Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X

Jezus więc, gdy przyjął ocet, rzekł: Wykonało się. I skłoniwszy głowę, oddał ducha (J 19, 30)

Wielki Piątek [1 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2002 (47)

Michał J. Matt

Nostalgia czy kontrrewolucja?

Ruch Tradycji katolickiej a Vaticanum II1

Od Redakcji: Wydarzenia ostatnich miesięcy, który zaowocowały swoistym „porozumieniem” pomiędzy modernistyczną hierarchią a księżmi Bractwa Św. Jana Marii Vianneya z Campos, ożywiły w środowiskach katolickich dyskusję na temat Soboru Watykańskiego II oraz celów watykańskiej polityki wobec środowisk wiernych Tradycji katolickiej. Poniższy tekst, autorstwa wydawcy niezależnego amerykańskiego dwutygodnika „The Remnant”, jest jednym z głosów w tej dyskusji; jest to z pewnością głos ważny i warty przemyślenia.

Kompromis z Campos

Na łamach The Remnant z 28 lutego Michał Davies zaprezentował swoją opinię na temat porozumienia z Campos. Czytelnicy bez wątpienia zauważyli, że jego ocena jest znacznie bardziej optymistyczna niż moja, wyrażona w ostatnim numerze naszego pisma. Jako wydawca tego służącego wymianie opinii magazynu mam nadzieję, że czytelnicy docenią fakt, iż „The Remnant” dokłada wszelkich starań, by – bez fałszywych kompromisów – przytaczać odmienne opinie dotyczące ważnych i złożonych kwestii, takich jak ta właśnie. Opinia p. Daviesa, jednego z najbardziej znanych świeckich tradycjonalistów świata anglojęzycznego oraz współpracownika „The Remnant” przez niemal trzydzieści lat, z pewnością nie powinna zostać zlekceważona, dlatego zachęcam naszych czytelników do uważnego przeanalizowania jego punktu widzenia w tej kwestii, nawet, jeśli jest on zupełnie sprzeczny z moim własnym.

Ponieważ porozumienie z Campos przypomina o walkach wewnętrznych, które tradycyjni katolicy muszą toczyć każdego dnia: walce pomiędzy wolą oporu a lojalnością, pomiędzy pragnieniem zachowania starej Wiary a posłuszeństwem, pomiędzy świadomością konieczności kontrrewolucji a samym tylko pragnieniem przywrócenia starej liturgii, nie ma wątpliwości, że w ciągu najbliższych miesięcy na łamach „Remnanta” będzie kontynuowana dyskusja na ten właśnie temat. Mam nadzieję, że czytelnicy zrozumieją, dlaczego zarówno Michał, jak i ja, zdecydowaliśmy się kontynuować dyskusję w kolejnym numerze naszego pisma.

To właśnie kwestia: kontrrewolucja – czy jedynie dążenie do odzyskania liturgii, staje się coraz częściej linią podziału pomiędzy tradycjonalistami. Niektórzy spośród nas uważają, że tradycjonalizm polega przede wszystkim na dążeniu do przywrócenia starej Mszy św. Ludzie ci zachęcają nas, byśmy starali się raczej wyakcentować o co, a nie przeciwko czemu walczymy, abyśmy nie zrażali jeszcze bardziej naszych biskupów i nie zniechęcali ich w ten sposób do udzielania większej ilości zezwoleń na odprawianie starej Mszy św. Potrafię zrozumieć ten punkt widzenia, trudno mi jednak pojąć, w jaki sposób częściowe przywrócenie starej Mszy św. miałoby zapobiec „samozniszczeniu Kościoła”, jeśli nie zapobiegła mu ona 40 lat temu, kiedy była jedynym obowiązującym rytem łacińskim.

Inni spośród nas wierzą, że tradycjonalizm to coś więcej niż sama Msza – więcej niż tworzenie lobby na rzecz przywrócenia ksiąg liturgicznych, które bardziej nam odpowiadają. Wierzą, że jest on jawnym sprzeciwem wobec najgorszej rewolucji, jaką Kościół kiedykolwiek cierpiał... rewolucji przeciwko katolickiej teologii, filozofii, zwyczajom i liturgii. Ci, którzy pojmują rolę tradycjonalizmu w ten właśnie sposób, wierzą, że najistotniejsze jest właśnie to, czemu są przeciwni. Bycie katolikiem jest de facto synonimem nieustannej walki ze światem, ciałem i szatanem.

Nie ukrywam, że sam zaliczam się do tej drugiej grupy. Dla mnie również tradycjonalizm jest czymś więcej, niż tylko kwestią Mszy. Nie porusza mnie do łez łacina, ani nie porywają niezaprzeczalnie piękne rubryki mszału trydenckiego. Nie popadam w ekstazę na widok księdza w birecie i w ornacie rzymskim. Dla mnie stara liturgia jest warta, by za nią umrzeć, nie dlatego, że czuję do niej sentyment, ale dlatego, że jest ona swoistym papierkiem lakmusowym wyrazem? starej Wiary, która musi być zachowana dla dalszych pokoleń. Jako najdoskonalszy wyraz czci dla Wszechmogącego Boga jest ona symbolem tego, jak powinniśmy wierzyć, a nie jak powinniśmy się czuć w niedzielny poranek. Mówiąc krótko: dla nas „walka o starą Mszę św.” oznacza w równej mierze dążenie do usunięcia liturgii złej, jak i do przywrócenia dobrej. Mamy nadzieję doczekać wykorzenienia dziwacznych innowacji papieża Pawła VI (oraz ich jeszcze bardziej dziwacznych konsekwencji) dla dobra całego Kościoła i dla zbawienia dusz – włączając w to nasze własne.

