym obywatelom w zbawianiu ich dusz. Wiemy, że społeczeństwo, w którym żyjemy, wywiera określony nacisk na swoich członków, ponieważ jest społeczeństwem zlaicyzowanym. Względem tych, którzy idą z prądem – nacisku nie ma, jest on wywierany na tych, którzy usiłują płynąć pod prąd. Jeśli nacisk ten jest dla ich dobra, wówczas wszystko w porządku. Jeśli jednak jest odwrotnie, wówczas jest to bardzo poważna sprawa. A współczesne państwo, ze wszystkimi nowymi prawami, sprzecznymi z prawem naturalnym, zamienia doczesne społeczeństwo w piekło. Życie na ziemi przypomina coraz bardziej piekło, ponieważ państwa nie dbają o przestrzeganie prawa Bożego.

Dlatego właśnie tak ważne jest przypominanie, że również państwo ma obowiązek uznania Boga za Stwórcę i Prawodawcę, za Tego, który utrzymuje nas wszystkich w istnieniu. Jest to coś oczywistego – i takie też zawsze było nauczanie Kościoła. Jednak obecnie papież mówi nam, że postępując wbrew temu tradycyjnemu nauczaniu Kościół jest w zgodzie z nauką Jezusa Chrystusa. To przerażające.

Nowa wizja

Mamy tu do czynienia z nową wizją i nowym sposobem wyjaśniania zmian soborowych. Do tej pory usprawiedliwiano je, mówiąc po prostu: „Musimy iść naprzód”. Jednak obecny papież przywiązuje większe znaczenie do przeszłości. Uważa, że nie wolno nam z nią zrywać. Ma w tym całkowitą słuszność, problem polega jednak na tym, że jednocześnie pragnie on wdrażać nowe idee. Ale nie można mieć obu rzeczy: albo – albo. A jednak Benedykt XVI pragnie pobłogosławić i ochrzcić nowinki ukryte pod mianem Tradycji. Mówimy: to wbrew Tradycji, a on mówi: to tradycyjne. Na tym właśnie polega nowy problem, w obliczu którego stanęliśmy. (...)

Tydzień po ogłoszeniu motu proprio Rzym opublikował również inny dokument, tym razem ogłoszony przez Kongregację Nauki Wiary. Jego tytuł brzmiał: Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele. Dokument ten przyznaje, że w czasie soboru zmieniono definicję tego, czym jest Kościół.

Lubię kard. Kaspera, ponieważ zawsze jasno mówi, o co mu chodzi. Podczas jednej z jego konferencji na temat podstaw ekumenizmu wyjaśnił on, że tradycyjna definicja Kościoła brzmiała: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki”. Czasownik „jest” wyraża identyczność, wiąże przedmiot i podmiot twierdzenia. Możecie powiedzieć: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki” lub odwrócić szyk zdania, ale pozostanie ono prawdziwe. Słowo „jest” to jedyny czasownik, dzięki któremu jest to możliwe. Inny czasownik może powiązać przedmiot i podmiot, ale nie będą one wówczas tożsame.

Kard. Kasper wyjaśnił, że do pontyfikatu Piusa XII i jego encykliki o Kościele Mystici corporis Kościół używał czasownika „jest”. Jednak sobór zmienił to na: „Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”. Jest to różne od poprzedniej definicji. Kiedy jedna rzecz trwa w innej, są one różnymi rzeczywistościami. Kard. Kasper przekonywał, że owo słowo „trwa” jest fundamentem katolickiego ekumenizmu. Posunął się nawet do twierdzenia, że zmiana ta umożliwiła ekumenizm w Kościele katolickim. Co do tego nie ma wątpliwości. Dopóki Kościół posługiwał się poprzednią definicją, ekumenizm był niemożliwy. A kard. Kasper jest w Rzymie odpowiedzialny za cały dialog ekumeniczny; nie jest to pierwszy z brzegu prałat.

