Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
śś. Kleta i Marcelina, papieży i męczenników [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 3/2003 (52)

Ernest Hello

Św. Piotr Celestyn

święto 19 maja

Święty Piotr Celestyn jest mało znany, choć łączy w sobie mnóstwo przymiotów, które powinny były znanym go uczynić. Życie jego naturalne, nadprzyrodzone i społeczne jest niezwykłe. Są w tym życiu wypadki, które tylko jemu jednemu się zdarzyły. Dziwne te wypadki powinny były zwrócić nań uwagę powszechną, a jednak nie jest wielbionym, jakby należało; mniemać by można, że namiętność unikania chwały, która była namiętnością jego życia, wywarła skutek i na jego sławę pośmiertną pomiędzy ludźmi.

Św. Piotr Celestyn jest jedynym w historii, który jako skromny zakonnik, prosty pustelnik nagle wyniesiony został na stolicę Piotrową i jest w historii jedynym, który siedząc już na Rzymskim tronie, zrzekł się go, przez nikogo do tego nie zmuszany.

Ojciec Giry nazywa go Feniksem Kościoła, jako jedynego w swoim rodzaju. Ilość i wielkość uczynionych przezeń cudów sprawia, że sam on jest cudem pomiędzy cudami. A jednak historia niewiele się nim zajmuje.

Ponieważ cuda zdobią jego żywot, jesteśmy z góry przekonani, że ozdobą jego duszy jest prostota; istotnie ten porządek rzeczy Bożych i tu się ukazał. Powiedziałem porządek, mógłbym rzec i prawo. Trzeba tylko pamiętać, że nie ma prawa bez wyjątków, i że nie obowiązuje ono tego, kto je ustanawia.

Św. Piotr Celestyn pochodził z miasteczka Iserni w Abruzzach we Włoszech. Imię ojca jego było Angewin, imię matki Maria. W domu było dwanaścioro dzieci; Piotr był jedenasty. Rodzice byli rolnikami i Piotr Celestyn równie jak wielu innych Świętych spędził dzieciństwo wśród trzód, wśród pól, zdała od miasta. Wcześnie stracił ojca; wówczas matka oddała go do szkoły, jako że drugi z rzędu syn nie miał do niej zdolności. Sąsiedzi podnieśli gwałt. Jak to? Jedenaste z rzędu dziecko oddać do szkoły? Matka nie wiedziała zapewne, jak z punktu ludzkiego widzenia usprawiedliwić swój postępek, trwała jednak w postanowieniu z bezwiednym uporem, który często powstaje, gdy słuchamy rozkazów wewnętrznych. Ojciec chłopca ukazał się w nocy jednemu z sąsiadów i prosił go, by wdowę zachęcał do wytrwania.

Piotr tymczasem rósł w ciszy, oddany nauce, i nie wiedząc sam o tym, stawał się święty. Podczas modlitwy zjawia mu się czasem anioł, czasem który ze Świętych niebieskich, niekiedy Matka Najświętsza, a to go bynajmniej nie dziwiło. Był dość głęboki, by to uznać za rzecz prostą. W istocie cóż prostszego?

Opowiadał o tych widzeniach matce, w takiej samej prostocie ducha, z jaką nam o nich mówi w swoich wyznaniach; sam bowiem napisał pierwszą część swego żywota, a przerwał ją wtedy, gdy go powołano na stolicę Piotrową.

Zanim opiszemy szczegóły jego młodości, rzućmy okiem na całe jego życie.

Schronił się na pustynię Morron. Wieść o jego świątobliwości szła z początku jak szmer, wkrótce rozbrzmiała jak grzmot. Ta chwała właśnie wyniosła go na tron. Ani intrygi ludzkie, ani wyrachowanie, ani pragnienie jego samego, chociaż byłoby ono zupełnie usprawiedliwione, nie miały tu żadnego wpływu. Pustelnik z Morron wpływał na ludzkie umysły jedynie w nadprzyrodzony sposób. Z pustelni w Morron Piotr przeniósł się do pustelni Magella. Wielu podążyło za jego przykładem. Powstało zgromadzenie, które przybrało nazwę celestynów i w ten sposób został założony zakon tego nazwiska. Zbudowano kościół; poświęcenia dopełnili aniołowie. Gdyby wówczas powiedziano Piotrowi, że zostanie następcą pierwszego Piotra rybaka, Apostoła i papieża, byłby może odpowiedział: „Jakże się to może stać, skoro jestem nieznany na świecie?”. To właśnie wyłączenie się ze świata ściągnęło wybór Boga i ludzi na tę ukrytą i odosobnioną istotę.

W 1274 r. odbywał się drugi Sobór Lyoński, na którym postanowiono znieść niektóre zakony, niepotwierdzone przez Stolicę Apostolską, głównie zaś zakon biczowników. Niektórzy utrzymywali, że i zakon celestynów jest zagrożony. Piotr udał się na Sobór, by bronić swego zgromadzenia.

