Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Ambrożego, biskupa i wyznawcy [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2024 (233)

ks. Michał Wierzejewski FSSPX

Świętość, spowiedź i nędza. Dlaczego tak niewiele wynika z praktyk życia duchowego?

Artykuł niniejszy1 adresowany jest przede wszystkim do zwykłych katolików – ludzi nieuwikłanych w nałogi czy grzechy śmiertelne, do osób wierzących i rozumiejących (oby!), w co i dlaczego wierzą.

Tekst składa się z dwóch części: w pierwszej poruszony zostanie temat świętości; druga zaaplikuje wnioski z części pierwszej do kwestii sakramentu spowiedzi.

Sakrament pokuty

W życiu katolików praktykowany regularnie: u mdłych raz w roku, u pobożnych raz na miesiąc, u gorliwców raz w tygodniu, a czasem – pośród upadających – nawet codziennie. Wskrzeszenie lub wzrost łaski uświęcającej, przybór łask uczynkowych – sił koniecznych do trwania w dobru i do gromadzenia zasług.

Pomijając letnich, o których Pan Jezus powiedział: wypluję ich z ust moich (tu odpowiedź jest oczywista), można by zapytać o resztę: skąd ta nędza w ich życiu duchowym? Starają się; spełniają pięć warunków ważnej spowiedzi, czynią rachunek sumienia, a nawet – od czasu do czasu – pytają: Skąd? oraz: Dokąd?

Dlaczego tak marne wyniki? Dlaczego nic się nie zmienia (w najlepszym wypadku – zmienia się niewiele)? Dlaczego wciąż tak daleko do ideału?2

Świętość mniej zależy od tego, co robimy, niż od tego, jak to robimy. Jak jest ważniejsze niż co. Nie jest to odkrywcze. W życiu duchowym ważniejszym jest jednak bycie bezpiecznym niż odkrywczym.

Studiując wytrwale żywoty świętych Pańskich, odkryć można mądrość, jakiej żadna pojedyncza biografia nie przekaże. Spostrzec można to, co wspólne im wszystkim – fundament. Na nim dopiero osadzone jest prawdziwe rozumienie świętości.

Co jest cechą charakterystyczną wszystkich świętych (wyjątki potwierdzają regułę)? Robili niewiele. Niewiele rzeczy, mało zróżnicowanych działań, garstka myśli (myśli – a nie słów czy homilii). Z tego niewiele wypływa mnóstwo wniosków.

Święci czynili i czynią niewiele. Ich życie nie jest zapchane, nawet przez dzieła miłosierdzia. Rezerwowali sobie znaczący czas dla spraw własnej duszy; kontemplacja ogarniała większość egzystencji nawet tych najbardziej aktywnych. Trudno to dziś pojąć w tym infantylnym i oderwanym od rzeczywistości wieku.

Praktyki pobożnościowe świętych były nieliczne i proste. Życie było „puste” w wydarzenia. Nawet męczennicy – bo ile czasu zajęło im męczeństwo?

Robić niewiele – to bardzo ważna cecha. W oczach dzisiejszych duchownych bywa często grzechem śmiertelnym. Mógł zrobić więcej, a nie zrobił – to główny zarzut niektórych katolików3.

W błąd wprowadzają nas akta kanonizacyjne: rozdział o heroiczności cnót przytłacza liczbą czynów, cudów oraz innych zdarzeń. Zapominamy, że życie danego świętego trwało np. sześćdziesiąt lat. Każdy rok po dwanaście miesięcy, miesiąc po trzydzieści dni. Co jeszcze bardziej zadziwiające – po rozdziale zapchanym „dziełami” czytamy, że Suarez modlił się siedem godzin dziennie, a Franciszek Borgiasz dziesięć. Kiedy? Gdzie czas na jakiekolwiek „bogactwo przeżyć”?! Wliczając sen i posiłki, nikt z nas, współczesnych, nie miałby czasu ani na cuda, ani na obowiązki stanu. „Nie starczyłoby” dnia przy naszej mentalności.