Powód [dla którego zajmujemy takie stanowisko] jest prosty: nowa liturgia jest odbiciem nowej teologii, przekształcającej Kościół Rzymski w coś, z punktu widzenia katolickiej Tradycji, nierozpoznawalnego. Nie jest to jedynie majaczenie tradycjonalisty. Opinię tę potwierdzają również (jak wierzę – dzięki specjalnej opiece Ducha Świętego) niektórzy, podobno „umiarkowani”, teologowie. Np. msgr Mikołaj Gamber w swej książce Reforma liturgii rzymskiej stwierdza:

Liturgia i wiara są nierozdzielne. To właśnie dlatego został stworzony nowy ryt, odzwierciedlający na wiele sposobów odchylenia nowej (modernistycznej) teologii. Po prostu nie można było pozwolić istnieć starej liturgii w jej ustalonej formie, gdyż była ona przeniknięta prawdami tradycyjnej wiary i tradycyjnymi formami pobożności (...) Nie dość [jednak], że nasze życie nie weszło w okres nowego ożywienia, jak to miało miejsce w przeszłości – to, co widzimy obecnie, jest chrześcijaństwem, które zwróciło się ku światu (str. 100 i 102).

To dziwne, że jeśli słowa takie wypowiadają tradycjonaliści, potępia się ich jako schizmatyków, natomiast kiedy Gamber zamieszcza je w książce, do której wydania w jęz. francuskim przedmowę napisał kard. Ratzinger – obóz neokatolicki milczy. Obecna próba przebudowy Kościoła pozbawia nie tylko nas, ale i cały świat, skutecznej obrony przeciwko najgorszemu złu, z jakim mieliśmy kiedykolwiek do czynienia – pozbawia nas tradycyjnego nauczania, praktyk i liturgii Wiary Świętej. Nowa Msza w wielkim stopniu przyczyniła się do powstania tej trującej chmury (lub, jak to określał Paweł VI – „dymu”) dezorientacji i braku gorliwości dla Wiary, która rozprzestrzeniając się wszędzie – doszła aż do naszych progów. Tak więc, jeśli nawet „dostaniemy, co nam się należy”, jeśli odda nam się starą Mszę św. w jakimś ograniczonym i tymczasowym zakresie – jest w dalszym ciągu naszym świętym obowiązkiem, jako bierzmowanych katolików, robić co w naszej mocy, by przeciwstawiać się nowej orientacji (włączając w to nową liturgię), zniekształcającej oblicze Oblubienicy Chrystusa na ziemi i zagrażającej przyszłości katolików na całym świecie. Nie rozumiem, jak katolicy mogą pozostawać obojętni w obliczu okrucieństwa mającego dziś miejsce gdziekolwiek w Kościele; nie rozumiem jak możemy usprawiedliwiać ten cichy pacyfizm tym, że możemy przecież dostać Mszę, którą „wolimy” – ponieważ ostatecznie to okrucieństwo zemści się na nas i na naszych dzieciach, zapłacimy cenę równie straszliwą, jak dziś płacą nasi katoliccy bracia na całym świecie.

W swoim artykule Michał Davies twierdzi, że można być dobrym tradycyjnym katolickim kapłanem nie wspominając nawet o Vaticanum II czy Nowej Mszy. Ja również idąc na Mszę oczekuję raczej kazań wyjaśniających Ewangelię, jednak tak jak w przeszłości podczas wojen kapłani często wspominali w kazaniach o żołnierzach i ich rodzinach, przypominając o potrzebie modlitwy o zwycięstwo, tak również tradycyjny kapłan powinien w pewien sposób odnosić się do toczącej się wszędzie wojny duchowej przeciwko czcigodnej Wierze katolickiej, tradycyjnej liturgii, kapłaństwu i katechizmom.

Wielokrotnie uczęszczałem na Msze odprawiane przez kapłanów z Bractwa Św. Piusa X. Najczęściej głoszone przez nich kazania dotyczą Ewangelii, jednak w umysłach wiernych nie ma cienia wątpliwości, jaki jest ich stosunek do obecnej rewolucji w Kościele. Poprzez okazjonalne kazania, listy i biuletyny, kapłani ci nigdy nie pozwalają zapomnieć swoim wiernym, że znajdują się oni w samym centrum wojny, i to wojny najbardziej niebezpiecznej, której postęp z punktu widzenia szatana liczony jest ilością potępionych dusz.

