Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Kaliksta, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2004 (56)

Piotr Szczudłowski

Stanislaus Polonus

Recenzja książki Św. Stanisław Kostka – największy z międzynarodowych Polaków

Oto po raz kolejny Wydawnictwo Te Deum oddało młodemu pokoleniu Polaków nieocenioną przysługę, przypominając biografię człowieka, który poprzez przykład swego życia i swojej śmierci może pociągnąć młodego czytelnika ku duchowym szczytom. Myślę tu o biografii św. Stanisława Kostki, która wyszła spod pióra jezuity o. Józefa Warszawskiego i została ponad czterdzieści lat temu opublikowana na emigracji.

Postać o. Warszawskiego jest czytelnikom zapewne znana. Krótko po jego śmierci ukazał się na łamach naszego pisma (nr 20 z 1998 r.) poświęcony mu artykuł wspomnieniowy. To, że napisana przez o. Warszawskiego biografia św. Stanisława Kostki nie została wydana w Polsce rządzonej przez komunistów, jest zupełnie zrozumiałe. Warto jednak uświadomić sobie fakt, iż także po 1989 r. zabrakło w naszej ojczyźnie odpowiednich warunków do publikacji tej pracy. Różne mogły być tego przyczyny. Z całą pewnością nie pasuje ona do klimatu wszechwładnie dominującego w życiu polskiego katolicyzmu. Jednym ze znamion tego klimatu jest opacznie pojmowany ekumenizm, a na kartach książki o. Warszawskiego znaleźć można niepopularne dziś zupełnie określenia, jak na przykład nowinki heretyckie, luterski herezjarcha, schizmatycki car, rozkładcza reformacja. Trzeba było dopiero Wydawnictwa Te Deum, by tę cenną książkę przywrócić niejako do życia i w imieniu autora podarować ponownie polskiej młodzieży, tyle tylko, że nie rozsianej na obczyźnie, a żyjącej we własnym kraju.

Jednym z istotnych powodów duchowego zagubienia wielu młodych ludzi jest zaniechanie czytania przez nich żywotów świętych. Wszystkie moce tego świata jakby się sprzysięgły przeciwko takiej lekturze w rękach młodych, a przecież obok sakramentów świętych, Pisma świętego i katechizmu właśnie żywoty świętych są najlepszym źródłem duchowej siły. Można to ilustrować niezliczonymi wręcz przykładami. Przypomnijmy sobie choćby św. Ignacego z Loyoli i rok 1521. Po upadku Pampeluny leżał w rodowej siedzibie, ciężko ranny, na trwałe okaleczony, z trudem walczący o powrót sił – i co czytał? Obok Vita Christi kartuza Ludolfa z Saksonii właśnie Flos Sanctorum dominikanina Jakuba de Voraigne, a w niej żywoty świętych: Franciszka z Asyżu, Dominika i Onufrego. Jaki był tej lektury oddźwięk w duszy Ignacego? Mówił sam do siebie: „Św. Dominik zrobił to, więc i ja muszę to samo zrobić. Św. Franciszek zrobił to, więc i ja muszę to zrobić”. Przykład tego co prawdziwe, dobre i piękne po prostu pociąga. Słyszałem z ust pewnego, będącego w pełni średniego wieku, mężczyzny następujące słowa: „Mój Boże, jakże inaczej ułożyłoby się moje życie, gdybym książkę o. Warszawskiego o św. Stanisławie Kostce dostał w ręce wówczas, kiedy jako maturzysta zastanawiałem się, co dalej ze sobą zrobić”.

Św. Stanisław w rzeczy samej fascynuje wszystkich, którzy pochylą się nad jego krótkim, bo jedynie osiemnastoletnim życiem i nad jego, patrząc po ludzku, przedwczesną śmiercią. Wielki św. Franciszek Salezy wskazywał młodym jako wzór właśnie Stanisława. To samo czynił nie mniej wielki św. Jan Bosco. Cyprian Kamil Norwid nie tylko nawiedził grób Stanisława i napisał o nim piękny wiersz Na pomnik grobowy św. Stanisława Kostki, ale także wykonał dla Zakładu św. Kazimierza w Paryżu obraz zatytułowany Wizja św. Stanisława Kostki. Papież Pius XII zgromadzonym w 1944 r. na audiencji polskim żołnierzom wskazał Stanisława jako wzór i chlubę narodu polskiego. Takich i podobnych hołdów złożonych młodziutkiemu kasztelanicowi i jednocześnie nowicjuszowi jezuickiemu było w przeszłości bez liku.