Prostota i ubóstwo są tu odpowiedzią. Prostota modlitw i rodzajowe ubóstwo zajęć. Wielu świętych zostało takimi przez jeden czyn, jedną rzecz, przez jedną tylko cechę charakterystyczną. Antoni Pustelnik do nieba dostał się przez wytrwałość – w byciu na pustyni.

Wielu świętych było niezwykle prostych. Modlitwy Franciszka z Asyżu to powtarzanie w kółko kilku zawołań. Leonard z Porto Maurizio kolekcjonował tylko odpusty; Alfons Liguori skupiał się tylko na Komunii Świętej. Sam Jan Teolog4 za jedyną homilię obrał sobie słowa: „Synaczkowie, miłujcie się nawzajem”.

A my – nie-święci? Tak szybko przełykamy łaski i nabożeństwa, że nie mamy czasu ich przeżuć i posmakować. W naszym życiu modlitewnym występuje często mentalność zadaniowa: ranek, punkt pierwszy, drugi, trzeci, …, wieczór. Nie rozwijamy i nie pogłębiamy specyficznych łask związanych z każdą formą pobożności czy nawet chrześcijańskiej działalności. Zbyt szybko każda z nich mija, zastąpiona kolejną. Franciszek z Asyżu, choć powtarzał nieustannie kilka słów, papugą nie był. A ile treściwego smaku czuć w naszych słowach? W modlitwach? W aktach? Przecież wystarczy jedna spowiedź czy jedna Komunia, by z nas uczynić świętego.

Co wynika z powyższego? Dla większości jedyną ważną okolicznością przy dobrych uczynkach powinna być ilość miłości, jaką w nie wkładamy. Duszą akcji jest motywacja. Siłą akcji jest motywacja. Intencja. Chciejmy, szukajmy – nie: wielu akcji, lecz impetu w tych nielicznych. Zbyt dużo zajęć nieuchronnie osłabia zarówno motywację/intencję, jak i zapał/impet. Jest to nieuchronne, nawet jeśli ze świętej konieczności, ale jednak musimy rozdrabniać się na wiele akcji. Owoce karleją5. Świadomość człowieka jest ograniczona. Nie da się tysiąca spraw traktować w takim detalu i z takim zapałem, jak jednej. Maria wybiera lepszą cząstkę od Marty.

U wielu katolików spowiadających się z niedotrzymywania zobowiązań modlitewnych (lub z: modlę się za mało) różne dewocje żerują na sobie nawzajem: przeszkadzają sobie lub pozostają w stanie zalążkowym co do łask i oświecenia otrzymywanych za ich pomocą. Należy zrezygnować z pryncypium ilości. Zarówno w działaniu, jak i w modlitwie. Dziesięć pobożnych godzin Franciszka Borgiasza to nie był cały spis treści modlitewnika Laudetur Iesus Christus! Wybrać trzeba jeden/ną, dwa/ie czyny/modlitwy/lektury. Oczyścić trzeba intencję. Bardzo ważna jest także odpowiedź na pytanie: Po co? Dlaczego akurat ten/to? Dzieło/czyn/nabożeństwo muszą odpowiadać mojemu powołaniu – czyli Bożemu planowi co do mojej osoby – a także celowi cząstkowemu, jaki chcę osiągnąć.

Miarą miłości jest czystość intencji6. Naszej miłości starczy na niewiele rzeczy; „więcej” będzie przykrym obowiązkiem spełnianym w pośpiechu, w nerwach, z wyrzutami sumienia. Tu mała uwaga: nawet heroiczna miłość nie wszystko czyni łatwym i przyjemnym. Choć czasem tak. Łatwość i przyjemność nie mogą być kryterium jakości naszych praktyk religijnych, nie mogą być kryterium czystości naszych intencji. Gdyby tak było, to miarą pobożności byłby stopień ekscytacji religijnej. Tymczasem: po owocach poznacie. Tu rola rachunku sumienia, czyli odpowiedzi na pytanie: Jakie są owoce mojego życia – dla mojej duszy, dla moich bliskich, dla dalekich, dla obowiązków stanu, dla Kościoła? I jeszcze ważniejsze pytanie: Czy to naprawdę wszystko dla Boga? Przecież tylko On się liczy.