Owa nota dotycząca „niektórych aspektów nauki o Kościele” wysuwa najpierw argument, że sformułowanie „trwa” interpretowano na wiele sposobów, z których niektóre były błędne. Dokument ma więc rozprawić się z tymi błędami. Na wstępie stwierdza, że podczas Vaticanum II Kościół nie miał zamiaru zmieniać wiary. Kościół nadal wierzy w to, w co zawsze wierzył. Dlaczego więc zmieniono tę formułę? Ponieważ „trwa” wyraża rzekomo identyczność w sposób doskonalszy niż „jest”. Następnie nota wyjaśnia prawdziwy powód wprowadzenia nowej definicji. Została ona zmieniona, aby dać do zrozumienia, że pewne elementy Kościoła Chrystusowego znajdują się poza Kościołem katolickim. I na tym właśnie polega problem.

Mówi się nam, że czasownik „trwa” jest w tym przypadku lepszy niż „jest”. Powinniśmy więc rozważyć konsekwencje tego twierdzenia dla kwestii zbawienia. Wiara mówi nam, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Jeśli mówicie, że Kościół Chrystusowy jest Kościołem katolickim, jasno stwierdzacie, że nie ma zbawienia poza Kościołem katolickim. Co jednak z resztą rodzaju ludzkiego, która porzuciła Kościół lub należy do wspólnot wyznaniowych, które zachowały pewne sakramenty? Współczesna teologia utrzymuje, że owe elementy Kościoła są nadal skuteczne poza Kościołem. Mówiąc wprost: oznacza to, że ludzie osiągają zbawienie dzięki tym elementom. Konsekwentnie trzeba powiedzieć, że również poza Kościołem jest zbawienie, co jest sprzeczne z katolickim dogmatem. (...)

Prawdziwe i fałszywe rozwiązania

Na tym właśnie polega ich problem: aby uratować nowinki, które są sprzeczne z Tradycją, utrzymuje się, że nie są sprzeczne, choć są czymś nowym. To wbrew zasadzie niesprzeczności. Tak wygląda obecnie sytuacja na poziomie teologicznym. To bardzo niebezpieczne. Wielu katolików należących do Una Voce i grup związanych z Ecclesia Dei cieszy się, mówiąc: „Papież chce powrócić do Tradycji! Mówi, że musimy postrzegać wszystkie rzeczy w świetle Tradycji!”. Chciałbym, aby to była prawda. Papież mówi tak rzeczywiście, ma jednak na myśli coś innego. (...) Konsekwentnie, nasze stanowisko pozostaje niezmienione. Nadal mówimy: „Nie” i prosimy o kolejne kroki: najpierw odwołanie ekskomunik, a następnie dyskusje doktrynalne.

Pragniemy, by do Kościoła powróciła tradycyjna doktryna. Nie interesują nas gierki w rodzaju „jestem bardziej świątobliwy niż ty” i nie uzurpujemy sobie roli papieża. Jeśli jednak, dzięki dyskusjom, tradycyjna doktryna może powrócić w większym stopniu do Kościoła, wówczas może to doprowadzić szczerze poszukujące dusze z powrotem do prawdy. A wiele dusz szczerze jej poszukuje, nie są całkowicie wypaczone i złe. Wielu ludzi ma dobrą wolę, są jednak zdezorientowani. Jeśli będziemy mogli doprowadzić do powrotu prawdziwej teologii, tacy ludzie powrócą. To długofalowa walka, jednak wszystko jest w ręku Boga. Może On ją skrócić, ale decyzja, czy zechce interweniować, należy do Niego. Możemy się tylko modlić i prosić Go o to. Jeśli zastanowicie się nad motu proprio, zobaczycie, że wasze modlitwy są wysłuchiwane. Zachęcam was więc do modlitw w intencji odwołania ekskomunik.

Kiedy to nastąpi? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ktoś zapytał mnie o to kiedyś i odpowiedziałem, że może to być jutro albo za 10 lat. Wiem jednak, że w 2005 r., gdy przedstawiłem kard. Castrillónowi nasze zastrzeżenia wobec nowinek – była to cała lista – kardynał powiedział mi, że chociaż w pewnych punktach nie zgadza się z nami, Rzym nie postrzega nas jako pozostających poza Kościołem. Zasugerował więc, bym napisał do papieża list proszący o odwołanie ekskomunik. Jeśli Rzym mówi nam, byśmy napisali taki list, oznacza to, że są oni gotowi spełnić naszą prośbę. Tak więc napisałem list.