Z pewnością nie twierdzę, że nasi księża powinni stojąc na swoich ambonach wymachiwać pięściami, wyrywać sobie włosy z głowy, jak to czynią protestanccy pastorzy, i w każdą niedzielę wygłaszać tyrady przeciwko rewolucji. Chętnie przyznaję, że dotarcie do ludzi jest coraz większym problemem. Ale kapłani przez długi czas wiedzieli, jak zainspirować świętych, by stali się krzyżowcami i krzyżowców, by stali się świętymi – nawet bez podnoszenia głosu. Ważne jest, aby wierni wiedzieli, że obowiązkiem zarówno świętych jak i krzyżowców jest aktywna obrona Kościoła podczas oblężenia.

Katolicki tradycjonalizm oznacza, oprócz życia wiarą, również jej obronę. Oznacza opieranie się tym siłom, które usiłowały najpierw wyjąć spod prawa Mszę św. Piusa V a następnie „zreformować” starą Wiarę, której Msza ta strzegła skutecznie przez stulecia. Oznacza energiczny sprzeciw wobec nowinek i polityki ekumenizmu, „dialogu międzyreligijnego” i „reformy liturgicznej”, podkopujących wiarę katolików i zamieniających Kościół w duchową pustynię.

W swoim artykule Michał Davies wspomina również o masońskich spiskach i paranoidalnych fantazjach tradycyjnych katolików. No cóż, kiedy będę się z nim widział w maju to mu przypomnę, że fakt, iż ktoś jest paranoikiem wcale jeszcze nie oznacza, że nie ma ludzi, którzy rzeczywiście chcieliby go zabić. A co do masońskich konspiracji, to wyznaję, że naprawdę w nie wierzę, podobnie jak wielcy papieże ostatnich 200 lat, którzy napisali więcej encyklik potępiających masonerię i jej spiski przeciwko Kościołowi niż na jakikolwiek inny temat. Czyżby wszyscy masoni po 1960 roku przebywali na niekończących się wakacjach? Czy Vaticanum II nie było idealnym miejscem na spotkanie antykatolickiej agendy tajnych towarzystw, zapowiedziane było przez kanonika Roca, jak czytamy w książce bpa Grabera Athanasius and the Church in Our Time (Atanazy i Kościół naszych czasów), którą sam Michał Davies cytuje jako wiarygodne źródło? Oczywiście, że było! To właśnie dlatego niektórzy z nas mają trudności z zaufaniem do dostojników Kościoła, którzy z jednej strony wciąż popierają Sobór z całym jego otwarciem na świat, a z drugiej mówią nam, że możemy mieć „naszą Mszę” tak długo, jak długo powstrzymamy się od krytykowania Vaticanum II. Jak pisał „umiarkowany” msgr Gamber:

Zamieszanie jest ogromne! Kto jeszcze zdolny jest widzieć wyraźnie w tych ciemnościach? Gdzie są w naszym Kościele przywódcy, którzy mogą wskazać nam właściwą drogę? Gdzie są biskupi dość odważni, by wyciąć narośla modernistycznej teologii, która wszczepiona została do najbardziej nawet świętych misteriów, doprowadzając do ich zepsucia? Potrzebujemy dziś nowego Atanazego, nowego Bazylego, biskupów podobnych do tych, którzy odważnie walczyli z arianizmem, kiedy niemal całe chrześcijaństwo poddało się herezji (str. 113).

Naszych przyjaciół tradycjonalistów, którym nasze stanowisko wydaje się zbyt radykalne, moglibyśmy zapytać: Czy naprawdę nie widzicie, co się dzieje? Jesteśmy nieustannie poszturchiwani i popychani bynajmniej nie w kierunku, jaki w czasie kryzysu wybrali św. Atanazy i św. Bazyli – ale raczej w kierunku centryzmu i kwietyzmu... a wszystko w zamian za Mszę, którą wolimy. Watykan będzie udzielał nam zgody tak długo, jak długo będziemy obiecywać, że będziemy małymi dobrymi tradycjonalistami, na których uległość zawsze można liczyć, posłusznymi, biernymi i „rozsądnymi”. Czy powinniśmy być bardziej „umiarkowani” niż Gamber? Czy mamy uciszać nowych Bazylich, nowych Atanazych, kiedy wypowiadają się przeciw tej piekielnej rewolucji, pustoszącej nasze kościoły, sanktuaria, rodziny i dusze? Mówią nam, że jesteśmy paranoikami w kwestii stosunku kard. Ratzingera do tradycjonalistów. Ale to nieprawda. Jesteśmy po prostu zdumieni jego ciągłą zmianą przekonań odnośnie do Tradycji katolickiej. Jak, na przykład, powinniśmy zareagować na następujące słowa Kardynała:

Czy Sobór był złą drogą, z której powinniśmy zawrócić, aby uratować Kościół? Głosy [tradycjonalistów] tak twierdzących stają się coraz głośniejsze i coraz liczniejsi są ci, którzy podzielają tę opinię. Do bardziej oczywistych zjawisk ostatnich lat trzeba zaliczyć rosnącą liczbę grup integrystycznych zaspakajających pragnienia pobożności i misterium. Musimy wystrzegać się minimalizowania [znaczenia] tych ruchów. Bez wątpienia, reprezentują one gorliwość sekciarską, która jest antytezą katolicyzmu. Żaden opór wobec nich nie będzie zbyt silny... (Principles of Catholic Theology, s. 389–390).

