Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
feria Adwentu [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 5/1998 (24)

Piotr Błaszkowski

IV Pielgrzymka Tradycji katolickiej

Tegoroczna IV Piesza Pielgrzymka Tradycji Katolickiej na Jasną Górę była inna niż wszystkie wcześniejsze. Pan Bóg błogosławił nam w wielu drobnych sprawach. Nie było większych przygód. Pogodę, jak na to zimne, deszczowe lato mieliśmy wyśmienitą. Tylko dwa razy w nocy padało. Wyszliśmy 4 sierpnia, we wtorek, w liczbie 92 pielgrzymów, a zakończyliśmy pielgrzymkę 15 sierpnia licząc około 150 osób. Uczestnicy pochodzili z 9 państw: Polski, Austrii, Białorusi, Niemiec, Szwajcarii, Ukrainy i po raz pierwszy z Czech, Francji i Wielkiej Brytanii. Oprócz naszych, pracujących w Polsce księży, gościliśmy ponownie ks. Franza Sauera.

Na wioskach, w których już nocowaliśmy w zeszłym roku, witani byliśmy serdecznie, ze staropolską gościnnością. Msza św., którą zawsze rano zaczynaliśmy drogę ku Najświętszej Pannie, odprawiana pod wiejskimi krzyżami oraz nasza postawa zjednywała nam nowych sympatyków. Jest to o tyle ważne, że obecnie pielgrzymki przypominają bardziej z ducha dzikie obozy wędrowne niż pokornych pątników, zrażając tym ludność do udzielania gościny. A udzielano nam jej i w tych wiejskich rejonach Polski, w których gości bieda. Wzruszające były objawy tradycyjnej polskiej pobożności, jak całowanie przez wiernych z mijanych wsi pielgrzymkowego krzyża, zawsze noszonego na czele kolumny. Choć nie wszędzie – i czyniły to przeważnie osoby starsze.

Każdy ma swój własny obraz pielgrzymki, więc chcielibyśmy przytoczyć opinie samych pielgrzymów. „Rekolekcje w drodze – to powinno dać dobre owoce do nabrania sił i poprawienia się. Tak samo jak poprzednia pielgrzymka przyniosła owoce, tak i ta musi przynieść. Wierni pobożniejsi. Większość wiedziała, po co idzie i nie było większych kłopotów. „Ludzie byli życzliwi, z przyjemnością przyjmowali nas i pielgrzymi umieli się zachować. Nie szliśmy do Boga by tańczyć, lecz by modlić się, wznosić prośby, ofiarowania i błagania”.

Przytaczamy opinię cudzoziemców, wśród których chyba największy podziw wzbudził 65-letni emerytowany pułkownik piechoty francuskiej Francois Hamilton (kampanię wojenną w Algierii odbył w stopniu porucznika). „Jesteśmy bardzo zadowoleni”, „nogi zmęczone”, „śpiew dobry”, „może w Chrystusie powstanie przyjaźń niemiecko-polska”, „była harmonia i wszyscy byli pomocni”, „była więź”, „Msza św. służyła duchowej budowli”, „ofiara”, „dobrze, a to, co jest w mojej duszy, to tajemnica”, „ludzie ze wsi śpiewali i modlili się więcej niż w zeszłym roku” i byli „gościnni i serdeczni”, „przyjedziemy za rok”, „komplementy dla kucharza i jego córki” – mówili pielgrzymi z zagranicy. Rzeczywiście, było ewenementem, że „kuchnia” pod dowództwem br. Klausa przygotowywała codziennie inną polską potrawę). Pochwały zebrała i służba liturgiczna pod br. Georgiem.

Myślimy jednak, że wielu zgodzi się z nami, iż głównym akcentem pielgrzymki były konferencje o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny wg św. Ludwika Marii Grignion de Montfort i św. Maksymiliana Marii Kolbe, wygłaszane każdego dnia w trzech językach przez księdza Karla Stehlina. Pozwolimy więc sobie w wielkim skrócie je przedstawić.