Jednak posługują się oni tą ekskomuniką jako środkiem wywierania na nas nacisku, byśmy zaakceptowali rzeczy, których nie chcemy zaakceptować. Z drugiej natomiast strony, na poziomie polityki, używają jej w odniesieniu do biskupów. Jeśli presja ze strony biskupów będzie zbyt duża, wątpię, czy dekret o ekskomunice zostanie zniesiony. Naprawdę nie wiem, czy odwołają go jutro, czy za całe lata. Jedyne, co można zaobserwować, to to, że nie mają racjonalnych argumentów przeciwko odwołaniu ekskomunik. Jest to ze strony Rzymu jedynie kwestia polityki.

Kiedy po raz ostatni byłem w Rzymie, w listopadzie ubiegłego roku, dowiedziałem się, że papież powiedział do swego otoczenia, że nie chce słyszeć słowa „schizmatycki” w odniesieniu do FSSPX. Gdy w motu proprio wyjaśniał on powód, dlaczego zostało ono ogłoszone i wspomniał nas przy tej okazji, napisał, że chodzi o wewnętrzną sprawę pojednania wewnątrz Kościoła. „Wewnętrzna” i „w” nie znaczy „poza”. Ukazuje wam to stan Kościoła. Musimy patrzeć całościowo. Na przykład gdy rozważamy motu proprio, musimy uwzględniać zarówno intencje papieża, jak i reakcje biskupów.

13 stycznia 2008 r. kard. Castrillón Hoyos udzielił wywiadu agencji Zenit, podczas którego jasno oświadczył, że w 1988 r. ekskomunika dotknęła jedynie biskupów. Żaden kapłan ani wierny nie został ekskomunikowany. Tego samego dnia w Polsce arcybiskup Gdańska kazał odczytać w kościołach swej diecezji list, w którym twierdził, że każdy wierny, który uczestniczy w Mszach sprawowanych przez kapłanów FSSPX, jest ekskomunikowany. Było to tego samego dnia! To absurdalne. Pokazuje to jednak chaos panujący obecnie w Kościele.

Dzieją się jednak również dobre rzeczy, jak samo motu proprio i powrót licznych kapłanów do starej Mszy. Niektórzy są szczerzy, ale nie wszyscy. Potrzeba wam więc więcej roztropności. Nie angażujcie się w niepewne przedsięwzięcia. Nie wystarczy, gdy tak po prostu poprosicie najbliższego proboszcza, by odprawił dla was starą Mszę. Oczywiście zachęcajcie go do tego, nie angażujcie się jednak w sytuacje moralnie nie do przyjęcia. W tym samym czasie walka trwa dalej. Nie skończyła się. Musicie być przygotowani na długą walkę.

Oczywiście w walce tej musimy zawsze pamiętać, że najważniejsze jest to, czego nie widzimy. Tym, co jest najważniejsze, jest zbawienie lub potępienie dusz. Bóg posługuje się wszystkim dla ich zbawienia. Są jednak i krzyże, i to od nas zależy, czy je przyjmiemy, czy też odrzucimy. Stąd właśnie konieczność modlitwy o wierność. Członkowie Kościoła nazywani są „wiernymi” – jaki to piękny tytuł. Musimy modlić się o tę łaskę, o codzienną wierność w małych rzeczach. Sam Zbawiciel obiecał, że wierne wykonywanie naszych obowiązków stanu w małych rzeczach jest gwarancją pomocy Jego łaski w rzeczach wielkich.

Nie wolno nam o tym zapominać. Pan Jezus obiecał, że będzie z nami i wspomoże nas swoją łaską. Możemy być absolutnie pewni, że jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie zbawiona. Oczywiście, jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie zachowywała przykazania, przystępowała często do sakramentów etc. Jeśli dusza pragnie Boga, Bóg jej nie opuści. Myśleć inaczej byłoby bluźnierstwem. Musimy więc umacniać nasze serca odwagą. Bóg jest wszechmocny. Pozostańmy po stronie Najświętszej Maryi Panny, a wszystko będzie pracować dla naszego dobra. Ω

Tekst za „The Angelus”. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Pozostałe części: