Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
feria Adwentu [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 7/2008 (110)

„Potrzebna głowa na karku…”

Z ks. Janem Michałem Gleize’em FSSPX, wykładowcą w Międzynarodowym Seminarium Bractwa św. Piusa X w Ecône, rozmawia Franciszek Malkiewicz

Franciszek Malkiewicz: Wielebny Księże, wykłada Ksiądz apologetykę i eklezjologię w Seminarium Bractwa Św. Piusa X w Ecône. Proszę nam powiedzieć, czy dociekania teologiczne mogą być uznane za prawdziwą naukę?

Ks. Jan Michał Gleize: Wiele osób dziś odpowiedziałoby na to pytanie negatywnie. Na uniwersytetach uznaje się już tylko dwa rodzaje nauk, a mianowicie to, co nazywa się dziś naukami ścisłymi, tak jak fizyka czy matematyka, oraz tzw. nauki społeczne. Te ostatnie podlegają postulatowi, który spotykamy także w modernizmie, polegającym na zastosowaniu do nich metody historycznej. Zamiar ten został ogłoszony przez Ernesta Renana w 1852 r.

Charakterystyką dziewiętnastego wieku – pisał – jest przejście we wszystkich dziedzinach związanych z ludzkim duchem z metody dogmatycznej na metodę historyczną. (...) Historia jest bowiem konieczną formą nauki wszystkiego tego, co podlega prawom zmieniającego się i pojawiającego się wciąż na nowo życia. (...) Wielki postęp krytyki polegał na ustąpieniu kategorii bytu na rzecz kategorii stawania się, konceptu absolutu na rzecz relatywizmu, nieruchomości na rzecz ruchu1.

I rzeczywiście, dziś, aby uznano ich naukowość, kształcenie tak filozoficzne, jak i teologiczne musi odbywać się w sposób historyczny: przedstawia się więc różne systemy myślowe, które pojawiały się na przestrzeni wieków. Ale wszystko jest tu względne: ta niby naukowa koncepcja nie akceptuje jakiejkolwiek prawdy bezwzględnej.

Tymczasem celem nauki jest, wręcz przeciwnie, odkrycie tego, co jest, co wyrasta ponad zmiany; tego, co jest obiektywne. Nauka podąża za najgłębszymi przyczynami oraz prawami absolutnymi, wyjaśniającymi rzeczywistość. Na dodatek to właśnie znajomość tych przyczyn i tych praw czyni naukę pewną. Można więc zdefiniować naukę jako znajomość rzeczywistości, otrzymaną poprzez znajomość przyczyn i praw. Cóż za różnica z zestawieniu historycznym relatywizmem Ernesta Renana! Opierając się na Bożym objawieniu (które jest wiarygodne dla rozumu na podstawie motywów wiarygodności, czym zajmuje się apologetyka), teolog jest w stanie dojść do pewnego poznania praw, które rządzą w porządku nadprzyrodzonym. Owszem, prawa te nie są tak oczywiste jak te, które można odkryć poprzez obserwację natury, są one jednak potwierdzone poprzez nieomylne świadectwo Boga. Przyjęte przez wiarę, mogą służyć za punkt wyjścia do rozważań natury teologicznej. Św. Tomasz stanowczo podkreślał formalnie naukową naturę teologii.

Jaki jest cel przedmiotów teologicznych wykładanych przez Księdza? Czy, ze względu na dzisiejszy kontekst, modernizm i jego zagrożenia znajdują szczególne miejsce w Księdza analizie i wykładach?

Teologia zaczyna od wykazania fundamentów wiary, tzn. wiarygodności dogmatów – tym zajmuje się apologetyka. Jej przedłużeniem jest kwestia przekazu dogmatów, czyli zagadnienie Tradycji. Tradycja to Kościół, Matka i Mistrzyni Słowa Bożego, stanowiąca temat tradycyjnego dogmatycznego traktatu de Ecclesia.

Trzeba wiedzieć, że modernizm jest systemem wewnętrznie spójnym, podkopującym same fundamenty wiary poprzez atak na katolickie pojęcia objawienia, dogmatu i Tradycji w celu nadania im nowych, fałszywych znaczeń. Modernizm dogłębnie zmienia religię katolicką, wypaczając wszystkie zasady leżące u samych podstaw katolicyzmu. Wystarczy na przykład zmienić znaczenie słowa Credo przez wprowadzenie nowego pojęcia aktu wiary, aby wywrócić całą zawartość Składu Apostolskiego. Można dalej odmawiać bez zająknięcia te same dwanaście artykułów Składu, nie są już one jednak przedmiotem wiary (Credo) w znaczeniu katolickim. Stają się one zaledwie wyrazem przeżycia lub wewnętrznego doświadczenia osoby wierzącej, której dobrze w swojej wierze, tak samo, jak dobrze czuje się ona w swojej skórze.

