Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Marka, Ewangelisty [2 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2002 (47)

Łukasz Kobeszko

Deus est imperator orbi universo

Symbolika budowania w eseistyce Rajnolda Schneidera

Trwając zarówno w sprawach przyszłych jak i przeszłych, w najgłębszych pragnieniach pozostał obcy teraźniejszości.

R. Schneider, Filip II

Niemiecki eseista, poeta i powieściopisarz Rajnold Schneider (1903–1958) nie należy do postaci dobrze znanych w Polsce. Poza przekładem jego opowiadania Oskarżenie, napisanego w 1938 r. (tytuł oryginalny Las Casas vor Karl V)1 oraz eseju Filip II (1931), będącego fragmentem większej całości2, znaczna część jego dorobku literackiego pozostaje naszemu czytelnikowi obca. W miarę pokaźna spuścizna Schneidera, w tym jego monumentalne dzieła z pogranicza eseistyki historycznej i moralistyki Die Hohenzollern. Tragik und Koningtum (1933), Theresa von Spanien (1939), poezje pisane w klasycznej formie sonetów – Die Sonette von Leben und Zeit, dem Glauben und der Geschichte (1954) czy autobiograficzne dzienniki Winter in Wien (1958) wciąż czekają na przetłumaczenie.

Urodzony w Baden-Baden i zmarły we Fryburgu pisarz jest jednym z ciekawszych przedstawicieli nieformalnego nurtu literacko-filozoficznego, znanego w Polsce pod umowną nazwą „niemieckiej rewolucji konserwatywnej”; nurtu niejednorodnego ideowo i artystycznie, tworzonego przez takie słynne nazwiska jak Ernest Junger, Karol Schmitt czy Jan Freyer. Na ich tle twórczość Schneidera wyróżnia się przede wszystkim głęboko religijną i metafizyczną perspektywą3 – być może dlatego jest współcześnie bardziej przemilczana i lekceważona.

Fundamentalną problematyką twórczości Schneidera, nazywanego też niekiedy „chrześcijańskim pesymistą”, jest śledzenie odwiecznej w świecie antynomii pomiędzy doczesnością, czasem i historią a Bogiem i wiecznością; antynomii widocznej szczególnie na przykładzie wielkich wydarzeń historycznych, kontemplacji przyrody i dzieł kultury. „Postać tego świata” naznaczona najbardziej widocznymi znakami działania Boga, przemijaniem i śmiercią jest dla Schneidera swoistym teatrem, w którym od kilku tysięcy lat zmieniający się aktorzy i zmieniające się dekoracje biorą udział w tym samym przedstawieniu. – Jest nim wszelka ludzka aktywność i praca. Nie ma ona jednak celu doczesnego, mimo, że dzieje się tylko w doczesności, dostępnej nam za pomocą rozumu i zmysłów. Wszelkie ludzkie czyny spełniane tutaj mają swoją konsekwencję „tam w górze”, w rzeczywistości nadprzyrodzonej. Tutaj pozostaje po nich właśnie ów mniej lub bardziej trwały ślad, księga, wiersz, obraz czy budowla. One wszystkie, mimo, że są przedmiotami martwymi i zniszczalnymi, jeszcze dobitniej pokazują zasadniczy bieg Bożego planu istnienia wszechświata, polegającego na nieustannym wznoszeniu i budowaniu.

„Pesymizm” Schneidera nie jest przy tym dekadencki i nihilistyczny. Nie przypomina on pesymizmu laickiego filozofa Marcina Heideggera, który pisał, że życie jest „bytem ku śmierci” (słynne „Sein zum Tod”) i pasmem nielogicznego istnienia w świecie, który istnieje bez żadnego uzasadnienia metafizycznego. Schneider rozumie, że przemijanie i śmierć są nieodłączną częścią Boskiego planu wobec człowieka i historii i że te dwie rzeczywistości winny być rozpatrywane tylko przez pryzmat Bożych zamiarów. A przemijanie i śmierć, chociaż napełniają ludzkie zmysły i rozum naturalnym smutkiem, stanowią jednak obietnicę wieczności. Świat w myśli Schneidera jest więc światem nadziei, ale jednocześnie światem zmuszającym człowieka do odpowiedzialnego działania – i heroizmu. Tymczasem wedle Heideggera życie to tylko bierne asystowanie przemijaniu, przerywane od czasu do czasu nie przynoszącymi ostatecznego nasycenia wrażeniami bądź bezsensownymi cierpieniami. W takim świecie bycie zarówno ascetą i świętym, jak hedonistą i łajdakiem jest równie bezsensowne, bo i tak niezależnie od naszych wysiłków wszyscy umrzemy i staniemy się nicością.

Obok teatru, to plac budowy jest zasadniczą alegorią egzystencji duchowej i cielesnej – nota bene jedno z największych dzieł mistyki katolickiej, napisane przez św. Teresę z Avila nosi tytuł Twierdza wewnętrzna. Twierdza nie istnieje sama z siebie; musi zostać najpierw żmudnie i dokładnie zbudowana, kosztem często ogromnych wyrzeczeń i walk.

Jednym z dzieł Schneidera, posługujących się symboliką takiego żmudnego budowania jest esej Filip II. Przedstawia on budowę zamku w Escorialu, wielkiego pomnika katolickiej i europejskiej cywilizacji, wybudowanego przez króla Hiszpanii Filipa II Habsburga w latach 1560–1597.

Filip II ma formę dostojnego i patetycznego opisu wydarzeń historycznych, ale jest przede wszystkim wielką alegorią skierowanego ku Bogu życia ludzkiego, będącego wznoszeniem ogromnego gmachu i „pałacu duszy”. Dzieło Schneidera to także portret władcy chrześcijańskiego, który w ascetycznym skupieniu i oddaleniu od doczesnych spraw ludzkich poświęca się nadanej mu przez Boskie pomazanie idei służby Bogu i poddanym, których Tenże powierzył mu w doczesne władanie. Filip II to również metafora beznadziejnej walki ludzkiej pychy i cielesności z biegiem czasu i historii, kierowanych przez Boga. Filip II to także mały szkic wycinku z życia rodu Habsburgów, jednego z najznamienitszych domów panujących w dawnej Europie.

Wszystkie powyższe ujęcia są równie frapujące; spróbujmy więc przyjrzeć się przenoszącej nas w czasy tuż po Soborze Trydenckim opowieści Schneidera i wyłowić z niej tropy, które wskażą nam właściwą drogę budowy własnego, małego Escorialu duszy.

Pierwsze, co zaciekawia, to fakt, że Filip II, syn cesarza Karola V Habsburga, władcy „imperium, w którym słońce nigdy nie zachodzi”, rozpoczął budowę Escorialu już w czwartym roku po objęciu tronu Hiszpanii. Dostrzec tu można pewną drobną analogię z życiem ludzkim (być może to tylko pewien zbieg okoliczności) – to przecież w wieku czterech lat zaczyna się kształtować ludzka inteligencja, pamięć i świadomość. To z tego okresu zazwyczaj pochodzą nasze pierwsze wspomnienia z dzieciństwa – często są to tylko drobne ziarenka, jakieś przelotne obrazy, jakby szybkie błyski aparatu fotograficznego. Pierwsze zarejestrowane, zamglone i niezrozumiałe wydarzenia, powstałe na jeszcze jałowej ziemi naszego nierozwiniętego rozumu i niewykształconej woli.

Na takim też pustkowiu, otoczonym górami, Filip II zleca Janowi Chrzcicielowi de Toledo wykonanie projektu, łączącego w sobie kościół z klasztorem, zamek z kryptą grobową.

Czas oddziałuje jednak równie mocno na swoich przeciwników, jak i na swoich zwolenników. Nie tylko jego zwolennik należy do przyszłości. Na tym prostym, trzyczęściowym fundamencie winno się spełnić epokowe i osobiste pragnienie. Jak w przekonaniu, że ze starego budynku nauki można wyszarpać kamienie i zmarnotrawić dla dóbr ziemskich, tak tu można pokazać, że religia katolicka umożliwi to, czego jeszcze dokonać nie zdołano. Podobnie jak Sobór Trydencki, budowla ta znajdzie się w centrum zamętu: nietykalna w swej formie, potężna i nieskalana, nieskazitelne naczynie niesfałszowanej prawdy. (...) Rebelianci, których czynom Bóg w niemalże zagadkowej wyrozumiałości nie kładzie kresu, muszą odczuć w obliczu tego dzieła niezniszczalność starej wiary4.