Intencja powinna być – oczywiście! – czysta, prosta i głęboka. Jest przecież miarą siły i zasługi. Bóg jest Nieskończonością – w odniesieniu do Niego nie ma czynów małych i wielkich, łatwych i trudnych. Jest tylko intencja, z jaką coś robimy. Dlatego potencjalne uświęcenie przez czyny małe (z ludzkiego punktu widzenia) może być nieogarnione, nieskończone jak sam Stwórca i największy nasz Miłośnik. Łaska nie ma objętości. Jak? – a nie: co? – jest miarą naszej wielkości.

Według o. Tanquereya PSS istnieją trzy rodzaje intencji zasługującej:

  1. dla zbudowania bliźniego,
  2. dla otrzymania nieba,
  3. dla Boga.

Ta ostatnia jest największa. Góruje; automatycznie obejmuje sobą dwie poprzedzające. Z taką intencją działają święci. Niestety, o nią (szczerą!) najtrudniej – zawsze chcemy coś zyskać…

Wystarcza jeden Angelus Domini nuntiavit Mariae, by wynieść nas do nieba. Z drugiej strony – pobożne wypowiedzenie nawet jednego Angelus jest najczęściej olbrzymią trudnością do pokonania. Trafia nas on z zaskoczenia, w środku spraw bieżących; mówimy z pośpiechem, myślami gdzie indziej, jako kolejną rzecz do „odstukania”. A już po Angelus? Zachowujemy się, jakby nic się nie stało, jakby archanioł Gabriel nigdy niczego nikomu nie zwiastował. Tajemnica umyka. Bywa, że jedyną naszą zasługą jest to, że daliśmy komuś zewnętrzny przykład. Najczęściej Angelus staje się dla nas fontanną grzechów powszednich: nieuwagi, oziębłości, niechęci, zniecierpliwienia7. Takie „modlenie się” objawia konieczność habitualnego skupienia, samokontroli i pokoju w duszy. Objawia także konieczność posiadania właściwej hierarchii ważności rzeczy/zadań/misji.

Najważniejsza jest prostota – intencji, działania, modlitwy. Bóg jest najprostszy. Rzeczy dla Boga muszą być: ładne, spokojne, proste, czyste, staranne i żywotne (tu: zapał i wytrwałość).

Święci „na główkę” rzucali się w każdą rzecz, którą robili. Dlaczego? Dlatego że były one przemyślane, był czas dla nich zaplanowany, była duża swoboda – rezerwa czasu i przestrzeni – swoboda wywodząca się wprost ze zinterioryzowanej hierarchii rzeczy ważnych i ważniejszych. Dusza mego bliźniego ważniejsza jest niż mój bolący palec. Mój palec ważniejszy jest niż wygląd mojej kanapki. Święci dbali o otulinę swoich czynności: byli wolni, byli hojni, byli bez poczucia przymusu – gdyż aż i tylko Bóg jest wszędzie i zawsze. I była w nich intencja.

Nasze „życie duchowe” – ten tydzień za tygodniem porażek nazywanych „życiem duchowym” – mniej warte jest od jednej godziny życia na pustyni św. Antoniego. Dlatego to on czynił cuda.

Święci jedną rzeczą robili wszystko. My naszym „wszystkim” nie umiemy osiągnąć nawet jednej rzeczy, choćby pokoju ducha. Nasze prośby to zgiełk, często jękliwy. Jeśli są takie ważne, to dlaczego Bóg ich nie wysłuchuje? A dlaczego miałby ich wysłuchać? Czy przypominają Jego Syna? Czy są prośbami zrodzonymi z miłości do Świętego Oblubieńca? To bynajmniej nie są pytania retoryczne.

