Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
dzień ferialny [4 kl.]
Zawsze Wierni nr 6/2005 (73)

„Boją się, że nasze argumenty są silniejsze”

Rozmowa z ks. Stefanem Somerville’em

Rozmowa z ks. Stefanem Somerville’em, Kanadyjczykiem, kapłanem, który po 32 latach wrócił do tradycyjnej Mszy św.W kwietniu br. wygłosił on w naszym kraju serię zorganizowanych przez Instytut Edukacji Narodowej wykładów pt. „Pasja Mela Gibsona i jej przesłanie dla współczesnego człowieka”.

Z radością witam Księdza w imieniu redakcji miesięcznika „Zawsze wierni”. W 2002 roku opublikował Ksiądz List otwarty do Kościoła, rozliczając się z przeszłością jako jeden z aktywnych członków posoborowej ICEL1. Jaka była Księdza droga powrotu do Tradycji?

Ks. Stefan Somerville: W 2001 roku zetknąłem się z katolicką Tradycją, kiedy zostałem poproszony przez znajomego, aby zastąpić pewnego księdza w obowiązkach w czasie jego miesięcznej nieobecności. Miałem w czasie tego zastępstwa odprawiać wyłącznie tradycyjną Mszę św. w parafii prowadzonej przez niezależnego księdza2.

Skonfrontowany z tradycjonalistyczną rzeczywistością, byłem pod głębokim wrażeniem religijności tych ludzi, ich życia rodzinnego, liczby dzieci, wychowania przez nich prezentowanego, ich pobożności, która znajdowała wyraz tak samo w praktykach religijnych, jak i stroju odpowiednim do uroczystości, w jakiej brali udział. To przypomniało mi wiarę z czasów mojego dzieciństwa, z czasów, kiedy uczęszczałem do seminarium duchownego, które zapewniło mi tradycyjną formację duchową. Święcenia otrzymałem w 1956 roku. Dzięki temu, stykając się z tą grupą wiernych, doskonale rozumiałem istotę katolickiej Tradycji. Teksańscy tradycjonaliści z tej parafii byli bardzo otwarci i chętni do dyskusji ze mną na temat Tradycji, byli szczerzy i posiadali dużą odwagę w prezentowaniu swojej wiary. Zapoznali mnie z obszerną literaturą i wieloma argumentami na rzecz Tradycji katolickiej. Podarowali mi wiele książek, które prezentowały poważne argumenty przeciwko modernizmowi i posoborowym zmianom w Kościele.

Powiedziałbym, że powrót do Tradycji był efektem dwóch sprzężonych ze sobą kwestii: odkrycia na nowo piękna świętej liturgii, autentycznego przeżycia tej liturgii – nie tylko niedzielnej Mszy, oraz dyskusje ze świeckimi tradycjonalistami i moja chęć głębszego zapoznania się z argumentacją tradycjonalistów, podającą w wątpliwość pozytywne efekty posoborowych zmian. Od tego czasu bardzo dużo czytałem, starałem się zgłębić każdy z aspektów kryzysu w Kościele. Dzięki tym katolikom rozpocząłem studia apologetyczne dotyczące doktryny i zapoznałem się z wypożyczoną mi literaturą dotyczącą destrukcji katolickiej religijności po Vaticanum II. Mam teraz porządną bibliotekę dotyczącą tej tematyki, gównie tematu kryzysu w Kościele. Przeczytałem wszystkie te książki.

To doświadczenie doprowadziło mnie w końcu do ponownego odkrycia mojego pierwotnego powołania, które uczyniło mnie księdzem przed prawie 50 laty. Postanowiłem więc, że resztę życia poświęcę służbie tym katolikom, którzy opierają się kryzysowi w Kościele i wbrew całemu światu pragną pozostać wierni wierze swoich ojców. Brak tradycyjnych kapłanów odgrywał również mobilizującą rolę. Dopiero później zrozumiałem, że ten krok muszę zrobić, nawet jeśli byłoby ich wielu.