Istotą tego doskonałego nabożeństwa jest CAŁKOWITE ODDANIE się Maryi w niewolę miłości. Ona, Pośredniczka, współcierpiąca pod krzyżem z Chrystusem, stawszy się naszą Matką i Panią, zaprowadzi nas do doskonałego wypełniania woli Trójcy Świętej. Jej MACIERZYŃSTWO, owoc zupełnej zgody na wolę Boga, to nasza droga życiowa – mamy w Niebie Matkę, która jest Matką Syna Bożego.

Dlaczego NIEWOLNICTWO? spytają niektórzy. Bo człowiek jest zawsze zależny – czy od zwyczajów, czy od nałogów, czy od innych ludzi. Czy nie lepiej więc zależeć od Tej, która jest pełna łaski? Czy nie lepiej oddać „zepsute jabłka” naszych często niedoskonałych czynów Niepokalanej, która uczyni je przed Bogiem niepokalanymi? Czy nie na tym polegał sukces chorego i biednego zakonnika, który oddał się całkowicie Jej, a który został Jej męczennikiem i świętym, św. Maksymiliana Marii Kolbe? Maryja jest naszą KRÓLOWĄ, a stan niewoli wobec Niej wyraża nasz rzeczywisty stosunek względem Boga, który chce działać przez pokorną Służebnicę. I my, naśladując Jej cnoty, służmy Jej w ABSOLUTNYM POSŁUSZEŃSTWIE. Nasza wola musi być 100% oddana Bogu, prowadzi nas do służby chętnej, gorliwej i radosnej, nawet jeżeli jest to przeciwne naszej naturze. Musimy być posłuszni, nawet w cierpieniu. Tego cierpienia nie zabraknie w dzisiejszych, trudnych dla Kościoła czasach, w których nie możemy być już „zwykłymi” katolikami. Bóg wymaga od nas heroizmu, a my z natury jesteśmy słabi. Dlatego też winniśmy na drodze doskonałości, posłuszeństwa bardziej Bogu niż ludziom, obrony prawdziwej wiary, katolickiej Mszy św., kapłaństwa i małżeństwa, mieć siłę nieziemską. Tę siłę da nam sama Królowa Wojska Niebieskiego, która zniszczy wszystkie herezje. Maryja, jak pisał św. Ludwik M. Grignion de Montfort, właśnie w CZASACH OSTATECZNYCH będzie działać w sposób szczególny przez tych, którzy Jej się oddadzą całkowicie na własność.

Przez to niewolnictwo wejdziemy w szarym, zwykłym życiu na królewską drogę krzyża. Przez naszą wierność i małe ofiary uratujemy więcej dusz przed wiecznym zatraceniem w piekle, niż wiele kazań wielu misjonarzy – jak Hiacynta i Franciszek z Fatimy. Ta sama myśl powtarza się w kazaniu z 13 sierpnia, który jest dniem fatimskim, zachęca nas do wypełniania małych ofiar, zgodnie z żądaniem Matki Bożej. Ona pielgrzymowała po Polsce, ale czy Jej żądanie jest znane? Ona wymaga oddania, nawrócenia, modlitwy i pokuty dla chwały Bożej, zbawienia dusz i wynagrodzenia. To, co dla świata jest ułomne i nędzne, zbliżone jest do krzyża. Dzieci z Fatimy były małe, tak niepozorne i nieznane. Jeśli przychodzi coś nieprzyjemnego, nie odwracajmy się; przeciwnie, jak owe fatimskie dzieci przyjmujmy wszystko z miłością i radością. Dostrzegajmy w tym rękę Matki Bożej, która też stała pod krzyżem i dziś chce, byśmy Jej towarzyszyli. Jesteśmy dzisiaj małą armią, walczącą, by spełnić żądanie Matki Bożej.