Święci osiągali wiele mimo woli, chcąc tylko jednego – Boga; Boga bez dodatków, nawet bez zbawienia duszy. I tylko to robili – jedno (góra „dwa” – z ludzkiej słabości). My im więcej chcemy osiągnąć – a chcemy wiele osiągnąć – tym więcej zajęć (czytaj: natłoku): umartwień, nowenn, dzieł miłosierdzia, jałmużny. A gdy robimy mało, to ze znużenia, zmęczeni „całą tą religią”. Same w sobie – dzieła miłosierdzia i modlitwy są dobre, nawet bardzo dobre. Ale paradoksalnie: najczęściej objawiają one niedostatek naszej gorliwości – intencji – która szuka zewnętrznej namiastki, trochę z poczucia winy, trochę jako drogi na skróty (czytaj: bez konieczności przemiany serca).

Zgubną jest myśl, że większa świętość to więcej (ilościowo) aktów (modlitwy, miłosierdzia, umartwień itp.). Należy zrezygnować z rzeczy niesłużących niczemu (Bogu) – ale nie znaczy to: zrezygnować z rzeczy przyjemnych czy koniecznych do odpoczynku. Porzucić trzeba rzeczy zbędne, a czasem i radość, i odpoczynek są potrzebne8. Nasze działania to tumult, szczególnie na polu duchowym. Wiele osób boi się ponadto, że upraszczając (zwłaszcza ilościowo) swoje życie modlitewne, być może nawet straci wiarę. Odpowiedzią znowu jest: walczyć o czystość intencji. W niebie mierzą głębię, a nie ilość9.

Czym jest spowiedź?

Jest działaniem o olbrzymim znaczeniu; angażuje nadludzkie moce w porządku nadprzyrodzonym. Jeśli rzeczywiście niewiele albo nawet jedna rzecz czyni świętym – to spowiedź jest tu dobrym kandydatem. Źródło łask, anielski chleb dla medytacji, intymny kontakt z Odkupicielem. A jednak – chodzimy co tydzień, co dwa, co miesiąc – i nic. Wciąż to samo.

Od strony stworzenia – spowiedź jest aktem wiary. To skoncentrowany kult Boży – latria. Zerwanie ze światem, zwrot ku Bogu. Triumf nad całą potęgą zła – triumf absolutny i natychmiastowy. Unia z Bogiem: przebóstwienie. Klęczymy przed Bożym trybunałem – słyszymy głos Bożego miłosierdzia, nieznany aniołom10. Zaangażowane są: smutek, pokora, nadzieja, tęsknota, wdzięczność, lekkość, radość, miłość. Stąpamy po otchłani, wzlatujemy na wyżyny. Znając ciemność – widzimy światło; to dar, a jednak ciężko zapracowany – mający także i subiektywną wartość. Jakie skutki mogą nastąpić po doznaniu takiego cudu? Chrzest, męczeństwo i spowiedź są przemianami prawdziwie ontycznymi. A zatem: co tydzień do spowiedzi – i wszystko po staremu…

Ile spowiedzi było w życiu siedemdziesięciolatka, czterdziestolatka? Tysiąc? Pięćset? Czy one naprawdę nie wpływają na nas w żaden sposób? Tyle łaski z nieba? Być może zapobiegły one temu, byśmy stali się gorszymi. Nie widać poprawy, ale być może byłbym już potworem bez tych wszystkich spowiedzi… Jednakże – czy takie stwierdzenie nie ociera się o bluźnierstwo i profanację? Czy nie jest to straszne: cała Męka Zbawiciela miałaby służyć tylko jednemu – pozostać byle jakim po staremu? Czy definicja nieśmiertelności i wiecznej młodości zbawionych zawiera się w obrazie słoika z formaliną, przechowującego wiecznie już „młodą” żabę? Zakonserwowani przeciw grzechowi śmiertelnemu. Co za sukces! Mowa tutaj o ważnie odprawionych spowiedziach.

