Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Kaliksta, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 6/2001 (43)

Roman Amerio

Piekło

Tryumf sprawiedliwości. Piekło

Katolicyzm postrzega życie wieczne – albo wieczne potępienie – jako najwyższy wyraz absolutnej sprawiedliwości; jest to trudne do zaakceptowania dla umysłu ludzkiego, jak już wspomnieliśmy wyjaśniając, w jaki sposób z minuty na minutę nasz „status moralny” może ulec zmianie. Jest jasne, że ci, którzy nie wierzą w przyszłe życie, z pewnością nie wierzą też w zbawienie lub potępienie. Sprzeciwiają się myśli, że obecne życie wymaga jakiejś satysfakcji w innym świecie.

Na II Soborze Watykańskim idea piekła została prawie zupełnie pominięta; niektórzy Ojcowie Soboru wyrażali z tego powodu swój żal podczas 80. sesji, kiedy dyskutowano o eschatologicznym charakterze nadziei chrześcijańskiej. W tekstach Soboru słowo „piekło” nigdzie nie występuje i tylko jeden jedyny raz wzmiankuje się go niebezpośrednio pod określeniem „wiecznego ognia”1. O właściwej nauce o piekle nie napisano nic.

Papież Paweł VI ubolewał, że „o piekle już nigdzie się nie mówi2. O wiele słuszniej mógłby skarżyć się na księży, którzy pomijają temat piekła; jak wierni mogą słyszeć o piekle, skoro duchowni o nim milczą? Zniknąwszy z nauczania, piekło zniknęło też ze świadomości większości wiernych3, zaś jego wieczność jest negowana przez niektórych teologów, a redukowana przez innych (podobnie jak czynili to epikurejczycy) do poziomu mitu, wyrażającego cierpienie spowodowane przez niepełną świadomość.

Episkopat francuski oficjalnie wypowiedział się przeciw doktrynie piekła, potwierdzając tym samym to, co głosi wielu francuskich proboszczów:

Piekło to po prostu sposób przekazu, jakiego użył Chrystus, zwracając się do ludzi, których poglądy religijne były dość prymitywne; my od tamtego czasu rozwinęliśmy się dalej4.

Dogmat o piekle jest tutaj przedstawiony jednoznacznie jako wyobrażenie ludzi prymitywnych lub dziecinnych, które współczesny katolicyzm odrzuca. Oczywiście, nie można czynić zarzutów (przynajmniej tak uważamy) teologowi, który oczyściłby pojęcie piekła ze wszystkich tych poetyckich i pełnych fantazji naleciałości, które są związane z tym pojęciem nawet w najlepszych dziełach literatury oraz sztuki; może nie ma nawet nic złego w przedstawianiu piekła nie jako miejsca, ale stanu duchowego5 – jednak katolicka teologia potępia redukcję dogmatu do mitu. Biskupi francuscy odważyli posunąć się nawet do tego, że odrzucają każdą aksjologię, w której piekło ma swoje usprawiedliwione miejsce. Tymczasem piekło jest absolutną i ostateczną sprawiedliwością, która wiecznie góruje ponad wszelkimi słabościami i błędami sprawiedliwości ludzkiej, utrzymując wiecznie różnicę między dobrem a złem.

Rzecznik prasowy episkopatu francuskiego oświadczył:

Jest [dla nas] nie do przyjęcia widzieć w piekle karę, którą Bóg wyznacza temu, kto – świadom swoich grzechów – nie żałuje za nie. Nie do przyjęcia jest także strach, wynikający z nauki, jakoby czekało nas potępienie, jeśli śmierć znajdzie nas w stanie grzechu śmiertelnego6.

Jednak to, czemu biskupi się sprzeciwiają, jest dosłownie nauką Soborów ekumenicznych7 i występując w taki sposób przeciw tej nauce biskupi kwestionują bezpośrednio całą nieomylność Kościoła. Do wiary boskiej i katolickiej należy przecież istnienie piekła, do wiary zaś boskiej istnienie potępionych. To ostatnie wynika ze słów Chrystusa o Judaszu „(...) nikt z nich nie zginął, jeno syn zatracenia” (J 17, 12) i o Sądzie Ostatecznym (Mt 25, 31–46) oraz z przypowieści o chwaście.