Nikogo nie chciejmy znać, tylko Chrystusa ukrzyżowanego, Zbawiciela i Jego krzyż. Dla katolika życie jest odwróceniem się od tego świata. Dla żydów krzyż to skandal; kłopot dla tych, którzy winni bronić krzyża z „zawodu”, a tego nie czynią. My chcemy Chrystusa. Chcemy bronić krzyża w Oświęcimiu i w naszym sercu. Tylko wtedy naśladujemy Pana Jezusa i Niepokalaną. „Przyjmijcie trudności i kiedy wrócicie do domu, a spotkają Was nieprzyjemności, zaakceptujcie je”. Tak KRZYŻEM skończył ks. Karl Stehlin konferencje o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny.

Na dzień przed wejściem do Częstochowy, zgodnie ze zwyczajem mieliśmy ognisko, a raczej chcieliśmy je mieć. Ulewny deszcz odebrał nam tę przyjemność. Jednak przez większość nocy dochodziły z oddali dzikie, charyzmatyczne śpiewy innych grup pielgrzymów. Było to zapowiedzą tego, co mieliśmy zobaczyć pod Jasną Górą. Rano wielu z nas odebrało deszcz jako wyraz woli Bożej. Złożyliśmy jeszcze jedną małą ofiarę.

14 sierpnia wcześnie rano wychodzimy na ostatni dzień drogi. Na widok wieży klasztoru klękamy. Zajmujemy powoli miejsce w długiej kolejce grup pielgrzymich w drodze do Alei Najświętszej Maryi Panny. I tutaj dane nam jest zobaczyć orgie bluźnierstw. Chyba wszystkie grupy, a szczególnie salezjańska, która idzie przed nami, przypomina grupę koncertowo-rockową. Uczestnicy tej ostatniej noszą wianki z liści i kwiatów, przypominając zewnętrznie uczestników antycznych, bachusowych misteriów. Osoby w sutannach podgrzewają nastroje jak wprawni dyskdżokeje. Rytmiczna muzyka, proste, powtarzające się słowa piosenek wprawiają w trans. Młodzi ludzie wirują wkoło. Oczy zamglone, spocone tańcem twarze. Obok znanego już z poprzedniego roku „przeboju” „Janek Bosko”, powtarza się inny: „lewa nóżka, prawa nóżka, prosto z serca, buźka” z odpowiednią gestykulacją. Osoby w sutannach skaczą (jak w muzyce „pogo”) i w locie uderzają się brzuchami. Subkulturę wprzęgnięto w bluźnierczy kult. Taka piękna idea pielgrzymek i taki jeszcze entuzjazm młodych ludzi tak zbrukany.

Patrzymy na to wszystko z bólem w sercu. Odpowiedzią jest nasza modlitwa, łacińska, silna i zdecydowana, wzbudzająca respekt i zaciekawienie przechodniów. Kilkunastu prosi o adresy. Przed wałami padamy na kolana. Witający z murów ksiądz, choć zdaje sobie sprawę kim jesteśmy, zbywa nas. To przykre.

Później wkraczamy w milczeniu przed cudowny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Każdy z nas ofiarowuje Matce to, co Jej niósł... Maryja zdaje się otoczona wrogim wojskiem, które wnosi do Jej świątyni niemiłą Jej woń świata... Zamiast skupienia w bazylice ryki i tańce, zamiast różańca rzucane w nieprzytomnym transie wianki... zamiast ciszy ciągły szum, zamiast słuchania Jej, pielgrzymi wolą słuchać swoich gitarowych koncertów. Ona zdaje się dziś więźniarką swego sanktuarium, nie Panią... O Niepokalana, możemy tylko w milczącej modlitwie powiedzieć Ci: „wybacz”. Tak trudno było nam zaśpiewać przed obrazem Królowej Polski „Christus Vincit”, a przecież On, Chrystus zwycięża. Mocą swej miłości w naszym sercach, nie w pustych słowach czy machaniu rękoma. Zwycięża przede wszystkim tu, przez Jej obraz, z którego tak smutno patrzy na młodych pielgrzymów.