Jak bardzo musiał cierpieć Zbawiciel, by starczyło tysiąckrotnie lub pięćsetkrotnie na nasze odkupienie? Ile w tym łaski, Bożej cierpliwości? Co i jak się w nas zmieniło? Tu pojawić się mogą słowa hipokryzja oraz letniość. A przecież jesteśmy szczerzy, mamy wiarę. Czego brakuje? Czystości intencji. Te wszystkie spowiedzi to nie był po prostu, czysto – Bóg; nie było to uwielbienie Jego miłosierdzia.

Wiemy, że nie jesteśmy prości, lecz nie wiemy, jak bardzo w rzeczywistości jesteśmy pokręceni. Z jakim właściwie motywem idziemy do spowiedzi? Który z nich dominuje? Czasem to depresja lub smutek, a nie grzech, pchają nas do konfesjonału. Czasem przyzwyczajenie lub poczucie obowiązku. Czasami szukamy u Boga/u spowiednika pociechy lub wsparcia. Czasem chcemy się czegoś dowiedzieć, rozstrzygnąć jakiś moralny dylemat11. Nikt nas nie chwalił. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Myśl o Bogu stała się ciut męcząca – może spowiednik pomoże nam ożywić wiarę? Potrzeba się wygadać. Ułożyliśmy (piękną) elegię o własnej duszy. Przesadzamy. Dramatyzujemy. Przemilczamy. Mamy względy lub opory. Czasem spowiadamy się w mglistym poczuciu, że „coś jest nie tak”: Czuję się zły/zbrukany/źle/grzesznie. Często spowiedź jest po prostu tchórzostwem. Potrzebujemy utwierdzenia, że czynimy dobrze/źle. Chcemy pozostać dziećmi – niech spowiednik pokieruje moimi wyborami. Chcemy przerzucić na kogoś odpowiedzialność za rozwój duchowy. Próbujemy manipulować spowiednikiem za pomocą treści naszych spowiedzi: przekazujemy „obraz siebie” (rodzaj podstępu), aby usłyszeć to, co chcemy; mieć wymówkę dla samowoli. Starannie dobieramy słowa – oczywiście nie kłamiąc wprost. Dyplomacja i skrucha w jednym.

Zdarza się i takie mgliste uczucie: Potrzeba więcej umartwień, modlitwy, gorliwości, szczerości, oderwania od świata. Co zatem robimy? Próbujemy załatać to spowiedzią – jako erzacem życia duchowego i pracy nad sobą. Spowiedź staje się sposobem na odwleczenie koniecznych zmian.

Rutynowe spowiedzi usypiają czujność. Spowiedź z obowiązku może być nawet nieważna. Czasem jest tylko wstępem do Komunii, rzadko myślimy o samym sakramencie pokuty – czym jest ów powrót syna marnotrawnego. Traktując sakramentalne wyznanie grzechów tylko jako coniedzielną ceremonię i część Mszy (nota bene: jest częścią niedzielnej Mszy! Konfesjonał nie pozbawia uczestnictwa12) – możemy oddalić się od zrozumienia tajemnicy stworzonej przez Boga łaski uświęcającej i jej sensu w naszej duszy. Brakuje kultu sakramentu spowiedzi – nie dostaje więc i kultu Bożego miłosierdzia. Bardzo rzadko idziemy do konfesjonału wpatrzeni tylko w Boga, bardzo rzadko ad maiorem Dei gloriam.