W czasach nam współczesnych sytuacja się zmieniła. Inicjatorzy nowości, świadomie lub nie, często spychają skarby przeszłości na margines postępującego zapomnienia. Niech za ilustrację tej myśli posłuży pewien cytat:

Nie ma co kryć, nawet w panteonie ojczystych świętych, Stanisław z Rostkowa zajmuje dość dalekie, jak się to teraz mówi – nie punktowane miejsce. Czyja to wina? Oczywiście, z czystym sumieniem można by całą winę zrzucić na komunę. (...) Już kilka razy komuniści wyrzucali religię ze szkoły, a w raz z nią patrona polskiej młodzieży (...) Ale tak naprawdę to z pierwszej linii św. Stanisław Kostka zniknął ostatecznie w czasach posoborowej odnowy. W wielu miejscach wraz z rówieśnymi mu ołtarzami, rzeźbami i obrazami – trafił do piwnic, na strychy albo i jeszcze gorzej... Miary dopełniło przeniesienie stałego święta patronalnego z 13 listopada na wrzesień. Tym samym niejako przerwano trzechsetletnią tradycję, niezwykle zakorzenioną w polskim Kościele2.

Dziś więc w codziennej praktyce duszpasterskiej już Stanisław właściwie nie funkcjonuje jako patron polskiej młodzieży. Zapomniano o nim. Co więcej, w praktyce duszpasterskiej zapomniano, iż jest on jednym z patronów całej Polski. Nie tylko Najświętsza Maryja Panna, św. Wojciech i św. Stanisław ze Szczepanowa, ale także św. Stanisław Kostka oręduje przed Majestatem Bożym w intencji naszej Ojczyzny. Postanowień papieża Klemensa X (1674 r.) i papieża Jana XXIII (1962 r.) w tej sprawie nikt nie odwołał, a któż ma o tym pamiętać, jeśli nie my, Polacy? On – ten młody szczep rodu Kostków – jest przecież nasz, w pełnym tego słowa znaczeniu. W 1621 r. dzięki wstawiennictwu Stanisława wojska Rzeczypospolitej odniosły wspaniałe zwycięstwo nad muzułmańską armią Turków pod Chocimiem. O. Warszawski słusznie nazwał to wydarzenie „Cudem nad Dniestrem”. Także dzisiaj Stanisław może Polsce wyjednać wiele łask. Jakże ich nasz kraj potrzebuje! Trzeba go jako patrona tylko o to prosić. Bardzo dobrze zatem się stało, że otwarta stosunkowo niedawno kaplica Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X w Lublinie ma za swego patrona właśnie św. Stanisława. Oby tego rodzaju czynów było w czasach nam współczesnych więcej.

* * *

Życie Stanisława biegło trzema etapami. O. Warszawski określił je następująco: sielsko-anielski w rodzinnym Rostkowie, bohaterski w Wiedniu i mistyczny w Rzymie. Ten pierwszy najdłuższy. Ten drugi najmężniejszy. Ten trzeci najszczęśliwszy. W Rostkowie wzrastał i zbierał pierwsze doświadczenia. W Wiedniu toczył zażartą walkę o swe zakonne, jezuickie powołanie. W Rzymie zaś tę walkę uwieńczył zwycięstwem.