Jaką formę „oporu” stosowano wobec nas przez te wszystkie lata? Czy ma to coś wspólnego z ograniczonym powrotem do Mszy Trydenckiej w zamian za zobowiązanie do milczenia w kwestiach dotyczących Soboru ze strony wielu tradycyjnych księży? Kto wie? Jednak po przeczytaniu tej deklaracji złożonej przez człowieka, który jest podobno naszym „jedynym przyjacielem” w wyższej hierarchii watykańskiej – naszym jedynym przyjacielem – czy nie jest trochę trudniej oskarżać nas o „oderwanie od rzeczywistości”, gdy wyrażamy nieufność wobec zapewnień o „wspaniałomyślności” Watykanu wobec Campos? „Grupy integrystów” są najwyraźniej zwalczane również na najwyższych szczeblach Kościoła, jeśli mamy wierzyć słowom kard. Ratzingera. A może jest to po prostu jedna z rozlicznych oburzających wypowiedzi Kardynała, „który wcale nie myśli w ten sposób”, lub która „miała miejsce wiele lat temu i nie oddaje jego obecnych poglądów”? We wstępie do angielskiego wydania swojej książki I Accuse The Council! (Oskarżam Sobór!) arcybiskup Lefebvre poczynił następujące spostrzeżenie: „Kiedy żołnierze tracą ideał, za który walczą, broń sama wysuwa im się z rąk”.

To tylko krótkie zdanie, wypowiedziane mimochodem, wydaje się jednak, że właśnie zawarte w nim spostrzeżenie może rzucić trochę światła na sprawę kompromisu zawartego w Campos. Tradycjonalizm był, historycznie rzecz ujmując, katolicką opozycją wobec soborowych nowinek i „reformy” liturgicznej; zawsze definiowany był pewnej mierze przez to, czemu był przeciwny. Jeśli jednak nagle zmienimy postawę i zaczniemy się koncentrować jedynie na pięknie starych ksiąg liturgicznych, zaprzestaniemy określać, czemu konkretnie jesteśmy przeciwni i dlaczego, pozbawimy siebie (i swoje dzieci) ideału katolickiego tradycjonalizmu. Kiedy to nastąpi, broń, która długo służyła nam do opierania się neomodernizmowi, wypadnie z naszych rąk i przeobrazimy się w armię jeńców wojennych przyglądających się autodestrukcji Kościoła z bezpiecznych obozów dla internowanych, stworzonych dla nas przez neomodernistycznych biskupów w zamian za naszą kapitulację i milczenie.

Pamiętajmy o słowach o. G. Cottiera (oficjalnego teologa Domu Papieskiego) na temat porozumienia z Campos, które przytoczyliśmy w poprzednim numerze naszego pisma: „Wielu lefebrystów utrzymuje, że «nasza» Msza Pawła VI jest nieważna. Teraz przynajmniej ta grupa [Campos] nie będzie mogła twierdzić takich rzeczy. Stopniowo musimy oczekiwać również dalszych kroków: na przykład ich uczestnictwa w koncelebrach w zreformowanym rycie. Jednak nie wolno nam się spieszyć”. Mamy tu jasny dowód na pragnienie nie tylko pozbawienia tradycjonalistów ich ideału, ale wręcz do zmuszenia ich do stopniowego podporządkowania się rewolucji, którą historycznie zwalczali. Czy więc naprawdę jesteśmy paranoikami?

Rada czujności

W swej wspaniałej encyklice Pascendi Dominici gregis św. Pius X nie mówił do kapłanów i biskupów z całego świata: „Skoncentrujcie się, Czcigodni Bracia, na wielu pięknych aspektach wiary i liturgii, to wam pomoże przetrwać. Wystarczy, jeśli uda się Wam utrzymać używanie czcigodnej liturgii i nauczycie się pokojowego współistnienia z modernistami, którzy przejmują w tym czasie kontrolę nad resztą Kościoła. Jeśli zrobicie to i jeśli będziecie się modlić, wykonacie swój obowiązek”. Takie bezcelowe pobożne frazesy w ustach św. Piusa X są nie do pomyślenia, nigdy nie przyszło by mu do głowy wezwanie do jałowych w sytuacji zagrożenia rozważań, za czym konkretnie jesteśmy. Papież wezwał do precyzyjnego określenia przeciwko czemu katolicy mają obowiązek występować, a następnie nakazał systematyczną i planową eliminację zagrożenia:

Ale na cóż się zda, Czcigodni Bracia, że wydajemy Wam rozmaite nakazy i przepisy, jeśli nie będą one przestrzegane pilnie i dokładnie? Aby wypadła odpowiedź pomyślna, w tym celu uznaliśmy za stosowne rozciągnąć na wszystkie diecezje zwyczaj ustanowiony od dawna z niezwykłą roztropnością przez umbryjskich biskupów w podległych im diecezjach. W celu zwalczania błędów już rozpowszechnionych oraz zapobiegania dalszym ich postępom, w celu pokonania zarówno fałszywych teozofów, roznoszących wszędy zgubne płody swych nauk – Kongres postanawia wzorem św. Karola Boromeusza – zaprowadzić w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych przedstawicieli duchowieństwa świeckiego i zakonnego; owa rada ma dawać pilne baczenie na błędy, śledzić powstawanie i rozpowszechnianie się nowych herezji i przez nie używane metody; wcześnie dostarczyć ścisłych informacji biskupowi, by ten przedsiębrał za wspólną naradą środki, mogące zdusić zło w zarodku, przeszkodzić, by nie czyniło nadal zgubnych spustoszeń w duszach co byłoby najgorszym, by nie wzmacniało się i rozrastało. A zatem postanawiamy, by w każdej diecezji utworzono bezzwłocznie radę tego rodzaju, którą uważamy za stosowne nazwać Radą nadzorczą. Księża wchodzący do tej rady mają być mianowani w ten sam mniej więcej sposób, jak to ma miejsce z cenzorami. Co 2 miesiące w oznaczonym dniu zbierać się będą pod przewodnictwem biskupa. Obrady i uchwały mają być trzymane w tajemnicy.
Obowiązki ich będą następujące. Mają pilnie śledzić wszelkie ślady modernizmu w publikacjach i oświacie, by zabezpieczyć duchowieństwo i młodzież, mają przedsiębrać roztropne, szybkie i skuteczne środki. Mają zwracać pilną uwagę na nowatorstwo terminów słownych i pamiętać na upomnienia Leona XIII: nie można zaaprobować nowych zwrotów w pismach katolików, którzy pod wpływem godnego potępienia nowatorstwa, zdają się ośmieszać gorliwość pobożnych i prawią o nowym porządku życia chrześcijańskiego, o nowych potrzebach duszy chrześcijańskiej, o nowych obowiązkach społecznych duchowieństwa, o nowej ludzkości chrześcijańskiej i o innych rzeczach tego pokroju (cytat za: Pascendi Dominici gregis, wyd. Te Deum, Warszawa 1996, str. 78–79).

Tę papieską ekshortację do kapłanów i biskupów całego świata odniósł zwięźle do naszych czasów sam Michał Davies w jednej ze swych książek pt. Partisans of Error (Partyzanci błędu), pisząc: „Każdy katolik kochający swą Wiarę ma obowiązek walki z odradzającym się modernizmem”. Nie zwalcza się bezwzględnego wroga przez zgodę na pokojową z nim koegzystencję, przez dyskusje o liturgicznych preferencjach czy nawet przez wspólne nucenie kilku taktów Te Deum pod jego kierownictwem. Gdzie modernizm odradza się bardziej tryumfalnie niż w „nowej rzeczywistości eklezjalnej”, w tej nużącej „cywilizacji miłości” i w dewiacji, jaką jest nowa Msza? Nie można zwalczać tych błędów neomodernistów bez jednoznacznego przyznania, że Sobór i jego dziecko – Novus Ordo, były katastrofalnymi błędami, odpowiedzialnymi za rzeź duchową, którą widzimy dziś wszędzie dokoła. Jeśli zadowolimy „pokojowym współistnieniem” (w stylu sowieckim) z neomodernistami, którzy liczbą znacznie nas przewyższają, to ich linia zwycięży, gdyż w wyniku tej koegzystencji nasze dzieci nie dostrzegą krucjaty wartej podjęcia, a broń, którą im przekażemy, sama wypadnie im z rąk. Jeśli Msza będzie jedynie sprawą osobistych preferencji, wówczas nowa teologia, pośrednio w ten sposób akceptowana, doprowadzi do tego, że stara Wiara zgaśnie w sercach naszych dzieci tak jak zgasła w sercach milionów dzieci na całym świecie.

Masoneria i Sobór?

Musimy pamiętać, że ci, którzy tak niezmordowanie pracowali nad powrotem Campos do „pełnej komunii” z Watykanem, są równocześnie najbardziej entuzjastycznymi zwolennikami II Soboru Watykańskiego. Już samo zestawienie poniższych cytatów wystarcza, by usprawiedliwić „paranoidalne” zachowanie tych, którzy wzdragają się przed świętowaniem historycznego porozumienia z Campos.

Na początek cytat z arcydzieła Athanasius and the Church in Our Time bpa Rudolfa Grabera z Ratyzbony. Bp Graber mianowany został w 1941 roku profesorem historii Kościoła, teologii i mistyki na Akademii Filozofii i Teologii w Eichstatt. Wkrótce miał się stać jednym z najbardziej znanych i poważanych europejskich teologów. W roku 1962 Jan XXIII wyniósł go na stolicę biskupią w Ratyzbonie. W przytaczanym cytacie biskup Graber dotyka bardzo kontrowersyjnego tematu: spisku masońskiego i jego powiązań z II Soborem Watykańskim. Cytując kanonika Rocę (1830–1893), apostatę i ekskomunikowanego księdza, który przewidział II Sobór Watykański, bp Graber pisze:

Następnie przytoczymy cytaty z różnych fragmentów pism Roki, które rzucają światło na obecny kryzys. Odnośnie przyszłej liturgii, wierzył on, że „kult Boży w formie nakazanej przez Kościół Rzymski ulegnie wkrótce zmianie na soborze ekumenicznym (!), który przywróci mu czcigodną prostotę złotego wieku Apostołów, zgodnie z wymaganiami świadomości i nowoczesnej cywilizacji (...) Bliska jest już ofiara, która wyraża uroczysty akt pokuty (...) Papiestwo upadnie, umrze pod poświęconym nożem, który wykują ojcowie ostatniego soboru”. Uderzające jest, że wyraźnie poczyniona jest tu wzmianka o przyszłym soborze. Różokrzyżowiec, dr Rudolf Steiner, założyciel Towarzystwa Antropozoficznego oświadczył w roku 1910: „Potrzebujemy soboru i papieża, który go zwoła”. Czy entuzjastyczne powitanie, z jakim spotkał się Sobór, nie brało się również stąd? Ideą przewodnią Roca jest słowo „nowy”. Głosi „nową religię”, „nowe dogmaty”, „nowy rytuał”, „nowe kapłaństwo”. Nazywa nowych kapłanów „progresistami”, mówi o zniesieniu sutanny i małżeństwach księży (...) Ze wszystkich tych cytatów [ks. Roca], które można by rozwinąć w książki, nietrudno odgadnąć planowaną taktykę: pozbawić Kościół jego nadprzyrodzonego charakteru, połączyć go ze światem, posplatać ekumenicznie wszystkie denominacje ekumenicznie, (...) i w ten sposób utorować drogę jednej religii w scentralizowanym światowym superpaństwie” (Athanasius and the Church in Our Time, Van Duren, str. 35–37)

Wszystkie zaaprobowane Msze [trydenckie] świata nie zmienią faktu, że w obrębie dzisiejszego Kościoła istnieje konspiracja, pomagająca w budowie niestabilnego i niebezpiecznego świata, która osiągnęła apogeum na II Soborze Watykańskim. Świadomość tego nie może być złagodzona przez fakt, że udający się niebawem na emeryturę kard. Ratzinger, promotor Vaticanum II, uważa, iż tradycyjnie myślącym katolikom powinno się pozwolić na taką Mszę, jaką lubią najbardziej. Jeśli przyzna on kiedyś, że Vaticanum II zapoczątkował obecny niewyobrażalny kryzys w Kościele, jestem pewny, że bp Fellay zamówi lot do Rzymu tego samego dnia, a „The Remnant” będzie szczęśliwy mogąc pokryć koszta tej podróży.

To Sobór, durniu!

Ten Sobór, na który tak często się dziś powołuje i którego się nadużywa, bez względu intencje Jana XXIII w momencie jego zwołania, został ostatecznie „przejęty” przez wrogów Kościoła. Z pewnością zapisze się on w pamięci przyszłych pokoleń jako wydarzenie, które ułatwiło rewolucję, jakiej Kościół nie widział nigdy wcześniej. Historia wkrótce wyda swój werdykt, który nie wypadnie dla Soboru najkorzystniej. Coraz więcej historyków zaczyna postrzegać Vaticanum II jako katastrofę, którą w istocie był.

W swojej nowej książce Triumph: The Power and the Glory of the Catholic Church (Tryumf: potęga i chwała Kościoła katolickiego) H. W. Crocker III zamieszcza taką oto ocenę Soboru:

Nowym papieżem, który miał poprowadzić Kościół tą drogą, był Paweł VI (1963–1978). Sytuacja, którą odziedziczył, była tragiczna. Vaticanum II spotkał się z zalewem pochlebstw ze strony świata, co zawsze jest złym znakiem, i na jego bezspornie katastrofalne rezultaty nie trzeba było długo czekać. Liczba seminarzystów załamała się. Tysiące kapłanów i zakonników złamało śluby by „pełniej otworzyć się na świat”. Świeccy poszli ich śladem, upodabniając się do swych protestanckich i agnostyckich braci i sióstr: rozwodząc się, stosując środki antykoncepcyjne, i ostatecznie dopuszczając się aborcji w podobnej liczbie. „Otwarcie na świat” przyniosło ze sobą ducha buntu i niesubordynacji. Dokumenty Vaticanum II były szeroko interpretowane, aby usprawiedliwić eksperymenty, wierzenia i praktyki, które były nieusprawiedliwialne. Nie powinno to być niespodzianką – i dla konserwatystów w Kurii Rzymskiej nie było. Z liberalnymi reformami było tak zawsze – ani nie kończyły się łatwo, ani nie określały precyzyjnie. W jednym straszliwym porywie całe powojenne ożywienie katolicyzmu zostało zaprzepaszczone (str. 416).

II Sobór Watykański miał więc „niezaprzeczalnie katastrofalne rezultaty”? Powtarzaliśmy to od niemal 40 lat – w odpowiedzi nazywano nas „schizmatykami”. Ktoś mógłby się pokusić o telefon do Rajmunda Ajjoro z EWTN by upewnić się, że wie on dokładnie, co reklamuje. Udzielił on tej książce entuzjastycznej recenzji, pisząc na ostatniej stronie okładki: „Uszczypliwa, nieapologetyczna podróż po katolickiej historii, obalająca wiele długo wyznawanych mitów i głosząca chwałę Wiary katolickiej. Najbardziej potrzebny Tryumf”. Książka ta (nawiasem mówiąc nie napisana przez tradycjonalistę) nieświadomie obala główny mit XX wieku, głoszący, że Vaticanum II był dziełem Ducha Świętego.