Mój związek z tradycjonalistami nie pozostał niezauważony przez arcybiskupa, który wyznaczył mnie kapelanem niewielkiej wspólnoty religijnej świeckich. To było w istocie zesłanie, odsunięcie od wpływu na większą liczbę wiernych. Moi nowi wierni nie wykazali zrozumienia ani dla moich poglądów religijnych, ani dla przekonań liturgicznych. Część z nich otwarcie sprzeciwiła się sprawowaniu przeze mnie Mszy trydenckiej, a później odsunęła się ode mnie, przenosząc się do sąsiedniej parafii. Byli także tacy, którzy dali się przekonać.

To był według mnie znak od Boga, że nadszedł czas, by podjąć decyzję. Poprosiłem wówczas arcybiskupa o wcześniejszą emeryturę. Arcybiskup zaakceptował to na trzy lata przed rzeczywistym czasem mojej emerytury. Nie akcentowałem wtedy mocno swojego tradycjonalizmu. W ten sposób uzyskałem potrzebną swobodę, zyskałem czas potrzebny do odprawiania starej Mszy w różnych miejscach, w zależności od potrzeb wiernych.

Jednak wiemy, iż tolerancja arcybiskupa dla działań Księdza szybko się skończyła. Kard. Ambrozic, abp Toronto, nałożył na Księdza 15 kwietnia 2004 roku karę suspensy za odprawianie Mszy trydenckiej w kaplicach Bractwa Św. Piusa X. Interesuje nas Księdza stanowisko względem zasuspendowania.

— Praktycznie nigdy się nad tym nie zastanawiałem... Niedługo po moim doświadczeniu z teksańskimi tradycjonalistami poznałem księży Bractwa Św. Piusa X, z którymi zawarłem bliższą znajomość. Wiele dyskutowałem z nimi, początkowo nie zawsze się z nimi zgadzając, ale w dalszym ciągu studiowałem książki, które również od nich otrzymałem. Poznałem również przełożonego dystryktu Bractwa w Kanadzie.

Od pewnego momentu stało się dla mnie jasne, że Bractwo Św. Piusa X posiada szczególną rolę w odrodzeniu się Tradycji katolickiej. I w ten sposób doszło do sprawowania przeze mnie niedzielnej Najświętszej Ofiary w kaplicach Bractwa. W Kanadzie Bractwo posiada więcej kaplic i kościołów niż księży, z tego powodu przełożony i księża byli mi wdzięczni za okazaną pomoc. Zresztą muszę podkreślić, że zostałem bardzo dobrze przyjęty przez wiernych Bractwa. Oczywiście szybko te informacje dotarły do kard. Alojzego Ambrozica. Zagroził mi wtedy suspensą za odprawianie Mszy w kaplicach Bractwa. Jednak jako katolicki ksiądz mam obowiązek sumienia odprawiania Mszy dla wiernych, którzy mnie o to poproszą – zwłaszcza Mszy zgodnej z Tradycją!

Kiedy otrzymałem zawiadomienie o zasuspendowaniu, rozpocząłem analizę nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego, w którym zostało jasno napisane, że jeśli ktoś jest nieposłuszny biskupowi na podstawie stanu wyższej konieczności, to kara kościelna go nie obowiązuje. A przecież to, co teraz przeżywamy, jest jak najbardziej stanem wyższej konieczności. Może kard. Ambrozic nie zgodziłby się ze mną, ale ten sam Kodeks Prawa Kanonicznego stwierdza, że gdyby ta osoba była w subiektywnym błędzie co do stanu wyższej konieczności, kara kanoniczna jej nie obejmuje. Sam arcybiskup Toronto jest świadomy tych przepisów, ponieważ wyraził w swoim liście, że mam 15 dni na odwołanie się od tego postanowienia. I zrobiłem to! Rekurs został przyjęty przez kard. Castrillona Hoyosa, który zajął się moją sprawą. Do tej pory jednak kwestia kary kościelnej nie została rozstrzygnięta, ale odwołanie jest wiążące, więc dopóki nie ma rozstrzy­gnięcia, kara kościelna nie istnieje (kan. 53).

Podsumowując, nie uważam się za zasuspendowanego. Istnieje nawet podobno taka opinia jurystów, że wraz ze śmiercią papieża wszelkie suspensy tracą swoją moc obowiązującą, ale przyznam szczerze, nie sprawdzałem tego.