Tak więc analiza i odrzucenie modernizmu powinny zajmować ważne miejsce w ramach traktatów apologetyki i eklezjologii.

Czy mógłby Ksiądz przypomnieć, skąd wzięła się zaraza modernizmu?

Można powiedzieć, że modernizm przekuł w teorię, wręcz w cały system, ten relatywizm, którego do tej pory można się było jedynie domyślać w poglądach liberalnych katolików. Wspomnieć można również wpływ filozofii idealistycznej Emanuela Kanta (1724–1804) oraz filozofii ewolucjonistycznej Jerzego Fryderyka Hegla (1770–1831). Kant wychodzi z założenia, że człowiek nie otrzymuje już swych pojęć ogólnych poprzez doświadczenie zmysłowe, lecz wytwarza je wewnątrz swej świadomości, oderwanej od rzeczywistości, jaka narzuca się zmysłom. Łatwo zrozumieć, w jaki sposób takie założenie owocuje u modernistów religią opartą na świadomości, gdzie wszystko wywodzi się od wierzącego podmiotu, jego potrzeb i uczuć. Hegel uzupełnił myśl Kanta o rys bliżej nieokreślonego postępu, stąd nazwa „ewolucyjny”, nadawana czasem systemowi heglowskiemu. Jego myślą przewodnią jest założenie, że wszystkie zdarzenia historyczne są jedynie różnymi objawieniami jednej rzeczywistości, którą jest nieskończony Duch. Bóg ukazuje się coraz wyraźniej z biegiem lat historii ludzkiej. Idea ewolucyjnej religii i „żywej Tradycji”, tak charakterystyczna dla modernizmu, ma tu swoje źródło.

W końcu bezpośrednim ojcem modernizmu jest ksiądz Alfred Loisy (1857–1940). Jego wydana w 1902 r. książka L’Evangile et l’Eglise została umieszczona na indeksie ksiąg zakazanych, a jej główne tezy zostały przeanalizowane i potępione przez św. Piusa X w dekrecie Lamentabili z 3 lipca 1907 r., a także w encyklice Pascendi z 8 września tego samego roku. Dla Loisy’ego wiara jest uświadomionym uczuciem religijnym, a więc ewoluuje wraz z nim. Sprowadzić wiarę do świadomości to zastosować idealizm kantowski; poddanie go ewolucji to przyjęcie filozofii Hegla.

Tymczasem modernista zawsze będzie sprawiał wrażenie katolika. Jak to możliwe?

To właśnie nowość modernizmu: jest to herezja chcąca sprawiać pozory katolicyzmu. Jak każda herezja, jest to system, gdzie wszystko jest wewnętrznie spójne2. W przeciwieństwie jednak do innych herezji jest to system, który właśnie nie jawi się jako herezja; z pobieżnej jego lektury wyjawia się obraz niejasny i dwuznaczny, mogący ubiegać się w każdym swym punkcie, branym z osobna, o przychylną ortodoksyjną interpretację. W swej encyklice Pascendi w paragrafie trzecim św. Pius X wspomina „zręczne i chytre sposoby szkodzenia” oraz to, że moderniści „łatwo mogą wprowadzić w błąd każdego nieostrożnego”. W paragrafie drugim święty papież twierdzi, iż są to nieprzyjaciele tym „bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni”. Paragraf czwarty podaje szczegółową analizę tej taktyki: moderniści wedle swej zasady „nie przedstawiają swych doktryn ujętych w pewien porządek i zebranych w pewną całość, lecz jakby rozproszone i oddzielone jedne od drugich, ażeby uchodzić za chwiejnych i niejako niestałych, gdy tymczasem są pewni i stanowczy”.

Jeśli modernizm dąży w takim stopniu do zachowania pozorów ortodoksji, to dlatego, że jego celem jest zagarnięcie władzy poprzez spowodowanie, że władze kościelne przyjmą punkt widzenia modernistów za własny3. Spotykamy również u modernistów, naucza dalej św. Pius X (Pascendi, § 37), „świadomość i rozwagę”, gdyż twierdzą, iż „władzy nie należy burzyć, lecz raczej ją inspirować”. W rzeczywistości zależy im, by pozostając „w obrębie Kościoła z konieczności, zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową”.

Czy z tego wynika, że każdy modernista koniecznie działa w złej wierze?

Dobra lub zła wiara danego sumienia pozostaje niezgłębiona, dopóki nie nastąpi oficjalny sąd władzy nakazujący odwołanie błędów. Zła wiara implikuje odmowę podporządkowania się i uwzględnienia prawowitych ostrzeżeń.