Czy EWTN zrozumiało w końcu istotę problemu, czy też Rajmund Ajjoro nie doczytał do końca książki, którą recenzował, nie wiem. Faktem jest jednak, że wiele głosów powtarza dziś to, co tradycjonaliści twierdzili zawsze: że Vaticanum II był kataklizmem o rozmiarach nie znanych w historii Kościoła.

Nie dość, że został on „przechwycony” jeszcze podczas swego trwania przez najbardziej liberalnych biskupów Sojuszu Reńskiego (vide Ren wpada do Tybru), jego wpływ na Kościół jest po czterdziestu latach opisywany przez historyków jako „bezsprzecznie katastrofalny”. Jest więc bardzo prawdopodobne, że Vaticanum II był częścią masońskiego spisku przeciwko Kościołowi katolickiemu (vide: Athanasius and the Church in Our Time), przedstawiającego go bezczelnie jako dzieło Ducha Świętego (vide: I Accuse The Council!). O czym więc tu mówimy? W najlepszym razie Sobór, z powodu wprowadzonych nowinek i licznych dwuznaczności był totalną katastrofą, której niszczycielskie skutki dotknęły cały Kościół, w najgorszym zaś – szczytowym osiągnięciem międzynarodowej masonerii i jako taki, zniewagą Wszechmocnego Boga!

Oczywiście, kardynałowie Ratzinger, Castrillon Hoyos i Medina Estevez są gorliwymi wyznawcami tego wielkiego Soboru i pracują niestrudzenie nad szybszym wcieleniem w życie jego XVI dekretów. Jednak dla innych duchownych, z których część uczestniczyła w Soborze, były one nie do przyjęcia. Biskup Graber, biskup Dwyer, arcybiskup Lefebvre i biskup de Castro Mayer bez wątpienia przejdą do historii jako obrońcy Wiary, którzy wbrew duchowi Vaticanum II pozostali wierni wiecznemu Magisterium Kościoła. Jak napisał abp Lefebvre w I Accuse The Council!:

(...) pozostaje jednak pewne, że pod wpływem grupy spiskowców Sobór zdradził cel dla którego został zwołany, i że my nie możemy w tym spisku brać żadnego udziału, pomimo wielu zadawalających dokumentów. Dobre teksty służą w tym przypadku uwiarygodnieniu tekstów zwodniczych, wieloznacznych lub pozbawionych sensu. W obecnej sytuacji mamy tylko jedno wyjście: musimy odrzucić te niebezpieczne wzory i przylgnąć silnie do Tradycji, to jest do oficjalnego Magisterium dwóch tysięcy lat Kościoła.

Konkluzja

Przyjrzyjmy się bezsprzecznym faktom: katolicy tłumnie opuszczają Kościół począwszy od zamknięcia obrad Vaticanum II, znani historycy w poważnych pracach zaczynają ukazywać „katastrofalne skutki” Soboru, tradycjonaliści zaś od dawna wskazywali, że był on częścią większego spisku mającego na celu zniszczenie Kościoła (...) Teraz pytanie za milion dolarów: dlaczego Watykan tak desperacko zmusza tradycyjne wspólnoty kapłańskie, takie jak Bractwo Św. Jana Vianneya, do uznania Vaticanum II w zamian za kościelną „aprobatę”? Moim zdaniem ma to coś wspólnego z rosnącym sukcesem tradycjonalizmu w przedstawianiu Soboru jako oszustwa, jakim w istocie był. Porozumienie z Campos może być elementem powolnej kampanii Watykanu, mającej na celu wmontowanie opozycji w szeregi soborowej rewolucji, mającej ostatecznie wchłonąć cały światowy ruch tradycjonalistyczny, poczynając od największego zgromadzenia tradycyjnych księży – Bractwa Św. Piusa X.

Wielu z nas, słusznie czy nie, podejrzewa, że Campos stało się bezwiednie przynętą w znacznie poważniejszej rozgrywce. Nawet Farley Clinton z „The Wanderer” przyznaje obecnie, że ugoda z Campos wymierzona była bezsprzecznie w FSSPX. Na pierwszej stronie numeru z 7 lutego 2002 r. czytamy co następuje: „Nie musimy udawać, że negocjacje Rzymu z grupą brazylijską nie były wymierzone zarówno w Bractwo Św. Piusa X, jak i w Bractwo Św. Jana Vianneya”.

Naprawdę, przestańmy udawać!