Czy w takim razie, zdaniem Księdza, kary kościelne nakładane przez biskupów na tradycjonalistów za podejmowane przez nich działania nie posiadają mocy obowiązującej?

— Prawdopodobnie tak. Choć wypowiadam się teraz jako laik w tej sprawie, bo nie jestem kanonistą, jak również nie zastanawiałem się nigdy nad tym problemem. Ale przecież abp Lefebvre również był teoretycznie suspendowany, sam nie uznając ważności tej suspensy. Jedno to zapis prawa kanonicznego, drugie to intencja działania, która uruchamia nałożenie kary.

Działamy w trudnych czasach, w oparciu o prawo nadrzędne: Salus animarum suprema lex?

Salus animarum, zbawienie dusz – tak! Oczywiście! To najistotniejszy, bo podstawowy zapis prawa kanonicznego. On jest najważniejszy!

Jak Ksiądz, jako kapłan formowany jeszcze w przedsoborowym seminarium, zareagował na wprowadzenie Novus Ordo Missş?

— Przez całe lata należałem do grona entuzjastów tzw. ruchu liturgicznego, odpowiedzialnego za posoborowe zmiany w liturgii – czytania w językach narodowych, nacisk na dialogowy charakter Mszy itp. Szczerze myślałem, że cała tzw. reforma soborowa doprowadzi do poprawy sytuacji religijnej, zwłaszcza w liturgii – i rzeczywiście, pierwszym dokumentem soboru był dekret o liturgii. Mechanizm był prosty: od akceptacji do przyjęcia błędu. Mały przykład z sakramentem Ostatniego Namaszczenia. Myślałem następująco: jeśli ktoś jest poważnie chory, nie należy czekać do ostatniej minuty z sakramentem, ale dać go o wiele wcześniej, czego właśnie domagała się posoborowa reforma. Miałem wtedy problem z akceptacją starego rytu Ostatniego Namaszczenia, wydawało mi się, że ten sakrament kładzie nacisk wyłącznie na odpuszczenie grzechów, a pomija całkowicie aspekt powrotu chorego człowieka do zdrowia. Dopiero później zauważyłem, że znajduje się to w innych modlitwach kapłana w czasie udzielania sakramentu, a więc jest obecne w tym sakramencie od zawsze.

Ale wracając do głównego wątku. W 1963 roku, wraz z rozpoczęciem soboru, zostałem przeniesiony z probostwa do szkoły muzycznej przy katedrze Św. Michała w Toronto, kiedy do liturgii wprowadzano nową muzykę, z nowymi, angielskimi tekstami. To było dla mnie bardzo nobilitujące. Stałem się dzięki temu znanym twórcą muzyki liturgicznej i nauczycielem muzyki kościelnej, prowadząc na wyższych uczelniach warsztaty na ten temat. Skomponowałem w 1964 roku mszę w języku angielskim, znaną jako „Msza Dobrego Pasterza”. Była ona szeroko promowana przez kanadyjskie radio, dlatego stała się bardzo popularna i jest używana do dziś na terenie Kanady, Australii i Stanów Zjednoczonych.

Dziś jest zapewne bardzo konserwatywna, w porównaniu z nowszymi tworami liturgicznymi i spontanicznymi kreacjami kapłanów...

— O, tak! Zawsze byłem konserwatywny! Nidy nie byłem radykalnym zwolennikiem reform. Część moich przyjaciół i znajomych zapewne oceniała mnie jako radykała, ponieważ byłem zwolennikiem postulatów ruchu liturgicznego, ale zmiany poszły tak szybko – nazwijmy to umownie – „na lewo”, że nie mogłem ich zaakceptować. Znany byłem w Kanadzie jako ksiądz o nastawieniu konserwatywnym. Ale jak często powtarzam, nie jest wcale dobrze być w umiarkowanym błędzie. Jest konieczne dla prawdy i dla wiary powrócić do Tradycji nie tylko z oportunistycznych względów.

Ze słów Księdza można wywnioskować, że akceptacja dla posoborowych zmian i czynne poparcie udzielone reformie liturgii wynikało u Księdza z wewnętrznego przeświadczenia o ich potrzebie i konieczności ich wprowadzenia.