Św. Tomasz dokonuje ciekawego rozróżnienia4, kiedy – rozważając rozpoznawalność Mesjasza przez Żydów za czasów przyjścia Pana Jezusa – mówi o maiores (Kościół nauczający, czyli eksperci) i minores (Kościół nauczany, czyli zwykli wierni). Pierwsi odrzucili Chrystusa w sposób świadomy, podczas gdy drudzy mogli pozostać w pewnej niewiedzy. Jeśli zastosujemy to rozróżnienie do zajmującego nas przypadku, to możemy powiedzieć, że istnieli i istnieją moderniści-eksperci, np. Alfred Loisy za czasów św. Piusa X czy też Henryk de Lubac oraz Iwo Congar za pontyfikatu Piusa XII. Nie mogli oni nie zdawać sobie sprawy, że Stolica Apostolska potępia wyznawane przez nich poglądy jako błędne, a więc powinni się byli jej podporządkować. Czterdzieści lat po soborze sytuacja jest o wiele bardziej zawiła i pozwala zakładać mniejszą lub większą niewiedzę u wielu katolickich wiernych, zwiedzionych soborowym nauczaniem, a nawet u młodych księży wychowanych wedle wzorów „nowej teologii”. Z kolei, co się tyczy mózgów herezji – maiores – paragraf dwudziesty drugi Pascendi przypomina inne ważne rozróżnienie. Św. Pius X zwraca uwagę, iż „trudno doprawdy określić [immanentyzm według modernistów], gdyż pod tym względem panuje wśród nich niezgoda”. Wszyscy wychodzą z tego samego założenia, lecz różnią się, jeśli chodzi o wyciągane z niego konsekwencje. Niektórzy idą na całego, inni wahają się, jeszcze inni się cofają. To samo dotyczy użalania się nad wielkością zła, jakie sami spowodowali.

Rozmawiamy teraz o papieskim dokumencie z początku poprzedniego wieku, ale czy dzisiejsza atmosfera teologiczna, wraz ze spuścizną soboru, to naprawdę ten sam modernizm? Wszak o. Iwo Congar, jeden z pionierów „nowej teologii”, oznajmił, iż wraz z Pascendi problem został rozwiązany. Zresztą, czyż papież Paweł VI nie zniósł słynnej przysięgi antymodernistycznej z tego samego względu?

W 1946 r. o. Garrigou-Lagrange bił na alarm, demaskując szkody wyrządzane przez „nową teologię”, powracającą do modernizmu niegdyś potępionego przez św. Piusa X. Cztery lata później wraz z encykliką Humani generis papież Pius XII potwierdził te słuszne spostrzeżenia, denuncjując neomodernizm. To właśnie twórcy neomodernizmu osaczyli II Sobór Watykański, aby narzucić mu postulaty swej „nowej teologii”.

Co do papieża Pawła VI, to był on gorliwym uczniem Jakuba Maritaina, od którego sobór zapożyczył fałszywe zasady, będące podstawą deklaracji Dignitatis humanae o wolności religijnej. Jeśli przyjmuje się wolność myśli w dziedzinie religii, logiczne jest odrzucenie przysięgi antymodernistycznej św. Piusa X. Paweł VI zresztą sam musiał przyznać, że „dym szatana przeniknął do Kościoła”.

Mówiąc krótko, II Sobór Watykański niezaprzeczalnie przypieczętował tryumf liberalizmu i modernizmu. Było to „rozpętanie sił zła dla ruiny Kościoła”5...

...stąd też wyrażenie abp. Lefebvre’a o „Kościele przesiąkniętym modernizmem”. Ale konkretnie? Niektórzy wierni, mówiąc o dzisiejszym modernizmie, wskazują często na skutki, nie rozumiejąc ich przyczyn. Inni, według swych gustów estetycznych czy wrażeń, jednoznacznie nazwą modernizmem to, co nie sprzeciwia się Tradycji. Mówiąc krótko, poglądy nie są tu zawsze jasne i ta niejasność nie służy dobrej sprawie.

Oczywiście, są skutki i są przyczyny. Skutki mogą być odczuwalne na szeroką skalę, można pod tym względem porównać konsekwencje soboru do opadów radioaktywnych po eksplozji nuklearnej. Skażenie radioaktywne występuje nie tylko w epicentrum wybuchu, ale jego strefa rozszerza się we wszystkich kierunkach. Sobór pociągnął za sobą utratę wiary i desakralizację, które rozprzestrzeniły się we wszystkich dziedzinach. Liturgia została zreformowana i zeświecczona, porzucono noszenie sutanny, itd., itp. W swoim Liście do zagubionych katolików (1976) abp Lefebvre trafnie opisał wszystkie te konsekwencje, dające się odczuć katolikom w ich codziennym życiu. Jednak w innej książce, Oni Jego zdetronizowali, Arcybiskup przeanalizował też fundamentalne przyczyny, które powodują te opłakane skutki. To przyczyny są najważniejsze, gdyż właśnie z nich może wciąż wypływać ogromna ilość nowych konsekwencji, coraz to gorszych.

