Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
dzień ferialny [4 kl.]
Zawsze Wierni nr 6/2000 (37)

ks. Edward Wesołek FSSPX

Kapłan żyje dla tych, których jest pasterzem

list do współbraci w kapłaństwie

Minęły trzy lata od czasu mojej pierwszej Mszy świętej, którą przekazała Tradycja. Trzy lata temu przez równe pół roku – od odprawienia pierwszej mojej Mszy trydenckiej do ostatniej Nowej – przeżywałem istną mękę, kiedy odprawiałem na przemian obie Msze: Mszę Wszechczasów w ukryciu, dla siebie, a Nową dla wiernych. Nie umiałem wybrnąć z tej matni, bo chcąc być w Kościele, zgodnie z ówczesną moją wiedzą o Bractwie, omijałem je. Nowa Msza, szczególnie koncelebra, sprawowana nierzadko w tłoku i zamęcie, była coraz większym ciężarem. Na szczęście mam to wszystko poza sobą. Teraz spotykają mnie innego rodzaju przykrości: odrzucenie przez wielu bliskich, potępienie, oszczerstwa. Ale kiedy się wie, dla Kogo to wszystko, nie traci się wewnętrznego pokoju i tej radości, której świat dać nie może. Właśnie ze Mszy świętej, tak czcigodnej, bo pochodzącej od samych Apostołów, czerpię te wszystkie siły do życia w nieprzyjaznym świecie. Ktoś powie: „Nieprzyjazny świat?! Ze światem trzeba prowadzić dialog. Trzeba umieć się dostosować do świata! Aggiornamento! Inkulturacja!”. Czy aby na pewno? A co mówi Pan Jezus? – „Jeśli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej, niż was, nienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby, co jest jego; ale że nie jesteście ze świata, lecz Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi” (J 15,18–19).

Prawie trzy lata temu, kiedy poznałem prawdę o Bractwie Kapłańskim Świętego Piusa X, kiedy się upewniłem, że będąc w Bractwie pozostanę jak najbardziej w Kościele, przyłączyłem się do tego Bractwa. Myślałem w swym niepoprawnym optymizmie, że niedługo dołączą inni kapłani. Będzie im to łatwiej uczynić, gdyż nie będą musieli przebijać się przez gąszcz osz-czerstw, które utrudniają dość skutecznie dojście do prawdy. Jakże się myliłem! Przecież uznanie prawdy a pójście za nią to dwie różne rzeczy, choć te sprawy powinny się łączyć nierozerwalnie. Były spotkania i rozmowy z różnymi kapłanami. Zaczęły mi się otwierać oczy. Z przejściem do Bractwa łączy się wiele trudów. Jeśli dotychczas się prowadziło życie spokojne, gdzie otoczenie, a z nimi i kapłan, przywyka do zmian, wprawdzie niepostrzeżenie nabierając ducha protestanckiego, ale żyje się jakoś bez wstrząsów, to w razie opowiedzenia się po stronie, gdzie nie ma ustępstw na rzecz świata, całkowicie za Panem Jezusem i Jego nauką, nastąpią różne trudności: trzeba pożegnać się z dobrą parafią, krewni będą wzruszać ramionami, zacznie się trud dość wytężonej pracy. Tego za wiele! Gdy tymczasem słyszy jeszcze zewsząd, że wszyscy będą zbawieni… Powoli tym nasiąka i myśl o powrocie do Tradycji zostaje stłumiona. Nawet jeśli widzi istotną różnicę między Mszą Wszechczasów a Nową, jeśli zna okoliczności powstania tej ostatniej, jeśli nawet umie odprawiać Mszę trydencką, to nie chcąc mieć kłopotów, nie ujawnia swoich poglądów, przytakuje tym, którym wewnętrznie się sprzeciwia. Pewien kapłan archidiecezji warszawskiej powiedział mi, że on dla siebie, prywatnie odprawia Mszę św. trydencką, a dla wiernych – Nową. Wyobrażacie sobie, żeby matka dawała dzieciom ochłapy, a w skrytości zjadała przysmaki?! Czy kapłan może tak postępować? A jednak postępuje. I oto mamy tak niewielu tych, którzy chcieliby dzielić trud niezrozumienia i odrzucenia wraz z Panem Jezusem. Pisząc powyższe, mam oczywiście na myśli tych, którzy dobrze znają różnicę między teologią tradycyjną a modernistyczną i opowiadają się za tą pierwszą, w praktyce życia trwając przy drugiej. „O, jak ciasna brama i wąska jest droga, która wiedzie do życia, a mało jest tych, którzy ją znajdują!” (Mt 7,14).

Każda rozmowa z kapłanem czy wiernym świeckim jest dla mnie kolejnym dowodem na słuszność kroku, który uczyniłem 17 XII 1997 roku. Od tego czasu jestem z tymi, którzy obecnie spełniają tę samą rolę w Kościele, którą niegdyś pełnili jezuici. To był wspaniały zakon! Bronił wiary i szerzył ją po świecie. Dziś to czyni Bractwo. Jeśli mówi się coś przeciw Bractwu, to nie podaje się rzeczywistych powodów dla potępienia; są to zazwyczaj puste hasła, niedorzeczności, albo oszczerstwa, że np. nie uznajemy papieża. Jakie mają być dowody na to, że go uznajemy? Może stawianie kolejnych pomników? Czy nie wystarczy nauczać tego, czego zawsze papieże nauczali? Czy obrona nauki katolickiej, to za mało, by być uznanym za katolika? Niedawno w rozmowie z kolegą kapłanem, po stwierdzeniu przez niego, że prawosławni nie muszą się nawracać, powiedziałem: „Zwróć uwagę na brak logiki: Mówisz, że prawosławni, którzy w oczywisty sposób nie uznają papieża, nie muszą się nawracać, a ja, który uznaję Jana Pawła II jako papieża, mam się nawrócić?”. Na to wszystko uśmiechnął się, spostrzegając chyba, że się zagalopował.

Kiedy jeszcze byłem jezuitą, tu i ówdzie w Polsce mówiło się o Komunii na rękę. Jezuici od dziesiątków lat w tym przodowali. Dziś ta protestancka praktyka ma swoich zwolenników wśród bardzo wielu kapłanów. Toć to zaledwie trzy lata, jak jestem poza nową liturgią i w rozmowach z kapłanami stwierdzam, że w tym czasie nastąpiło straszne spustoszenie katolickiej czci dla Najświętszego Sakramentu! Znam wprawdzie jednego kapłana, który przeniósł Najśw. Sakrament z bocznego ołtarza do głównego, drugiego znów, który przywrócił Komunię przyjmowaną na kolanach. Ale olbrzymia większość?! Obawiam się, że za kilka lat niektóre kościoły będą puste – puste z braku Pana Jezusa. Nie będzie już w nich Najświętszego Sakramentu z powodu nieważnych konsekracji... Wyobrażam sobie już głosy sprzeciwu: „Przesadzasz! Wy, lefebryści, ciągle przesadzacie!”. Najkrótsza odpowiedź modernistów na wszystko: „przesada”. Tak jak można by przesadzić w okazywaniu czci Bogu samemu. Jeśli kapłan katolicki zmusza wiernych do przyjmowania Komunii św. na stojąco, to jak może mówić wiernemu, że Boga samego przyjmuje? Czy dla okazania czci Bogu klękanie to zbyt wiele?! I tak Komunia na stojąco już się dość rozpowszechniła. Rozpowszechni się też Komunia na rękę. Nieprawda??? Jeśli odstąpi się od jakiejś zasady, to już tylko sprawą czasu jest, by wszystko runęło. Jeśli z katolickiej Hiszpanii w krótkim czasie stało się to, co się stało, to skąd ta pewność, że nas to spustoszenie ominie? Zresztą nowa teologia ekumeniczna stawia jeden cel: nikogo nie urażać, każdemu starać się przypodobać, a już w żadnym wypadku nie nawracać. Taką teologią karmi się dzisiaj seminarzystów. Wiedząc o tym, rozumiem kardynała Ottavianiego, który widząc, co się dzieje na Soborze, pragnął szybko umrzeć, by być pochowanym jeszcze w obrzędzie katolickim.

A Ja tobie powiadam, że ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół Mój, a bramy piekielne nie przemogą go” (Mt 16,18). Kolego, prawosławie nie stoi na opoce, więc…? Mógłby ktoś powiedzieć: „Więc czego się martwisz o Kościół, który i tak przetrwa?”. To mnie nie uspokaja, bo i ode mnie zależy, w jakim stanie ten Kościół przetrwa. Jeśli widzę, gdzie jest słuszność, to nie mam wymówki. Przed ludźmi tak, ale nie przed Bogiem. On zna nasze wnętrze, Jemu nic się nie wmówi i własnego lenistwa nie usprawiedliwi jakimiś układami. Niektórzy, przyznając nam słuszność, zasłaniają się posłuszeństwem, tak jakby wolno być posłusznym przełożonym, którzy nie są posłuszni woli Bożej. Zastanówmy się nad tym, jakie jest pochodzenie (a więc i cel autorów) Nowej Mszy. Jeśli nie zgadzamy się z wielokrotnie potępianym modernizmem, których zasady św. Pius X nazywa „zbiorem wszelkich herezji” (encyklika Pascendi Dominici gregis), to zróbmy rozbrat z tym niszczycielem wiary i zbawienia.

Choć Msza święta jest sercem Kościoła, ale modernizm to nie tylko Nowa Msza, ale to także nowa teologia i nowa praktyka duszpasterska. Modernizm to także strój świecki u kapłana („Nie można narzucać się ludziom ze swą wiarą, może to się komuś nie podobać”). Czciciele Jana Pawła II nie chcą słyszeć, że ten Papież przypomina o noszeniu sutanny czy habitu. A czym jest ten strój duchowny? Stary brat jezuita, poprzedni sekretarz ojca generała, powiedział o swojej sukni: „C’e` nostra bandiera!” – „To jest nasza chorągiew!”. Ci klaszczący Ojcu Świętemu nie są mu posłuszni choćby pod tym względem, że nie noszą sutann. Smutno mi się zrobiło, gdy usłyszałem kiedyś w Warszawie słowa zdziwienia: „Patrz, ksiądz w sutannie!”. A wydawało mi się, że jestem w katolickim kraju…

Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński tak pisze w Liście do moich kapłanów:

Nie mogę odłożyć pióra, zanim nie dotknę tu jeszcze jednej sprawy, która ma dla wspólnoty kleru większe, niż się wydaje znaczenie, a dla Ludu Bożego jest społecznym wyznaniem wiary. Mam na myśli sutannę kapłańską. A mówię o niej dlatego, że nie chcę i nie mogę widzieć w niej tylko ubioru w szeregu innych strojów. Sutanna nie jest ubiorem. Sutanna jest wyznaniem wiary przed ludźmi, jest aktem wiary, jest sztandarem wiary (cz. III, s. 76–77).

Dalej podaje on kilka przykładów na potwierdzenie słuszności tego zdania. Kapłan nie żyje dla siebie, ale dla tych, których jest pasterzem. Niech naśladuje Dobrego Pasterza, który duszę swoją daje za owce swoje (J 10,11). Tak wiele dusz pragnie gorliwych katolickich kapłanów! Nie traćmy więc czasu, bo go bardzo mało, ale trudźmy się dla Królestwa Jezusa Chrystusa w duszach ludzkich i w świecie! Ω