Miał on jednak na swoje usługi coś więcej nad słowa i dowiódł tego przy tej właśnie okoliczności. Rozprawy nad zakonem celestynów zostały niespodzianie skrócone, a to dzięki cudowi takiemu samemu, jaki spotykamy w życiu św. Goara. W chwili, gdy św. Piotr Celestyn miał odprawić Mszę św. w obecności papieża, przypomniało mu się skromne ubranie, które przywdziewał do Mszy św. tam, w swojej pustelni. I nagle ubranie to znalazło się w jego rękach. Gdy zdjął podane przez ludzi bogate szaty, aby włożyć przyniesione przez aniołów, ubranie zdjęte zawisło w powietrzu i pozostało tak przez całą Mszę, nie podtrzymywane żadną siłą fizyczną. Św. Goar, który płaszcz swój zawiesił na promieniu słonecznym, dowiódł w ten sposób, zupełnie mimo woli, niewinności swojej. W podobny sposób doznał opieki św. Piotr Celestyn. Promień słoneczny dał świadectwo niewidzialnemu światłu przebywającemu w duszy Świętego

Sprawa św. Piotra Celestyna została osądzona za pośrednictwem cudu. Pustelnik powrócił do swojej samotni.

Piotr uciekał od chwały, która go szukała. Pragnąc większej samotności poszedł na pustynię, by tym lepiej odgrodzić się od świata. Ale że pustynia przestawała być pustynią, skoro on się w niej znalazł, powrócił do Morron ze względu na tych, którzy jego pomocy szukali.

W najgłębszej kryjówce nie mógł się ukryć przed tłumem. Tylko że tłum musiał go tam szukać z większym trudem.

Stolica papieska była opuszczona; od 2 lat już nie żył Mikołaj IV. Kardynałowie zebrani w Perugii nie mogli się zgodzić co do wyboru nowego papieża. Na koniec odbyła się w głębi ich dusz przemiana, która się objawiła zewnętrznie. Wbrew wszelkim oczekiwaniom, nawyknieniom i obyczajom, wbrew temu stałemu zwyczajowi, że dokonywa się wybór z koła zakreślonego z góry, kardynałowie odnaleźli nagle w duszy i na ustach imię prostego zakonnika, prostego pustelnika i Piotr z Morron został wybrany na papieża. Tylko Duch Święty wskazał tego, który nie posiadał żadnej ludzkiej chwały. Skoro przybyli po niego, by go z jego pustelni przeprowadzić na tron papieski, nie odmówił, ale prosił o czas do namysłu i modlitwy. Ukrył się w jeszcze głębszej samotności, by się w niej przygotować dla Rzymu, dla tronu. Karol II, król Neapolu, i Andrzej III, król węgierski, przybyli osobiście, by go prosić o przyjęcie wyboru, przekładając, że jeśli nie przyjmie, Kościół narażony zostanie na nowe zamieszki. Ten ostatni wzgląd go przekonał i umiłowanie samotności zwalczone zostało przez miłość Bożą. I oto ten, który przez długi czas lękał się odprawić Mszy św., przyjmuje godność nie tylko kapłana, ale kapłana najwyższego. Człowiek ten przeznaczony był na to, by całe życie drżeć wobec rzeczy boskich i poskramiać to drżenie przez miłość i posłuszeństwo. Gdy się wahał wobec ofiary Mszy św. radził się ludzi, i ludzie go nie przekonali; ich słowa nie wywarły na nim dostatecznego wpływu. Potrzeba było głosu Bożego, a usłyszał go we śnie. „Nie jestem godzien, rzekł, sprawować świętej ofiary”.

A któż jest godzien? – odparł głos. – Sprawuj ją mimo niegodności, ale sprawuj w bojaźni”.

Gdy chodziło o tron papieski, przekonały Piotra głosy królewskie. Głos Boga, który przemawiał doń bezpośrednio i w nocy, kiedy chodziło o sprawowanie św. Ofiary, przemówił pośrednio i w biały dzień przez wota królów i ludzi, gdy chodziło o wstąpienie na tron.

Udając się do Rzymu ze swej pustelni, Piotr odbył podróż na ośle, a ludowi zapewne przypomniał się wjazd Chrystusa do Jerozolimy.

Na osła, z którego zsiadł Piotr, jeden z wieśniaków wsadził swego chromego na obie nogi syna i dziecko zostało uzdrowione.

Koronacja nowego papieża miała miejsce w dzień św. Jana Chrzciciela – do którego miał on zawsze szczególne nabożeństwo.

Należało się zająć sprawami państwa. Św. Piotr nie wahał się; z miłości czerpał siłę i odwagę. Mianował nowych kardynałów, w ich liczbie wielu francuskich: np. Beraulfa de Jour, arcybiskupa lyońskiego; Szymona de Beaulieu, arcybiskupa z Bourges; Jana Lemoine z diecezji Amiens; Wilhelma Ferrier, prefekta z Marsylii, Mikołaja de Nonancourt, paryżanina; Roberta, dwudziestego ósmego opata Citeaux i Szymona, przeora z Charite-sur-Loire. Tomasz z Abruzzów i Piotr d’Aquila, zakonnicy z jego zgromadzenia, zostali również na tę godność wyniesieni.