Dobrą spowiedź zagwarantuje miłość do świętości naszego Boga. To On jest najdoskonalszym motywem działania – nie ja i nie moja grzeszność. Miłość do samego siebie, samozaabsorbowanie, kult ja oraz samodoskonalenia – znamy przecież aż nadto dobrze własną nieszczerość. Mimo wszystko trudno ukryć Boga za tym wszystkim. On nie chce być tak traktowany – buntuje się, a my cierpimy przez własny upór. Bądź wola Twoja…

* * *

Chyba już widać, skąd nędza i cierpkość owoców naszych częstych wizyt u spowiednika. W pewnym momencie już z trudem znosimy tę bylejakość, ten brak zmiany, to ciągłe powtarzanie litanii niezmiennych podłostek. Mamy dość. Co wtedy? Przestać się często spowiadać? Czekać dopiero na grzechy śmiertelne (tak radzą współcześni księża z Tamtej Strony)? Nie.

Czyń mniej (także w sferze religii). Za to – spokojniej, dłużej, głębiej. Studiuj teologię sakramentu spowiedzi, oczyszczaj i upraszczaj intencję. Unikaj zbytecznych bodźców – rozproszeń. Jak trudno o stałą intencję w dobie nieustannej konsumpcji nowych obrazów, skojarzeń i treści. Zbyt duża ilość zajęć, danych i dewocji oddala od Boga, rodząc z czasem małoduszność i płytkość. Męczymy się, znużenie przechodzi w chroniczne zmęczenie – to zaś w zobojętnienie przeplatane napadami gniewu. Ostatecznie nadciąga acedia.

Aż kurzy się od wzniecanego przez nasze stopy pyłu – dlatego nic nie widać. Nie widać Boga.

Przypisy

  1. Autor artykułu korzystał z: Why So Little Comes of Frequent Confession o. F.W. Fabera CO.
  2. Nie będziemy się tu zajmować kwestią adekwatności osobistego ideału świętości względem Bożej woli/Bożego archetypu.
  3. Podobnie z Panem Jezusem: mógł uczynić więcej, a nie uczynił. Z długich trzydziestu trzech lat życia tylko trzy ostatnie poświęcił na działalność publiczną – a i wtedy najczęściej „marnował” czas: na całonocną modlitwę, na czterdzieści dni postu na pustyni…
  4. Św. Jana Ewangelistę również tym mianem się określa – przyp. red.
  5. Bardzo cenną jest umiejętność optymalizacji czynności życia duchowego – w aspekcie ilościowym i jakościowym. Znaczna część osób pragnących głębokiego życia wewnętrznego najpierw musi pokonać hydrę nadmiaru obowiązków. Nie można od niej tak zwyczajnie uciec.
  6. Vide opublikowany w niniejszym numerze „ZW” artykuł o samozakłamaniu.
  7. Okazją dla zniecierpliwienia i złości mogą być też długie modlitwy wspólnotowe.
  8. Posty i umartwienia też bywają niepotrzebne. Np. odprawiane kosztem obowiązków stanu lub gdy tylko karmią naszą pychę czy pragnienie cierpienia.
  9. Znów warto powtórzyć: nie chodzi o kwestię potępienia duszy. Tekst ten adresowany jest do ludzi żyjących – przeważnie – w łasce uświęcającej.
  10. Kult sakramentu spowiedzi to prawdziwy kult Bożego miłosierdzia.
  11. Wielką szkodą (niezawinioną, ale co nie zmienia statusu „szkody”) jest fakt, że w duszpasterstwie FSSPX brakuje kierowników duchowych – brakuje czasu i kapłanów. Spowiedź bardzo często bywa minikonferencją duchową. Łatwo wtedy zapomnieć zarówno o atrybucie sprawiedliwości, jak i miłosierdzia. Ile ma wspólnego kierownictwo duchowe w konfesjonale z kultem Krwi Chrystusa przelewanej za grzechy? Centrum jest najczęściej w „ja”, a nie w Bogu.
  12. Znajdują się pewni świeccy „puryści”, którzy odmawiają prawa do spowiedzi w czasie Mszy i przeciw nim jest ta uwaga.