— Byłem wtedy rzeczywiście mniej krytyczny wobec proponowanych reform. Uważałem za konieczne zwiększenie udziału wiernych w sprawowanej liturgii, myślałem, że to pogłębi ich przeżywanie wiary. Byłem bardzo zaangażowany w kształtowanie oblicza tych przemian – pisałem teksty i komponowałem muzykę, pracowałem z chórami, opracowywałem śpiewniki. Przyznaję, że nie zastanawiałem się nad głębokimi konsekwencjami tych działań. Przypominam, że w pierwszych latach po soborze nie istniała dobra literatura krytyczna wobec tych zmian, a to, co istniało gdzieś w niezorganizowanych wówczas środowiskach, było poza moim zasięgiem. Nie miałem do tego dostępu.

Proszę nam powiedzieć, co odczuwa kapłan powracający po długim sprawowaniu nowej Mszy do starej liturgii?

— To był stopniowy proces. Przyznam, że nie lubię odprawiać Mszy św. prywatnej. Nie lubię być sam. Lubię mieć ludzi dokoła siebie. Wspólnota w Kanadzie, o której już wspomniałem, nie chciała, abym sprawował Mszę trydencką. I tak zacząłem odprawiać Mszę dla niewielkich grupek tradycjonalistycznych. Wtedy był to dla mnie jeszcze raczej wybór estetyczny niż doktrynalny, ale po kilku tygodniach, może miesiącu, zdałem sobie sprawę, że jest to jedyna Msza św. Że muszę tę Mszę odprawiać już zawsze. Nie posiadam autorytetu zdolnego do stwierdzenia, że Novus Ordo jest Mszą nieważną, ale wiele argumentów liturgistów i teologów jest dla mnie przekonujących. Nowa Msza w łatwy sposób może stać się nieważna. Powtarzam, łatwo może być nieważna.

W pewnym sensie byłem przygotowany do tej zmiany. Zawsze krępowało mnie odprawianie Mszy twarzą do ludu, szczególnie w czasie Kanonu i ofertorium. Od wielu lat odmawiałem wyłącznie Kanon Rzymski, potem przyszedł czas na odrzucenie nowego ofertorium i powrót do starego, odmawianego po cichu. Wiele elementów nowej Mszy starałem się zawsze zabarwić starą liturgią, tak przez wprowadzanie łaciny, jak i śpiew gregoriański. Jestem jego wielkim miłośnikiem. Od zawsze śpiewałem np. Agnus Dei po łacinie. Bardzo to lubię! Trzeba za każdym razem podkreślać ważność chorału gregoriańskiego, który ma w liturgii nie tylko znaczenie estetyczne, ale również doktrynalne. Chciałem przynajmniej w tak skromny sposób zachować katolickie wartości liturgii, ale nie byłem jeszcze gotów do powrotu do Tradycji. Opatrzność w ten sposób mnie prowadziła. Dzięki niej znalazłem się tu. Muszę przyznać ze skruchą, że w ten sposób spędziłem prawie 45 lat życia kapłańskiego.

Bezpośrednie i szczere stwierdzenie Księdza: „Przepraszam, że odprawiałem kiedyś Novus Ordo Missş”, stało się już głośne w środowiskach tradycjonalistycznych. Księdza odważne stwierdzenie spowodowało pewne kontrowersje i dyskusje.

Mam wielką nadzieję, że przez resztę mojego życia będę mógł poświęcić wszystkie swoje siły dla Tradycji. O ile Pan Bóg pozwoli mi jeszcze długo żyć...

Zapewne wielu katolików zadaje sobie pytanie, obserwując coraz bardziej niekatolicki charakter liturgii posoborowej – Komunię na stojąco, Komunię św. na rękę, świeckich szafarzy, ministrantki itd. – czy reformy wynikały z żądań wiernych? Czy były może efektem doktryny modernistycznej, albo skutkiem wygodnictwa duchownych?