Najbardziej wymowne nie jest więc wcale to, co uderza w życiu codziennym lub w świecie mediów. Przeróżne spotkania ekumeniczne, odbywane w obecności samego papieża (z Janem Pawłem II w Asyżu w 1986 r. i 2002 r., a także w Rzymie w 1999 r.; z Benedyktem XVI w Neapolu w 2007 r.), modlitwa Benedykta XVI w meczecie w 2006 r., są już jawnymi znakami. Lecz to, co jest ważniejsze, to wszystkie wypowiedzi publikowane w „L’Osservatore Romano”, które bez przerwy potwierdzają przywiązanie do zasad wolności religijnej (zapisanej w deklaracji Dignitatis humanae), świeckości państwa (zawartej w konstytucji Gaudium et spes) oraz ekumenizmu (dekret Unitatis redintegratio); zasad, które stoją w sprzeczności z niezmiennym i jednogłośnym papieskim Magisterium sprzed II Soboru Watykańskiego. A zasady te są przede wszystkim powodem wszystkich dzisiejszych zmian i, uchowaj nas Boże, być może zmian mających jeszcze nastąpić.

A obecny papież? Uważa się, że teologiczna młodość księdza Ratzingera stała pod znakiem „nowej teologii” i była modernizująca. Benedykt XVI zakłada ornaty swoich tradycyjnych poprzedników, otwarcie mówi o nadużyciach dokonywanych w Kościele na płaszczyźnie doktrynalnej oraz liturgicznej. Czyżby Benedykt zapomniał o Józefie?

To raczej naszej poczciwej pamięci przydałoby się lekkie odświeżenie!... Proszę sobie przypomnieć lata 1979–1981, kilka lat przed „ekskomuniką” z lipca 1988 r. Świeżo wybrany Jan Paweł II wzbudzał entuzjazm konserwatywnych sił Kościoła. Wszystkie plotki zapowiadały nam papieża powrotu do zdrowej doktryny Kościoła, papieża, który miał poprawić II Sobór Watykański w duchu Tradycji. Dwa lata później nastąpił zimny prysznic, gdy zobaczyliśmy papieża pielgrzymującego na grób Lutra. Potem przyszła kolej na wizytę w rzymskiej synagodze, aż w końcu nastąpił skandal w Asyżu. Trzeba przyznać, że Benedykt XVI był o wiele szybszy, jeśli chodzi o rozwianie paru iluzji, wywołanych jego reputacją konserwatysty. Wybrano go zaledwie trzy lata temu a, mierząc przebytą drogą, można powiedzieć, że nie pozostał w tyle za Janem Pawłem II. Nawet gorzej: papież Ratzinger już dwa razy odwiedził synagogę: w Niemczech 2005 r. oraz parę tygodni temu w Stanach Zjednoczonych. Proszę również zauważyć, że w 2007 r. Benedykt XVI wznowił bez żadnej zmiany swoją książkę wydaną pierwotnie w 1969 r. – Foi chrétienne, hier et aujourd’hui – precyzując przy tej okazji, że czterdzieści lat później myśl teologa, który został papieżem, nie zmieniła się co do joty.

Można jeszcze polegać na wypowiedziach Benedykta XVI udzielonych polskiej telewizji w ramach wywiadu z 16 października 2005 r.:

moją główną misję widzę nie w ogłaszaniu wielu nowych dokumentów, ale raczej w pomaganiu, aby te już istniejące [Jana Pawła II] zostały przyswojone, gdyż stanowią one przebogaty skarb – są autentyczną interpretacją II Soboru Watykańskiego. Wiemy, że papież ten [Jan Paweł II] był właśnie człowiekiem soboru, że przejął się do głębi jego duchem i literą. Przez swe teksty uzmysławia nam, co rzeczywiście było zamiarem soboru, a co nim nie było.

Jedno jest pewne: Benedykt nie jest gotów zapomnieć o Janie Pawle. A poprzez swego poprzednika narzuca mu się cała spuścizna soboru.

Wprawdzie nowy papież nie wybrał bardzo znaczącego imienia, jakim jest Pius, czy jednak nie zdystansował się wobec papieży Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła II, chcąc nazywać się Benedyktem? Czy duch soborowy rzeczywiście pozostaje jego duchem, jak to wynikałoby z Księdza wypowiedzi?