Wigilijną noc przed świętem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny spędzamy na adoracji Najświętszego Sakramentu w wynajętej piwnicznej sali. W tych katakumbach Nasz Pan pozwala w swej łaskawości wielbić się i wysławiać, wynagradzając nam upokorzenia i trudy. Przez nasze modlitwy piwnica staje się małą bazyliką. W tym czasie bazylikę jasnogórską profanuje nieustannie rockowy koncert „bogaty” w słowa „Jezus” i „Maryja”. Na szczęście obok, w kaplicy cudownego obrazu, rozbrzmiewa prosta modlitwa pobożnego ludu polskiego. Padają modlitewne prośby do Matki Bożej w intencji episkopatu. Symboliczne rozdwojenie Kościoła w Polsce...

Ulice Częstochowy tej nocy wydają się być wielkim placem zabawy, rewią czy festynem. Puste śmiechy, okrzyki, harmider i hałas. Kto z tych ludzi myśli o jutrzejszym święcie Matki Bożej? Kto jeszcze medytuje o Niej?

W nocnym kazaniu podczas adoracji ks. Karla Stehlin przypomina nam o symbolice nocy. Cisza, która wszystko ogarnia, daje ukojenie od hałasu, którego mogliśmy fizycznie doświadczyć. Widzimy w tym podarowanym nam milczeniu Wielki Znak „Signum magnum” jakim jest dla nas Niepokalana. Wędrując przez Polskę szliśmy za Jej światłem, ku Jasnej Górze, górze lśniącej nieziemską chwałą. Idąc do Nieba, stajemy się głusi dla świata. Niepokalana, gwiazda prowadząca nas do celu jest naszym drogowskazem.

Następnego dnia rano ks. Edward Wesołek odprawiał po raz pierwszy w swej kapłańskiej posłudze najbardziej uroczystą, jaką może odprawić kapłan, z udziałem dwóch księży, jako diakon i subdiakon, Mszę św. Ksiądz był ubrany w piękny, złoty ornat, a asysta w takowe dalmatyki. Ołtarz został przybrany flagami narodowymi i sztandarami.

Po śniadaniu jedziemy autokarami do Oświęcimia, na Żwirowisko, aby zakończyć nasze pielgrzymowanie pod krzyżem postawionym przez Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Bardzo symboliczne zakończenie pielgrzymki i ostatnie zdanie do konferencji o doskonałym nabożeństwie.

Zaczęliśmy tę drogę Mszą i tak ją zakończyliśmy, pod Oświęcimskim krzyżem, gdzie grób znaleźli liczni katolicy... Modliliśmy się za ich dusze i za dusze wszystkich tam pomordowanych. Stojąc pod tym krzyżem broniliśmy prawa tych dusz do katolickiej modlitwy za nie, jedynej, która może im przynieść ulgę. Postawiliśmy nasz krzyż, nie tylko by bronić tego widocznego na Żwirowisku, ale i tego, na którym umarli tam katolicy, a i wielu nawróconych. Bo przecież śmierć wierzącego jednoczy go ze śmiercią Chrystusa. A te nieludzkie cierpienia za drutami mogły być drogą krzyżową dla wielu, drogą do świętości. Taką były nie tylko dla świętego Maksymiliana Kolbe, który złożył swą ofiarę z Niepokalaną, z Chrystusem w bloku jedenastym.

Nasza pielgrzymka raz jeszcze musiała stawić czoła światu, by jak Maryja powiedzieć „fiat” trudnej woli Boga. A ta wymaga od nas stania w obronie znaku naszego Zbawienia, na którym zawisł dla nas Umiłowany Syn Boży. I łączenia się ze wszystkimi, którzy mają odwagę być przyjaciółmi Krzyża, a nie świata.

Z radością powracajmy do pielgrzymki, zewnętrznie innej niż ta częstochowska, jaką jest nasze życie. Ale przecież cel jest ten sam – niebo. Idźmy więc pod sztandarem Maryi, wierni Mszy, różańcowi, praktykujący miłość bliźniego za wzorem Niepokalanej „Przez Nią łaski czerpiemy i Ona nas prowadzi do Najświętszego Serca Jezusowego” mówi św. Maksymilian. Niech więc nas prowadzi do następnego roku, do następnego zdobywania Jasnej Góry! Ω