(Te słowa dotyczą także nas samych, wszak czyż nie żyjemy dzisiaj właśnie w „centrum zamętu”? I my musimy więc rozpocząć budowanie.)

Centralnym punktem zamku nie są ani baszty obronne, ani komnaty królewskie. To ołtarz i kościół są osią, wokół której kręcą się wskazówki zegara Filipa II – także i naszego zegara, bo czymże bez Ołtarza byłoby nasze życie? Jakie działanie miałoby wówczas sens? Jaką siłę przeciwstawilibyśmy wtedy wspominanym przez Schneidera rebeliantom?

Warsztatem nie stanie się dla niego żadne z odziedziczonych mieszkań: jedynie w pobliżu ołtarz, pod wspólnym dachem z Bogiem i Jego najczcigodniejszymi sługami będzie wystarczająco silny, by spełnić nadludzki obowiązek. O każdej porze dnia potrzebował widoku krzyża; zegar, którego sobie życzy, to śpiew mnichów, rozbrzmiewający wedle dawnego ładu oraz poważne echo ich modlitw. (...) Jest to być może jedyna, nareszcie odkryta forma życia katolickiego monarchy: tak, jak jego państwo jest lennem Boga, tak on sam mieszka w domu Boga z ludźmi, którzy są Bogu, nie zaś jemu podwładni5.

Bo faktycznie, czy może być szczęście większe ponad to, by przebywać jak najbliżej „domu Ojca”? By codziennie słyszeć proste i oczywiste słowa, bez których nic się nie może zacząć: „Deus, in adiutorium meum intende. Domine, ad adiuvandum me festina6. Słowa, będące prawdziwie żywym zegarem, nie zaś podtrzymywanym jedynie przez baterię sztucznym mechanizmem...

Do wsi nieopodal Segowii, gdzie trwa budowa, zjeżdżają mnisi, którzy zamieszkają obok króla. Uderza po raz pierwszy dzwon na matutinum, król klęka wśród modlących się w prowizorycznej kaplicy. Od tego czasu zaczyna się normalne życie mieszkańców Escorialu. Życie codzienne i żmudne, gdy opada pierwszy entuzjazm. Pojawiają się cierpienia, trudności, umierają pracujący przy budowie robotnicy. Praca musi jednak trwać nadal. Tak, jak pomimo bólu i cierpień biegnąć musi budowa naszego wewnętrznego zamku. Ale przecież cały kompleks buduje Filip II w rzeczywistości ziemskiej, musi korzystać ze wszystkiego, co przynosi mu stworzony przez Boga świat, z całym, zapierającym dech w piersiach bogactwem przyrody.

W lasach Cuenca i Valsain padają pinie, niedaleko Burgos de Osmar włoscy kamieniarze wykuwają jaspis; w górach Filabres biały marmur dobywa się na światło dnia; w górach Granady, w Aracenie, a później koło Estremoz w Portugalii piętrzą się bloki brązowe, zielone, zaplamione kolorowo i przekrwione czerwonymi żyłami. Z Madrytu pochodzą zdobienia ołtarza; w Gudalajarze splata się kraty z grubych, żelaznych sztab, w Saragossie z powodzeniem odlano z brązu rampy na dach kościoła. Toledańscy mistrzowie przetykają srebrnymi ornamentami krzyże, kadzielnice i lampy7.

Nieustanny odgłos pracy, wiozących surowce wozów, rozbijanych bloków skalnych. Budowy nie przerywa krótkotrwały bunt robotników oraz następujące potem dziwne wydarzenie w nocy, gdy porażony jakąś siłą dzwonnik pada nagle na ziemię i za chwilę w dzwonnicę uderza piorun. A to tylko kolejne znaki: ten drugi jest może bardziej niepokojący i widowiskowy, gdyż nie jest dziełem człowieka. Znaki są jednak niezbędne; pokazują budowniczym, że nie są wszechmocni.