Istnieją pisarze, nazywani katolickimi, którzy zanegowali piekło jako sprzeczne z prawami rozumu. Mógłby do nich należeć Giovanni Papini, gdyby nie fakt, że podstawy dogmatyczne w jego książce Il Diavolo8, są – jak głosił artykuł w „L’Osservatore Romano” pod tytułem Una condanna superflua – tak nikłe, że aż nieistniejące, oraz że Papini cytuje Ewangelię myśląc, że cytuje św. Augustyna, co świadczy o tym, że autorowi dobrze zrobiłoby ponowne zapoznanie się z katechizmem. Bardziej godna uwagi jest negacja piekła u Maritaina w jego pośmiertnie wydanym dziele Approches sans entraves (Paryż 1974). Twierdzi on tam, że Szatan będzie ostatecznie ułaskawiony i za przyczyną modlitwy Chrystusa osiągnie stan szczęścia naturalnego w limbusie, razem z dziećmi zmarłymi bez chrztu9. Według Karla Rahnera zaprzeczenie wieczności kar oraz twierdzenie o powszechnym zbawieniu to nowości, które zawdzięczamy Soborowi Watykańskiemu II i które stanowią kamień milowy dla [rozwoju] wiary Kościoła.

W rzeczywistości są to produkty fantazji pisarza Viktora Hugo z jego La fin de Satan. Idąc w jego ślady, Maritain pisze: „Jednego dnia będą wszyscy mieszkańcy piekła (...), wszyscy wygnańcy ułaskawieni10. Ta Hosanna, która miałaby z piekła wznosić się do Boga, ma już precedensy (wszystkie heretyckie), a wśród nich słynną teorię apokatastazy Orygenesa – jeśli w tej teorii naprawdę znajduje się to, co jej zarzucano. Wielu teologów poświęciło się zgłębianiu teologicznego i filozoficznego znaczenia piekła; równie wielu starało się pozbawić go sensu. W swoim najważniejszym dziele Campanella podtrzymywał ortodoksyjną naukę i obalał argumenty przeciwne, które w jego młodości wydawały mu się słuszne. Literatura teologiczna zawiera nawet obronę diabła; wiele takich prac z czasów nowożytnych ma prekursora w dziwnym dziele pod tytułem Tractatus procuratorius z XIV wieku, które napisał Bartolomeo de Sassoferrato11.

Obrona piekła

Rozpowszechnianie błędnych nauk odnośnie do rzeczy ostatecznych stało się dla Kongregacji Nauki Wiary przyczyną wydania – w celu sprostowania tych błędów – dokumentu adresowanego do konferencji biskupów („L’Osservatore Romano”, 16–17 VI 1979). W tym dokumencie stwierdza się, że w świadomości wiernych zachodzi „powolne przeinaczanie i postępujący rozkład zrozumienia niektórych artykułów wyznania wiary”. Przyczyna tego ma leżeć w nadmiernej wolności spekulacji teologicznych i w publicznym rozpowszechnianiu prowadzonych wśród teologów dysput. Jak niestety stało się już zwyczajem, pominięto jednak milczeniem fakt, że wielu biskupów popiera te fałszywe nauki. Dokument potwierdza zmartwychwstanie ciał przy końcu czasów jako fundament naszej wiary; potwierdza również tradycyjną naukę, że pewna zasada świadoma i wolitywna w człowieku nie umiera wraz ze śmiercią ciała i żyje dalej; broni słowa „dusza” jako pojęcia, którym Kościół zawsze określał wyżej wymienioną nieśmiertelną zasadę oraz zaprzecza, jakoby zaistniały powody do zmiany tegoż pojęcia; wreszcie ponownie podkreśla dogmat o życiu na tamtym świecie, w którym sprawiedliwi znajdują szczęście życia wiecznego w raju, a potępionych czeka pozbawienie tegoż życia, nazwane drugą śmiercią.