Daleko mu od odrzucenia tego ducha:

• Czy to w zastosowaniu ekumenizmu: jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobił wybrany cztery miesiące wcześniej papież, był akt ekumeniczny – oficjalna wizyta w kolońskiej synagodze. Przy tej okazji Benedykt XVI dał jasno do zrozumienia, że przeciwieństwo między Nowym a Starym Przymierzem jest „zagadnieniem teologicznym wciąż dyskutowanym”6. W oczach papieża wspomniane przeciwieństwo nie jest już istotną sprzecznością, polegającą na odrzuceniu samego fundamentu zbawienia, czyli Jezusa Chrystusa. 26 października 2005 r. z okazji czterdziestolecia soborowej deklaracji Nostra aetate obecny papież wyjaśnił, że jego wizyta w kolońskiej synagodze ma być rozumiana jako wyraz jego „stanowczej determinacji podążania śladami jego umiłowanego poprzednika, papieża Jana Pawła II”7. Po tej pierwszej inicjatywie z 2005 r. przyszła kolej na wizytę w schizmatyckiej cerkwi pw. Św. Jerzego w Istambule 29 listopada 2006 r., na modlitwę w Błękitnym Meczecie w Istambule 30 listopada 2006 r.8, na modlitewne spotkanie ekumeniczne w Neapolu 21 października 2007 r.9

• Czy to w potwierdzeniu zasady wolności religijnej i laickości państw. Zasada ta pojawia się jasno w słynnym przemówieniu z 22 grudnia 200510, w którym papież potwierdza prawo wyznawców wszystkich religii do działania bez jakichkolwiek przeszkód, które powinno oznaczać uznanie dla praktykowania dowolnej religii w ramach życia publicznego. To samo znajdujemy w przemówieniu z 28 listopada 2006 r. do korpusu dyplomatycznego w Turcji11: „Jest obowiązkiem władz cywilnych w każdym demokratycznym kraju – mówi papież – zagwarantowanie praktycznej wolności wszystkim wierzącym oraz pozwolenie na organizowanie w sposób wolny życia ich wspólnoty religijnej”. Zwłaszcza podczas swej niedawnej podróży do Stanów Zjednoczonych Benedykt XVI stanowczo powtórzył tę samą zasadę w przemówieniu z 18 kwietnia 2008 r. do Zgromadzenia Ogólnego ONZ. „Prawa człowieka – powiedział – powinny oczywiście zawierać prawo do wolności religijnej. (...) Zupełne zagwarantowanie wolności religijnej nie może ograniczać się do wolności praktyk religijnych, lecz musi brać pod uwagę wymiar publiczny religii, a więc i możliwość uczestnictwa wiernych w budowaniu porządku społecznego”. Papież dodał, iż ta zasada wolności religijnej ma na celu „uzyskanie wolności dla każdego wierzącego”12.

• Czy to w kwestii zasady kolegialności: pierwsze deklaracje papieża Benedykta XVI 20 kwietnia 2005 r., nazajutrz po swoim wyborze, potwierdziły tezy trzeciego rozdziału konstytucji Lumen gentium13, jednocześnie wyraziły jego „stanowczą wolę kontynuowania dzieła II Soboru Watykańskiego, śladami jego poprzedników”. W swej wydanej w 2007 r. książce Jezus z Nazaretu Benedykt XVI cytuje w bibliografii14, w części poświęconej zagadnieniu prymatu św. Piotra, książkę Oskara Cullmanna pt. Pierre, disciple, apôtre et martyr15. Książka ta wyraża punkt widzenia teologii protestanckiej, wedle której św. Piotr był tylko zwykłym primus inter pares16, oraz neguje boskie założenie papiestwa.

• Czy też jeśli chodzi o reformę liturgiczną. Niedawne motu proprio Summorum Pontificum z 7 lipca 2007 r. zezwala na celebrowanie Mszy św. i sakramentów według rytu trydenckiego w charakterze nadzwyczajnym. Nawet jeśli w praktyce to posługiwanie może okazać się częste, nie otrzymało statusu prawa zwyczajnego i powszechnego, którym pozostaje novus ordo Missae Pawła VI. W liście do biskupów, towarzyszącym motu proprio, Benedykt XVI wyraża się w tej kwestii niezwykle jasno: „Mszał opublikowany przez Pawła VI, a następnie wydany w dwóch kolejnych edycjach przez Jana Pawła II, oczywiście jest i pozostaje formą zwyczajną – forma ordinaria – Liturgii Eucharystycznej. Natomiast ostatnia wersja Missale Romanum wydana przed soborem, która została opublikowana na polecenie papieża Jana XXIII w 1962 r. i którą posługiwano się podczas soboru, będzie mogła służyć jako forma extraordinaria celebracji liturgicznej. Mówienie o tych dwóch wydaniach Mszału Rzymskiego tak, jakby to były «dwa obrządki», nie jest więc właściwe. Jest to raczej dwojakie posługiwanie się jednym i tym samym rytem”.

Na płaszczyźnie zasad papież Benedykt XVI zawsze był zwiastunem wolności religijnej, ekumenizmu oraz kolegialności.

No dobrze, wspomniane fakty są niepodważalne. Dlaczego więc media kreują zwodniczy obraz papieża-konserwatysty?