Jakże wiele takich buntów zdarza się w czasie budowy zamku duszy! Jakże wiele takich piorunów i porażających sił! Musimy wiedzieć, tak jak Filip II, że budowanie kiedyś się zakończy i przyjdzie czas zdać relację. Także z tego, czy na sam odgłos pioruna i kilku buntowniczych okrzyków nie przerwaliśmy pracy...

A Filip II nie przerywa pracy. Może dlatego, że czas mierzy inaczej niż ludzie ery współczesnej:

Święta jego roku są świętami Kościoła. W Escorialu powinno się je obchodzić z zachowaniem całego ciężaru i świętości tradycji. Podczas przeniesienia Najświętszego Sakramentu do nowego kościoła, Tron Niebieski niesie Filip i infant; Izabela Klara Eugenia kroczy przed swoimi niewiastami z białą świecą. Król nie wykazuje zrozumienia dla dramatu; jakże mógłby odczuwać potrzebę ziemskiego przedstawienia wówczas, gdy w przez niego samego zbudowanym domu codziennie rozgrywa się największy, sakralny dramat, w całej swojej powadze?8.

Rzeczywiście, doszliśmy do punktu, przy którym nie da się już nic powiedzieć. Msza święta jest absolutnym centrum życia, przy którym wszelkie ziemskie splendory bledną i rdzewieją. Msza to przecież niepojęte fascinosum et tremendum. Schneider ukazuje to wspaniale w dramatycznej scenie, gdy nagła wichura zrywa podest, pełen insygniów królewskich, przygotowany przez mnichów i służbę, by wystawić na nim trumny ze szczątkami zmarłych z rodu Habsburgów, które Filip II rozkazał zebrać z całej Europy i ułożyć w krypcie kościoła. Zmarli bowiem zamykają krwioobieg Escorialu, który ma symbolizować wszystkim trzy części Kościoła – walczącą, z budującym ciągle zamek i świątynię władcą, cierpiącą, z duszami zmarłych, i tryumfującą, do której zanoszą modły kapłani odprawiający Mszę św. tuż przy komnacie królewskiej. Bieg czasu, którym kieruje Bóg, jest nieubłagany. Budowa się skończyła – na rok przed śmiercią Filipa.

Kiedy pod długich modlitwach, przy donośnym śpiewie mnichów trumny mają zostać wniesione do budowli będącej jeszcze fragmentem, przez wąwóz górski runęła burza. Podrywa czarny aksamit podestu, szarpie brokat z trumien, w których spoczywają obaj infanci – Don Juan i Don Fernando. Rwąca moc jest tak wielka, że nikt z gwardii króla, nikt z niosących nie waży się ratować brokatu. Pędzi nad bryłami na usiane kamieniami pole, uderza w skały, pochylone pnie, rozdziera się i leci dalej, jakby gigantyczne ręce szarpały go na strzępy. Korony, godła i jaśniejące znaki władzy, szerokie inicjały ze złota gnają porwane wirem w pustkowie jak zeszłoroczne liście8.

Tyle zostaje z naszych ziemskich, ludzkich i doczesnych rachub, fascynacji, politycznych sympatii. Wszystko przeminie, jakiekolwiek ideologie i filozofie w pewnym momencie stają się bezużyteczne. Pozostanie tylko ślad i ostatni egzamin z całej budowy, który Filip zdawać musiał w 1598 r. I zdać musimy też my, o tylko Bogu samemu wiadomym czasie.

Pozostaje też, choć też na Bogu tylko wiadomy czas budowla, wraz z grobami zmarłych. Bo, jak pisał Józef de Maistre – tradycja to także ziemia i groby przodków. Na planie czworoboku położony centralnie kościół, cztery wieże, 16 dziedzińców i 2700 okien. Plan całości przypomina ruszt – na nim przecież wzniósł się do chwały niebieskiej święty Wawrzyniec, w ten sposób kończąc budowę swojego pałacu duszy.

Rajnold Schneider przedstawił w swoim eseju wycinek z dziejów jednego z najznakomitszych domów panujących w Europie. Rodu, o którym historyk Emil Franzel napisał:

Zawsze, na szczytach najwyższej władzy, w blaskach klejnotów koronnych, jako zwycięzcy stu bitew, byli świadomi tego, że są tylko namiestnikami. Tym, komu służyli, był Pan Panów: Jezus Chrystus10.