— Nie jestem przekonany, aby to było wygodnictwo. Przynajmniej nie u świeckich. Świeccy doceniają sakralny charakter Mszy. Na pewno nie oni byli najważniejszym motorem zmian, bo przed soborem nie czuli się – nazwijmy to umownie – „głodni”. Ale po kilku latach uczestnictwa w nowej Mszy stracili dotychczasowe poczucie sacrum, a po jeszcze kilku latach wielu z nich stało się fanatykami Novus Ordo, żądającymi zniesienia łaciny, wyrzucenia śpiewu gregoriańskiego, ustawienia stołów itd.

Zastosowano więc, Księdza zdaniem, luterańską zasadę konia trojańskiego – powolnych zmian, niezauważalnych dla przeciętnego wiernego? Stopniowo eliminując kolejne zasady katolickie w Mszy, tak jak to zrobił Luter w Saksonii, uczyniono ten kraj bastionem protestantyzmu...

— Tak, Luter był sprytny, nie forsował zmian na siłę, ale stopniowo. W wielu wypadkach tak, aby nie były one zauważalne dla wiernych. Reformatorzy uczynili podobnie.

Nie mogę nie zadać Księdzu, jako specjaliście w tej materii, następującego pytania: Czy nowa Msza jest efektem duchowości Soboru Watykańskiego II, czy może raczej sobór wyrastał z postulatów tzw. ruchu liturgicznego?

— Prawdopodobnie wpływ był wzajemny – ruch liturgiczny, w pewnym sensie, był duchem soboru, a z Vaticanum II wyrastała nowa Msza. Tradycjonalistyczni krytycy soboru mają jednak wielki szacunek dla twórcy ruchu liturgicznego, dom Guérangera, z drugiej strony darząc nieufnością innych przedstawicieli tego ruchu. Trzeba przyznać, że w tamtych czasach prawie wszyscy myśleli, że potrzebny jest ruch, który doprowadzi do odrodzenia liturgii. Na soborze wystąpiło tak wielu specjalistów, liturgistów, ekspertów, że biskupi zostali w końcu zmanipulowani przez radykałów. I liberałowie, moderniści, radykałowie wzięli całą sprawę w swoje ręce. Rezultaty były wiadome... Doskonale wiemy, że za wieloma posunięciami stali komuniści, masoni, żydzi posiadający duży wpływ na kardynałów – by wspomnieć kard. Beę czy abp. Bugniniego. Można powiedzieć, że sobór był infiltrowany przez wrogów Kościoła. A za tym wszystkim stał szatan. Przypominam sobie słowa diabła skierowane do Leona XIII, że w XX wieku Kościół zostanie zniszczony przy pomocy zwodniczych środków, które tylko przypominać będą tradycyjne. G. K. Chesterton stwierdził, że najniebezpieczniejsza herezja to taka, która jest najbliższa prawdy.

Eksploatuję tak mocno problem Mszy w zadawanych pytaniach z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ Msza stanowi centrum życia katolickiego, po drugie, ponieważ nasza walka ogniskuje się wokół kwestii Mszy. Jaki jest księdza stosunek do Mszy indultowych?

— Nie mam zaufania do Mszy indultowych. Jest to polityka manipulacji, wykorzystywanie dzisiejszej trudnej sytuacji, mające głównie na celu osłabienie Bractwa Św. Piusa X. Najczęściej indulty wprowadzane są tam, gdzie już odprawiana jest Msza trydencka w kaplicach Bractwa. Cel jest prosty – podzielić tradycjonalistów i odciągnąć niektórych wiernych od tych duchownych, którzy nie posiadają złudzeń co do prawdziwych intencji modernistów. Najczęściej za cenę ustępstw jest to pozwolenie na jedną Mszę w tygodniu. A ważne jest przecież, abyśmy wraz z Mszą św. mieli dostęp do całego bogactwa katolickiej Tradycji. Nie tylko do Mszy św., ale do tradycyjnej formuły sakramentów, katolickiego nauczania, katolickiego wychowania, posługi stanowej, np. wśród chorych itd. Msza jest bardzo ważna, ale to nie wszystko!