Prawdą jest, że w niektórych swych rozporządzeniach obecny papież stara się odnowić minimum dyscypliny, gdyż końcówka pontyfikatu Jana Pawła II była naznaczona wieloma nadużyciami. Ta dwoistość, charakteryzująca politykę Benedykta XVI, polegająca na absolutnej wierności rewolucyjnym zasadom oraz pozorze powrotu do porządku, jest zresztą charakterystyczna dla modernizmu. Pomyślmy, o czym pisał św. Pius X w Pascendi: nie wszyscy moderniści są konsekwentni w tym samym stopniu. Niektórzy, wyznając zasady modernizmu, chcą równocześnie hamować konsekwencje, jakie z nich płyną. Hamulec ten jest konieczny, ponieważ modernizm, aby przeżyć, pragnie zawsze „równoważyć skrajności”, godzić postępowca i konserwatystę. Modernizm jest bowiem, jak pisał św. Pius X, religią ewolucyjną, „wynika ze starcia dwóch sił, z których jedna pcha ku postępowi, podczas gdy druga zmierza ku zachowaniu”. Siłą, która pcha ku zachowaniu, jest autorytet tłumiący nadużycia; siłą nalegającą na postęp są imperatywy soboru.

Tradycyjni katolicy chcieliby, i słusznie, zareagować, nawrócić zbłąkanych. Otrzymali ten wspaniały dar niezmiennej prawdy katolickiej i pragną go przekazać innym. Jednakże najczęściej wszelka rozmowa okazuje się jałowa. Ileż razy słyszy się „Jesteś tradycjonalistą? Nie zabraniam ci; każdy może wierzyć w to, co chce”.

Podstawową zasadą modernizmu jest agnostycyzm, do tego skomplikowany immanentyzmem. Oznacza to, że jest tyle „prawd”, ile sumień. Jest to zarodek najbezwzględniejszego relatywizmu. Dlatego też pierwszym warunkiem w jakiejkolwiek dyskusji jest uznanie zasady niesprzeczności: nie można jednocześnie podtrzymywać dwóch sprzecznych ze sobą twierdzeń. Ponieważ modernizm odrzuca tę zasadę, dyskusja z góry jest skazana na niepowodzenie. „Dwa plus dwa równa się cztery. Myślisz, że pięć? Wspaniale! Trzynaście? Jeszcze lepiej! Pięćdziesiąt osiem? Cóż za bogata myśl!”. Oto typowa dyskusja z modernistą. Jest to rozmowa z głuchym.

Rozwiązaniem byłoby obalenie tego przesądu, jakim jest postulat immanentnego agnostycyzmu. Ale jest to bardzo trudne, gdyż jest on niejako wdychany od najwcześniejszych lat. Poza tym rezygnacja z niego spowoduje wiele konsekwencji: trzeba będzie zmienić nie tylko swoje poglądy, ale również całe swoje życie, całą swoją moralność... A widzimy w Dziejach Apostolskich (24, 24–25), że kiedy św. Paweł Apostoł zaczyna mówić o konieczności zachowania czystości i o sądzie ostatecznym, jego współrozmówcy nagle nakazują mu odejść.

Jednak w praktyce Duch Święty prowadzi dusze, które nie odrzucają Jego natchnień. Wiemy, że Bóg może zmienić najtwardsze skały w synów Abrahama... co znaczy, że apologetyka musi odrzucić wszystkie iluzje i być przepełniona świętą nadzieją, nadzieją jako cnotą teologiczną.

No właśnie, niektórzy w swojej niewiedzy mogą podążać za praktycznymi konsekwencjami modernizmu, nie podzielając całkowicie jego zasad. Co można zrobić względem takich osób?

Należy zacząć od uświadamiania ich. Trzeba, aby jeszcze przed odnalezieniem wiary osoby te odnalazły zdrowy rozsądek, gdyż wiara bez zdrowego rozsądku nie jest już wiarą: to modernizm. Książki Arcybiskupa są bardzo przystępne i wciąż aktualne, i to zarówno w odniesieniu do wiary, jak i zdrowego rozsądku. Oczywiście jest również świadectwo miłości, ale ponieważ ludzie są sentymentalni, powinno to być przede wszystkim świadectwo życia chrześcijańskiego, konsekwentnego, z jego zasadami, zasadami Bożego obiektywizmu. Świadectwo to będzie skuteczne tylko wówczas, jeśli będzie powiązane z obiektywnym charakterem doktryny – w przeciwnym razie ludzie powiedzą, że ktoś jest poczciwym katolikiem, tak samo jak istnieją poczciwi muzułmanie.