Mimo że po ludzkim życiu pozostają czasem oszałamiające świadectwa materialne, pomniki talentów, wrażliwości i mądrości, to nie one świadczą o tym, czy ich autorzy dobrze budowali pałace swojej duszy. Schneider kończy swój esej słowami:

Oni wszyscy byli więźniami, zabłąkane iskry nieśmiertelności w martwej masie. I podobnie jak samotne światło w mrocznym kolosie, który budował, tak on sam jest jeszcze uwięziony pomiędzy podporami i kolumnami przemijających królestw; jednak w samym tylko nieprzezwyciężonym osamotnieniu, w niezadowoleniu pozbawionym ziemskiego ukojenia tkwi obietnica powrotu do domu10.

Tylko Bóg jest władcą, który nigdy nie zawiedzie i przed którym wszyscy inni są tylko iskierkami.

Kilkaset lat później, gdy groby w Escorialu pokrył pył zwykłego ziemskiego zapomnienia, daleki krewny Filipa II, cesarz Austro-Węgier, Franciszek Józef I Habsburg odszedł z tej ziemi po kilkudziesięcioletnim panowaniu. W czasie wyprowadzania jego szczątków na cmentarz miała miejsce piękna ceremonia, tradycyjnie powtarzana na każdym pogrzebie habsburskich cesarzy i królów:

Po nabożeństwie żałobnym w katedrze św. Stefana, przy dźwiękach wszystkich wiedeńskich dzwonów kościelnych, kondukt postępował ku klasztorowi Kapucynów, w którego podziemiach od początków XVII w. składano trumny z prochami Habsburgów. Oczekiwało tam już miejsce dla Franciszka Józefa pomiędzy sarkofagami Elżbiety i Rudolfa. Na czele pochodu postępował nowy monarcha, cesarz Karol I. Kiedy zbliżył się do klasztoru, przystanął przed zamkniętą bramą tak zwanej Kaisergruft – krypty cesarskiej – i zakołatał w nią trzykrotnie. W niewielkim zakratowanym okienku na prawo od bramy pojawiła się siwa głowa gwardiana klasztoru, który zapytał:
– Kto domaga się wejścia?
– Jego Cesarska i Królewska Wysokość Franciszek Józef Pierwszy, król apostolski Jerozolimy, cesarz Austrii, król Węgier, Czech i Moraw, Dalmacji, Chorwacji, Sławonii, Galicji, Lodomerii, Ilirii, arcyksiążę austriacki, wielki książę Siedmiogrodu, Toskany i Krakowa, książę Lotaryngii, Salzburga, Styrii, Karyntii, Krainy, hrabia Tyrolu...
– Nie znam takiego – odparł przeor i zamknął okienko.
Cesarz Karol odczekał chwilę, po czym zastukał po raz drugi.
Okienko otwarło się.
– Kto domaga się wejścia?
– Franciszek Józef Habsburg, człowiek, który prosi o łaskę.
– Niech wejdzie!

I wówczas dopiero otwarła się brama klasztoru12. Ω

Przypisy

  1. Tłumaczył J. Gawroński, 1953.
  2. Wyd. niemieckie Camoes oder Unterang und Vollendung der Portugiesischen Macht. Philipp II, Frankfurt 1977, wyd. polskie w tomie Rewolucja konserwatywna w Niemczech 1918–1933 pod red. W. Kunickiego, tł. M. Kalisz, Poznań 1999. Za tym wydaniem podaję wszystkie cytaty Schneidera.
  3. Znawca problematyki, prof. W. Kunicki nazywa Schneidera wprost „przedstawicielem religijnego nurtu w obrębie rewolucji konserwatywnej”, zob. op. cit., s. 619.
  4. Filip II, s. 106.
  5. Tamże.
  6. Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu” (Ps 69) – początek każdej modlitwy dziennej z brewiarza rzymskiego.
  7. Op. cit., s. 110.
  8. Op. cit., s. 119.
  9. Op. cit., s. 131.
  10. E. Franzel, Habsburgowie, Warszawa 1998, s. 195.
  11. Filip II, s. 137–138.
  12. S. Grodziński, Franciszek Józef I, Wrocław 1978, s. 179.