Powoli staje się jasne, że motu proprio Ecclesia Dei odniosło skutek wręcz odwrotny do zamierzonego i myślę, że niektóre osobistości w Rzymie martwią się tym stanem rzeczy. Jasne jest też, że ruch tradycjonalistyczny raczej odnosi sukcesy niż zamiera, podczas gdy zdegenerowany establishment Novus Ordo znajduje się w stanie zupełnej ruiny, a jego ostateczny upadek przyspieszają nie kończące się skandale z księżmi-pedofilami. Nawet wydarzenia z 1988 roku posłużyły raczej wzmocnieniu tradycjonalizmu, niż jego podziałowi i zniszczeniu. Dobiegający z grobu głos abpa Lefebvre, protestującego do końca przeciwko Soborowi i Nowej Mszy, jest coraz głośniejszy – jego echo przekracza Tybr i nawiedza Wieczne Miasto. Niektórzy starzejący się duchowni wciąż usiłują walczyć z jego duchem, nie są jednak w stanie zadać śmiertelnego ciosu pamięci o tym legendarnym już dziś oporze. Niestety, widma nie można ekskomunikować, oszukać ani spalić na stosie. Jednym sposobem, aby uciszyć Arcybiskupa raz na zawsze jest uciszenie FSSPX i Rzym wie o tym. Niezależnie od tego, jak niewiarygodnie brzmi to dla naszych bardziej „umiarkowanych” przyjaciół: wierzę, że podróż kard. Hoyosa do Campos była elementem szerszej akcji, mającej na celu ratowanie Soboru.

Pewne osoby w Watykanie są przekonane, że tradycjonalizm na całym świecie po prostu musi zostać uciszony. Stąd każda zatwierdzana wspólnota tradycyjna zmuszana jest w zamian za aprobatę do pewnego rodzaju demonstracji wierności wobec rewolucji. We Francji np. większość z wielkich klasztorów benedyktyńskich używa podobno Mszału z 1965 roku. Większość przełożonych tradycyjnych zgromadzeń kapłańskich musiało publicznie koncelebrować Nową Mszę, nie są też już w stanie zabronić swym podwładnym jej odprawiania (prawdziwa bomba zegarowa, która wybuchnie w najbliższych dekadach).

Od wielu tradycyjnych księży oczekuje się mniej lub bardziej wyraźnie, że będą koncelebrowali Novus Ordo przynajmniej raz w roku, kiedy zostaną do tego zaproszeni razem z innymi kapłanami przez ordynariusza diecezji. Grupy takie jak Bractwo Św. Jana ze Scranton od samego momentu uzyskania aprobaty rozwijały (i odprawiały) swą własną wersję Novus Ordo (dlatego też „Remnant” nigdy ich nie popierał).

Wszyscy pamiętamy protokół 1411 i próby styranizowania FSSP przez Watykan. Przypominam o tym wszystkim nie po to, aby krytykować tych dobrych kapłanów we Francji, z FSSP czy z Instytutu Chrystusa Króla, którzy starają się robić co tylko mogą w tych straszliwych okolicznościach, pomagając tysiącom ludzi zbawić swe dusze. Próbuję raczej wykazać, że Watykan ma plan, którego ślady można odnaleźć w każdym zaaprobowanym zgromadzeniu tradycyjnym. Plan ten, jeszcze w swym początkowym stadium, zaczyna wyciszać historyczny protest tradycjonalistów przeciw Vaticanum II i nowej Mszy. Stopniowo przeobrazimy się w bojowników bez sprawy. To tak, jakby odarto naszych mężnych księży z ich szat krzyżowców, które tak długo zaszczytnie nosili... jakby ktoś liczył na popadnięcie tradycjonalistów w samozadowolenie, na wygaśniecie ich zapału. Czy ta strategia się powiedzie? Za wcześnie, by wyrokować. Jednak wierzę, że dla FSSPX mądrzej jest pozostać na uboczu, dla ich własnego dobra i dla dobra wszystkich tradycyjnych zgromadzeń, przynajmniej do następnego konklawe, kiedy być może sytuacja się trochę wyklaruje.

Podobnie jak bp Fellay, powinniśmy wszyscy mieć bardzo „mieszane uczucia” co do zawartego w Campos porozumienia, nawet jeśli mamy nadzieję, że ostatecznie okaże się ono zwycięstwem naszego ruchu. Nawet, jeśli nasz pesymizm jest uzasadniony jak, niestety, wierzę, że jest, musimy wciąż modlić się, by wyrafinowane plany watykańskich modernistów za sprawą Ducha Świętego obróciły się przeciw nim, tak jak się to przeważnie stało w przypadku indultu. (...) Mój pesymizm opiera się na paradoksie całej tej sytuacji: w jaki sposób ci duchowni mogą robić coś szczerze dla rozwoju ruchu Tradycji, pozostając równocześnie entuzjastycznymi zwolennikami II Soboru Watykańskiego, który chciał unicestwić cała tradycyjną orientację w Kościele? To po prostu nie ma sensu!

Właściwe wydaje się tu przypomnienie konkluzji abpa Lefebvre:

Konkluzja jest nieunikniona, zwłaszcza w świetle wzburzenia, którego doświadcza Kościół od czasu II Soboru Watykańskiego. Te niszczące dla Kościoła katolickiego i całej cywilizacji chrześcijańskiej wydarzenia nie były inspirowane ani kierowane przez Ducha Świętego (Wstęp do francuskiego wydania I Accuse The Council!). Ω

Z jęz. angielskiego tłumaczył Wojciech Zalewski.

Przypisy

  1. Oryginalny tytuł artykułu, Vatican II: Weapon of Mass Destruction, zawiera grę słów niemożliwą do oddania w jęz. polskim: można go przetłumaczyć jako ‘Sobór Watykański II: broń zniszczenia Mszy’, ale również jako ‘Sobór Watykański II: broń masowego zniszczenia’ – przyp. tłum.