To samo tyczy się modlitwy. Bez wątpienia modlitwa pozostaje ogromnym środkiem nawrócenia. Jest on najskuteczniejszy wśród wszystkich środków, gdyż zwraca się bezpośrednio do Pana Boga. Wytrwale modlącemu się Pan Bóg krok po kroku udziela światła. Jest to bez wątpienia szczególnie prawdziwe, jeśli chodzi o modlitwę skierowaną do Matki Bożej. Tym bardziej, że modlitwa ta zawiera domyślne wyznanie wiary katolickiej w tajemnicę odkupieńczego wcielenia. Ale podkreślmy raz jeszcze konieczność zachowania obiektywnego charakteru tej modlitwy, która ma być aktem pobożności, aktem, przez który człowiek wyznaje swą zależność wobec Boga, swego Stworzyciela i Odkupiciela, aktem intelektu, a nie wyrazem bujnej sentymentalności.

Niezależnie od użytych środków w pewien sposób sprowadzają się one do umieszczenia z powrotem głowy na karku, do oddania z powrotem pierwszeństwa duchowym władzom człowieka. To wpierw na te władze działa łaska, by zjednoczyć człowieka z Bogiem. Modernizm i zrodzona przezeń cywilizacja sfałszowały wszystko, skupiając się na sentymencie. O wiele więcej ryzyka znajduje się w pięknych odczuciach niż w przekonaniach i mocnych postanowieniach. Dlatego też rekolekcje ignacjańskie są dziś wciąż tak przydatne. Rekolektant odkrywa w nich na nowo „instrukcję obsługi” ludzkiej machiny: głowa w niebie, stopy na ziemi, a zarazem głowa na karku.

Załóżmy więc, że taki stan osiągnięto przynajmniej częściowo. Co teraz może odwrócić nas od szczytnego ideału niezmiennej wierności i zgubić doktrynalnie?

Należy unikać złych znajomości, a wśród nich najgorsze są natury intelektualnej. Kiedyś zadaniem indeksu ksiąg zakazanych było chronienie wiernych przed takimi „znajomościami”. Dziś więc należy uważać ze szczególną czujnością na to, co się czyta, co się słyszy: wirus rozprzestrzenia się bardzo łatwo.

Nie należy również dyskutować z diabłem. Kiedy kapłan dokonuje egzorcyzmu, nie rozmawia z opętanym, lecz wydaje mu rozkazy, nakazując, by podporządkował się Jezusowi Chrystusowi. I odwrotnie, ponieważ Ewa podjęła rozmowę z wężem, ponieważ Adam posłuchał Ewy, cały rodzaj ludzki spotkała katastrofa. Abp Lefebvre nie dyskutował z soborowym Rzymem, ale – z całym należnym szacunkiem dla hierarchów – żądał od nich, aby przyznali rację prawdzie. W ten sposób zachował wiarę, a nas uratował wśród zalewu zła.

Czy chce Ksiądz powiedzieć, że paktowanie z przesiąkniętymi duchem soboru władzami rzymskimi jest wchodzeniem w śmiertelną pułapkę?

To właśnie spostrzeżenie naszego przełożonego generalnego, bp. Bernarda Fellaya17. W obecnych okolicznościach porozumienie z władzami soborowymi byłoby samobójstwem. Władze te są przesiąknięte fałszywymi zasadami i błędami II Soboru Watykańskiego. Zresztą, normalnie nie powinno się „czynić porozumienia” z władzami Kościoła. To nie do pomyślenia. Po prostu należy się podporządkować, jeśli ma się do czynienia z papieżem naprawdę katolickim. W liście wysłanym do przyszłych biskupów Bractwa z sierpnia 1987 r. abp Lefebvre wspomniał, jaka będzie postawa naszych biskupów w dniu, kiedy Rzym powróci do Tradycji:

Udzielę Wam tej łaski [biskupstwa] ufny, iż niedługo na Stolicy Piotrowej będzie zasiadał naprawdę katolicki następca św. Piotra, w ręce którego będziecie mogli złożyć łaskę Waszego biskupstwa, aby ją potwierdził18.

To Rzym, zainfekowany modernizmem, szuka dyskusji i porozumień, a to dlatego, że „porozumienia”, porozumienia czysto praktyczne, bez wiary i prawa, to mentalność modernistów. Nie ma prawdy, pozostają więc tylko uzgodnienia. Aż do czasów śp. Piusa XII Rzym nie dyskutował z nikim i nie zamierzał dyskutować z nikim, dlatego, że władza nie dyskutuje ze swoimi podwładnymi. Dziś, od czasu gdy Jan XXIII zechciał zrezygnować z klątw, a Paweł VI pragnął, aby prawda „narzucała się sama w łagodności i wolności”, Rzym zaczął dyskutować z kim się da: dyskusje ekumeniczne z tymi poza Kościołem, dyskusje teologiczne z tymi, co w Kościele. Ale to nic innego, jak pomniejszanie autorytetu następcy św. Piotra, wikariusza Jezusa Chrystusa.