Piotr Celestyn z rezygnacją zajął się sprawami zarządu Kościołem. Zwoływał konsystorze, rozdawał beneficja, rządził i z pokorą przyjmował honory należne stojącemu u szczytu władzy. Gwar jednakże, który go otaczał, był zagłuszony stokroć potężniejszym głosem jego wewnętrznego milczenia i wydawało mu się, że ten głos bez słów wzywa go do samotności. Przyjął tron jak z wyroku Bożego, ale wkrótce postawił sobie pytanie, czy Bóg na zawsze poddał go tej próbie, której potrzeby nie odczuwał i pociechy z niej nie odnajdywał w sobie? Zdawało mu się, że nowe życie zmniejszyło w duszy jego pogłębienie, które znajdował w samotności.

Piotr nie czuł już tak głębokiego i słodkiego upojenia wonią pustyni.

Pustynia zaś pozostała dlań tym, czym była zawsze, boską namiętnością jego życia i przygotowaniem do wiecznej szczęśliwości.

Nie czuł się na miejscu wśród wrzawy otaczających go zaszczytów.

Co zrobić? Czy złożyć tiarę? Jak zwykle radził się innych. Im więcej człowiek ma światła, tym mniej sobie ufa. Zdania były różne. Ci, co pragnęli zająć jego miejsce, radzili ustąpić. Król Neapolu z całą siłą zamiar ten zwalczał. Kościół już przez dwa lata cierpiał wskutek braku najwyższego pasterza; czy teraz nie grozi mu znowu to samo niebezpieczeństwo? Czy Piotr Celestyn miał prawo porzucić stanowisko, które mu Bóg powierzył i dla własnego spokoju poświęcać spokój świata?

Mimo to wszystko Piotr Celestyn nie oparł się wewnętrznemu głosowi, który go ciągnął do pustelni, tak dalece tęsknił do dawnego życia. Zwołał ostatni sobór, ukrócił nadużycia i zbytek, potwierdził swój zakon, nadał swoim zakonnikom nazwę celestynów i sam oświadczył, że papież, który nie czuje się odpowiednim do sprawowania najwyższych rządów, ma prawo złożyć tiarę.

Zatrwożony lud błagał go, by pozostał. Arcybiskup Neapolu na czele wiernych przyszedł prosić o błogosławieństwo papieskie. Skoro Piotr ukazał się w oknie, błagano go, by pozostał ojcem ludu, by nie opuszczał swej rodziny. „Zostanę – odrzekł – o ile sumienie nie rozkaże mi ustąpić”. Namyślał się jeszcze cały dzień, po czym 17 grudnia 1294 r. abdykował – pierwszy i ostatni w dziejach papiestwa.

Oto mniej więcej w jakich słowach złożył najwyższą władzę:

Ja, Celestyn V papież, powodowany wielu słusznymi względami, pragnąc oddać się doskonalszemu życiu w skromniejszym stanie, w obawie narażenia mego sumienia, wobec mojej słabości i nieudolności, uwzględniając nadto złość ludzką i własne ułomności, pragnąc spokoju i pociechy duchowej, której używałem przed wyborem:

zupełnie dobrowolnie zrzekam się najwyższego pontyfikatu, składam godność papieża i opuszczam przywiązane do niej obowiązki.

Od tej chwili upoważniam Kolegium Kardynałów, by wedle praw kanonicznych i tylko wedle nich przystąpiło do obioru nowego pasterza dla powszechnego Kościoła.

Piotr odczytał wobec kardynałów swoją abdykację, która nosi miano Wielkie zrzeczenie. Złożywszy najwyższy urząd ukląkł przed ojcami i prosił ich o pozwolenie oddalenia się.

Udzielono mu go wśród płaczu.

Gdyby ta scena należała do każdej innej historii, a nie do historii Kościoła, gdyby nie była zapoznaną dlatego, że należy do żywotów Świętych, byłaby niezawodnie podnieciła artystyczne natchnienie malarzy, a uwieczniona jako dzieło sztuki byłaby pozostała żywo w pamięci ludzi.

Nie było pod słońcem wspanialszego dramatu; ponieważ jednak dramat ten dotyczy spraw boskich, przeto ludzie wolą się zajmować Brutusem, trzema Horacjuszami, Leonidasem itp.

Zostawszy na powrót Piotrem z Morron, odszedł czyniąc cuda. Uciekł, a uciekając uzdrowił sparaliżowaną dzieweczkę. Chciał uciec jeszcze dalej, ale wszędzie wskutek swej sławy poznawany i zatrzymywany przez tłumy ludności, nie mógł uniknąć powszechnego uwielbienia. Dzieci zdradzały bezwiednie obecność znakomitego cudotwórcy, wołając, gdy nadchodził: „Oto Piotr z Morron!”. Ω

Niniejszy artykuł jest rozdziałem z książki Ernesta Hello Żywoty świętych, Warszawa 1910.