Obserwując dzisiejszą dramatyczną sytuację Kościoła: masową apostazję, dezercje duchowieństwa, jego sekularyzację, propagandę herezji, synkretyczny ekumenizm, nie można nie zadać następującego pytania. Czy modernizm jest jeszcze „rzeczywistością wewnętrzną” Kościoła? Czy może znalazł się od jakiegoś czasu jednoznacznie poza nim, a więc jest już „rzeczywistością zewnętrzną”? Może powinniśmy o modernistach myśleć w takich samych kategoriach teologicznych jak o prawosławnych lub protestantach?

— Wydaje mi się – a staram się na to spoglądać z czysto teologicznego punktu widzenia – że część modernistów znajduje się poza Kościołem. Arcybiskup Lefebvre mówił o dwóch Rzymach – Rzymie tradycji i Rzymie modernizmu. Miejmy nadzieję, że ci wszyscy moderniści świeccy i duchowni zostaną zbawieni, że działają mimo wszystko w dobrej wierze. Niemniej niekiedy poważnie zastanawiam się, czy są oni bona fide.

Wiem, że to trudne pytanie. Nie chodzi o ocenianie konkretnych ludzi, zostawmy to Panu Bogu, ale o rzeczywistą analizę sytuacji.

— Sytuacja jest naprawdę trudna, nie w tym sensie, że jest nam przeciwna, ale najgorsze jest to, że jest pełna dwuznaczności i niejasności. Moderniści celowo stworzyli taką atmosferę, by łatwiej było im przeprowadzić swoje zamierzenia. Musimy pamiętać o słowach Pana Jezusa, które pozbawione są jakiejkolwiek dwuznaczności: tak – tak, nie – nie. Wszystko inne pochodzi od diabła.

Abp Lefebvre mówił rzeczywiście o dwóch Rzymach – tradycyjnym i modernistycznym. Czy zatem mamy do czynienia z nową religią modernistyczną?

Tak, to nowa religia. To nie jest nowe w pozytywnym sensie tego słowa – tak jak np. Nowy Testament – w znaczeniu witalności, siły wewnętrznej, zdrowia i kontynuacji. To jest nowe w sensie negatywnym, w znaczeniu odmienności, jako zaprzeczenie przeszłości, jako zmiana. Posoborowy modernizm jest czymś nowym w negatywnym sensie. Zrywa z przeszłością. Powiedziałem jednemu ze swoich przyjaciół, że dzisiejsza sytuacja w odniesieniu do naszych poglądów to nie jest kwestia jakichś gustów, estetyki, mody, ale jest to sprawa wiary i prawdy. Musimy strzec starej Mszy, tradycyjnego wychowania, bo to jest kwestia zachowania naszej wiary, a nie zachcianek estetycznych, jak mniemają niektórzy.

Ksiądz jest znany nie tylko jako wybitny znawca liturgii, ale również jako przyjaciel, przewodnik duchowy i spowiednik Mela Gibsona. W obliczu powodzenia filmu Pasja wcześniejsi jego przeciwnicy starali się przypisać sobie część sukcesu Gibsona, a z drugiej strony stał się on obiektem sprytnie przeprowadzanych ataków. Sugerowano, że Mel Gibson jest religijnym pozerem, który doskonale zainwestował pieniądze, wiedząc gdzie ich szukać.

To absurd. Myślę, że nikt tego nie mówił przed sukcesem Pasji. Po pierwsze, nie miałby odwagi, po drugie nikt nie wierzył w sukces.

Dokładnie tak. Dotyczyło to paradoksalnie ludzi bliskich Kościołowi – przynajmniej de nomine.

— Przecież wszyscy początkowo zgodnie twierdzili, że to będzie całkowita katastrofa finansowa. Nikt nie mówił nic dobrego przez długi czas. Proszę sobie wyobrazić, teksty aktorów w języku aramejskim i po łacinie! Niektórzy nazwali to artystycznym samobójstwem.

Mel Gibson odpowiadał niejednokrotnie na podobne pytania w wywiadach już po sukcesie filmu. Za każdym razem powtarzał to, co przed chwilą powiedziałem i powtórzę jeszcze raz: nikt nie sugerował finansowych przyczyn kręcenia filmu przez Gibsona przed jego sukcesem. Dla mnie ten argument jest przekonujący. Znam tego człowieka i wiem, że zrobił film z pobudek religijnych.