I jest to również śmiertelna pułapka, dlatego że jest to pozór dobra, przez który ryzykujemy przyjęcie soborowego liberalizmu. Dla nich ważną rzeczą nie jest doktryna katolicka, ale praktyka; nie prawda, lecz wolność: ważne dla nich jest samo prowadzenie rozmów i podpisywanie porozumień. Powodem jest to, że dla modernistów, podobnie jak dla marksistów, jedność nie leży w doktrynie, lecz w działaniu, a podstawowym działaniem jednoczącym ludzi jest dialog prowadzony z poszanowaniem obustronnej wolności opinii, czyli porozumienie praktyczne. Dlatego są oni w jedności ze wszystkimi akceptującymi dialog; z innymi, czytaj: nieprzejednanymi, którzy chcą narzucić prawdę, nie poddając jej pod dyskusję, jedność jest niemożliwa. Abp Lefebvre pragnął zachować kontakt z Rzymem, aby w Rzymie słyszano głos Tradycji, by próbować, importune, opportune19, nawrócić posoborowe władze. Ale na pewno nie po to, by zacząć dyskutować o wierze.

Czy mógłby Ksiądz na zakończenie naszej rozmowy wskazać na jakiś powód do nadziei?

Kościół żyje wedle miary wieczności. Trwanie kryzysu może nam się wydawać długie, ale czy wytrwałość nie zakłada pewnej długości czasu? Pan Jezus nam to oznajmił: „In patientia vestra possidebitis animas vestras” (Łk, 21, 19)20. Ω

Przypisy

  1. Ernest Renan, wstęp do książki Averroes, Ed. Michel Lévy, 1860, p. VI et VII.
  2. Pascendi, § 53.
  3. „W ten sposób działając, działają z zupełną świadomością i rozwagą: już to twierdząc, że władzy nie należy burzyć, lecz raczej ją inspirować; już też, zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: przyznają tym samym pomimo woli, że samowiedza zbiorowa nie jest po ich stronie i że niepowołani narzucają na jej tłumaczów” (Pascendi, § 37).
  4. Suma teologiczna, IIIa, q. 47, a. 5.
  5. Abp M. Lefebvre, Le Concile ou le triomphe du libéralisme, „Fideliter” nr 59 (wrzesień–październik 1987), s. 33.
  6. Benedykt XVI, Alokucja podczas wizyty w synagodze w Kolonii, 19 sierpnia 2005 r., [w] „Documentation Catholique” (dalej: DC) nr 2343, s. 892.
  7. Benedykt XVI, Wiadomość z 26 października do kardynała Kaspera na czterdziestolecie Nostra aetate, DC nr 2347 (4 grudnia 2005 r.), s. 1098.
  8. DC nr 2371 (7 stycznia 2007 r.), s. 26.
  9. Benedykt XVI, Przemówienie do przywódców religijnych biorących udział w międzynarodowym spotkaniu na rzecz pokoju, 21 października 2007 r., DC, nr 2391 (2 grudnia 2007 r.), s. 1037–1038. Papież zaczyna od stwierdzenia, iż to spotkanie „sprowadza nas w duchu do 1986 r., kiedy nasz czcigodny Poprzednik Jan Paweł II zaprosił na wzgórze świętego Franciszka wysokich Przedstawicieli religijnych, by modlić się o pokój, podkreślając przy tej okoliczności wewnętrzne łącze jednoczące autentyczną postawę religijną wraz z żywą wrażliwością dla tego zasadniczego dobra ludzkości”. Papież dodał: „W szacunku dla różnic różnych religii, wszyscy jesteśmy powołani, by pracować na rzecz pokoju”.
  10. Benedykt XVI, Przemówienie do kurii rzymskiej z 22 grudnia 2005 r. w DC nr 2350 (15 stycznia 2006 r.), s. 61–62.
  11. DC nr 2371 (7 stycznia 2007), s. 13–14.
  12. Benedykt XVI, Przemówienie do zgromadzenia generalnego Narodów Zjednoczonych, 18 kwietnia 2008 r., „L’Osservatore Romano” (wersja francuska) nr 16 (22 kwietnia 2008 r.), s. 7.
  13. Benedykt XVI, Message a l’issue de la messe a la chapelle sixtine w DC nr 2337 (5 czerwca 2005), s. 539.
  14. Benedykt XVI – Joseph Ratzinger, Jésus de Nazareth, Flammarion, 2007, s. 403.
  15. ‘Piotr, uczeń, apostoł i męczennik’ – przyp. red.
  16. ‘Pierwszym wśród równych’ – przyp. red.
  17. Bp Fellay, List do przyjaciół i dobroczyńców nr 72.
  18. List opublikowany w „Fideliter”, numer specjalny, 29–30 czerwca 1988 r.
  19. ‘W porę, nie w porę’.
  20. ‘W cierpliwości waszej posiądziecie dusze wasze’.