Autor słusznie porównał Stanisława i św. Teresę od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. Rozpoczęty przez niego wątek można kontynuować. Stanisław żył w wieku XVI z dala od Francji, ona w XIX-wiecznej Normandii. Należeli więc do innych czasów i innych krajów. Cóż jednak z tego? Pielgrzymowali do jednej i tej samej Ojczyzny Niebieskiej. W sercach mieli tę samą wiarę i tę samą miłość. To jest wspólnota, która łączy bardziej niż cokolwiek innego. Zarówno u Stanisława jak i Teresy głos powołania odezwał się w duszy bardzo wcześnie. Oboje napotkali poważne przeszkody ze strony otoczenia na drodze do wybranych przez siebie zakonów. Oboje toczyli mężne zapasy o realizację swych powołań i szukali pomocy w stolicy chrześcijaństwa: Teresa u papieża Leona XIII, a Stanisław u generała jezuitów św. Franciszka Borgiasza. Oboje doświadczyli mistycznego spotkania z Najświętszą Maryją Panną. Oboje marzyli o służbie Panu Jezusowi na wzór misjonarzy, apostołów i męczenników. Oboje zostali w kwiecie młodości wezwani do chwały Nieba. Oboje w końcu szczodrze zsyłali na ziemię wyproszone przez siebie łaski, ów słynny deszcz róż. Oboje ucieleśniają w sobie to, co w ich ojczyznach, Francji i Polsce, było i jest najpiękniejsze. Teresa znała życiorys Stanisława. Należał do grona jej ulubionych młodych świętych.

Jakże celnie o. Warszawski napisał, iż życie Stanisława toczyło się pomiędzy dwoma zawołaniami, z których każde jest wręcz brzemiennym w treść sztandarem, manifestem, proklamacją. Do jednego, brzmiącego Carpe diem! (korzystaj z ziemskiej chwili) – odwracał się plecami. Do drugiego stał twarzą i w sercu miał je wypisane: Ad maiora natus sum! (do wyższych, niebieskich spraw się narodziłem). Czyż wybór Stanisława to nie piękny program dla każdego katolika?

Na koniec przyznać muszę, iż podczas lektury książki o św. Stanisławie Kostce i XVI-wiecznych jezuitach myśl moja biegła ku arcybiskupowi Marcelowi Lefebvre’owi i założonemu przez niego Bractwu Kapłańskiemu. Na pierwszy rzut oka może to skojarzenie wydać się dziwne. Jest jednak, jak sadzę, w pełni zasadne. Przeciwnicy wstąpienia Stanisława do Towarzystwa Jezusowego nie zdołali go zatrzymać. „Nie przemogli go!” – jak napisał o. Warszawski. Słowa te w całej rozciągłości można też odnieść do abp. Lefebvre’a. Nie przemogli go ci, którzy chcieli, by przestał młodym pokoleniom przekazywać to, co sam podczas całej swojej kapłańskiej drogi otrzymał od Kościoła.

A oto drugie skojarzenie. O. Warszawski pisząc o XVI-wiecznych jezuitach użył następujących określeń: bojowy zakon, a w innym miejscu zakon bojowników. Dziś te określenia jak ulał pasują do Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, które ściągany w dół sztandar Tradycji Katolickiej ujęło w swoje ręce. Z Bożą pomocą, wytrwale i z wielką determinacją go podtrzymuje, a to Wszystko na większą chwałę Boga i po to by Wszystko odnowić w Chrystusie przez Niepokalaną.

O. Warszawski zakończył swoją książkę wzruszającym apelem, by każdy, kto będzie w Rzymie, nie omieszkał nawiedzić kościoła św. Andrzeja przy ulicy Kwirynalskiej (przemienionej po zaborze Rzymu na via XX Settembre), gdzie znajduje się grób św. Stanisława. Autor zachęca: „Pójdź – wstąp... I powiedz mu, co boli. (...) Wstaniesz mocniejszy na podjęcie boju życia. (...) Nie zapomnij! Nie żałuj krótkiej chwili”. Ja natomiast chciałbym wszystkich podobnymi słowami zachęcić do lektury książki o. Warszawskiego: Weź – przeczytaj... Z całą pewnością po lekturze wstaniesz mocniejszy na podjęcie boju życia. Nie przeocz tej książki. Nie żałuj odrobiny czasu. Ω

Książka Św. Stanisław Kostka – największy z międzynarodowych Polaków jest do nabycia w księgarni internetowej Te Deum.

Przypisy

  1. Stanislaus Polonus, tak zapisano w 1567 r. św. Stanisława Kostkę w wykazie nowicjuszy jezuickich zamieszkujących Dom Profesów w Rzymie, przy którym później wybudowano słynny kościół Il Gesú.
  2. Cytat ten pochodzi z artykułu Eugeniusza Zdanowicza Najmłodszy polski święty, opublikowanego w piśmie Księży Michalitów „Powściągliwość i Praca” nr 9 z 1996 r.