Proszę nam krótko opowiedzieć o Mszach na planie filmowym, jakie Ksiądz na prośbę Gibsona odprawiał dla aktorów. Jak wielu aktorów brało w nich udział? Trzeba przecież przypomnieć, że była to przedsoborowa liturgia.

— W Mszach brało udział niewielu aktorów. Grupa nie przekraczała 5–7 ludzi. Przyczyną było duże tempo pracy: skomplikowana charakteryzacja, mozolne przygotowania planu, liczne próby. Aktorzy byli naprawdę zajęci pracą. Ponadto niektórzy z nich przyjeżdżali na plan tylko na kilka dni, by wziąć udział w zdjęciach. Ale zdarzali się tacy jak Jim Caviezel, grający rolę Pana Jezusa, który przychodził codziennie po swojej pracy do Komunii św., kiedy to tylko było możliwe. Mogę powiedzieć, że to pobożny człowiek.

Zapewne Ksiądz słyszał liczne dywagacje w mediach na temat kolejnego religijnego filmu Mela Gibsona. Według jednych Gibson przygotowuje się do filmu o tematyce biblijnej, opisującego historię Machabeuszy, według drugich inspiracją do nowego filmu jest historia objawień maryjnych w Fatimie, a ostatnio pojawiła się pogłoska o filmie poświęconym Janowi Pawłowi II. Czy Ksiądz zna jakieś szczegóły planów filmowych Mela Gibsona?

— Niestety nie jestem w stanie powiedzieć nic pewnego. Mel Gibson nic mi na ten temat nie mówił. Natomiast krąży sporo różnych plotek, z tymi najbardziej nieprawdopodobnymi włącznie. Słyszałem od jego współpracowników o tym pierwszym temacie, jednak od niego nie znam żadnych szczegółów.

Księdza przyjazd do Polski wzbudził duże zainteresowanie, któremu towarzyszyły także niemałe kontrowersje. Księdza wykłady na falach Radia Maryja zostały nagle odwołane, organizatorzy napotkali na liczne problemy w doprowadzeniu do końca spotkań z Księdzem. Niejednokrotnie, tak jak w Tychach lub Warszawie, w ostatnim momencie odmawiano wynajęcia sali. Czego obawiano się ze strony Księdza, że włożono tyle wysiłku w sparaliżowanie Księdza wykładów?

— Może boją się tego, że nasze argumenty są silniejsze. Przypomnieć warto w tym kontekście słowa Pana Jezusa, czytane przed kilku tygodniami w czasie Mszy. Chrystus powiedział do żydów, do faryzeuszy: „Jeśli wam mówię prawdę, czemu mi nie wierzycie?”. To samo dotyczy nas, dotyczy tradycjonalistów: jeśli mówimy wam prawdę, czemu nam nie wierzycie? Bardzo mnie to smuci, że straciliśmy możliwość wygłoszenia dwóch wykładów, ale z każdego zła Pan Bóg jest w stanie wyciągnąć coś dobrego. Wielu ludzi usłyszało o Tradycji, wielu przyszło na wykłady, zainteresowało się naszymi poglądami, a teraz być może zadadzą sobie pytanie, dlaczego odwołano niektóre wykłady? Zauważyłem tu w Polsce bardzo duże zainteresowanie, niezwykłą energię ludzi. To rokuje nam dobrze na przyszłość.

Serdecznie dziękuję Księdzu za rozmowę! Życzę Księdzu Bożego błogosławieństwa oraz wszystkiego najlepszego w dalszej pracy kapłańskiej, której pięćdziesięciolecie już niebawem będzie Ksiądz obchodził. Ω

Częstochowa, 18 kwietnia 2005. Rozmawiał Ryszard Mozgol.

Przypisy

  1. International Commission on English in the Liturgy  (‘Międzynarodowa Komisja ds. Języka Angielskiego w Liturgii’), zajmująca się po soborze tłumaczeniami tekstów liturgicznych.
  2. W USA i Kanadzie często spotyka się kapłanów odrzucających zmiany liturgiczne narzucone po Soborze Watykańskim II, a jednocześnie niezwiązanych z żadnym ze stowarzyszeń czy bractw kapłańskich.