Wieczne trwanie szczęścia wydaje się na zdrowy rozum czymś rozsądnym i właściwym. Jest to rozumne, ponieważ wizja prawdy absolutnej oraz posiadanie nieskończonego dobra wyłączają możliwość poznania czegokolwiek poza tą Prawdą (możliwość błędu) oraz pożądanie czegokolwiek poza tym Dobrem, które obejmuje w sobie wszystkie inne dobra. Co wywołuje jednak sprzeciw naszej woli, to wieczność kar. Tutaj warto byłoby przypomnieć trafną uwagę Jacquesa Abbadiego12. Powiedział on, że miłość własna nie znajduje w wiecznej szczęśliwości niczego sobie niewłaściwego i nienależnego, jest natomiast urażona wieczną karą. Dzieje się tak jednak tylko i wyłącznie dlatego, że miłość własna chce sama siebie oszukiwać i zdobyć to, na co nie zasłużyła.

Mimo to, trudności z pogodzeniem się z wiecznością piekła nie są jedynie wyrazem powierzchownej uczuciowości. Są to poważne problemy, których właściwych rozwiązań należy szukać głębiej – w tym przypadku jako nad wyraz prawdziwe wydaje się powiedzenie Demokryta, że prawda jest ukryta głęboko.

„Piekło”, jak mówią biskupi francuscy, „jest skandalem dla samego Boga, źródłem Jego cierpień, tamą Jego odkupieńczej miłości, jest dla Niego cierpieniem13. Ten argument przeciwko piekłu wynika z określonych założeń metafizycznych. Ponieważ plan Boskiej Opatrzności dla wszechświata zawiera możliwość pewnego zła, wnioskuje się, że cały system jest zły, a zatem nie do pogodzenia z Boską Miłością, która może powołać do istnienia cokolwiek tylko zechce oraz jest dobra we wszystkich swoich dziełach. Niemniej jednak jest również piekło dziełem miłości, i Dante nie waha się powiązać „wiecznych mąk”14 piekła z „odwieczną Miłością” Boga: „sprawiedliwość poruszyła wzniosłego Stwórcę mego, stworzyła mnie Wszechmoc Boża, Mądrość najwyższa Jego i odwieczna Miłość15. Każda rzecz sama w sobie jest dobra, ale ich skończona i zależna od innych rzeczy natura sprawia, że w relacji do innych rzeczy mogą one dla nich okazywać się albo dobre, albo złe. Popełnienie aktu cudzołóstwa jest czymś dobrym o tyle, że jest skorzystaniem z pewnej zdolności życiowej i spłodzeniem nowego życia; jest jednak złe w odniesieniu do prawa moralnego oraz szkody, jaką jest naruszenie praw bliźniego. Ponieważ każde zło istnieje w odniesieniu do rzeczy skończonych, a Bóg jest nieskończony i nie stoi w żadnej rzeczywistej relacji do niczego poza sobą samym, nie może w Nim też być żadnego zła. Jest On dobry sam w sobie i w odniesieniu do wszystkich istot stworzonych. Podobnie jak one istnieją przez Jego istnienie oraz są prawdziwe przez Jego prawdę, są one również dobre przez uczestnictwo w Jego dobroci. W ten sposób nawet śmierć oraz piekło nie są czymś złym w planie Bożym; piekło jest czymś dobrym, ponieważ służy do ukarania zła i ostatecznego spełnienia sprawiedliwości. Dobra jest także śmierć, o ile służy do dawania istnienia jednemu bytowi z drugiego, do powstawania oraz utrzymywania życia w świecie oraz do manifestacji w taki sposób immanentnej nieskończoności Boga przez ciągłą wymianę quasi-nieskończonego rzędu istot skończonych w świecie materialnym. O skazie w systemie można byłoby mówić tylko wtedy, gdybyśmy mieli do czynienia z czymś przeciwnym rozumowi w całym systemie, gdyby piekło było czymś niezamierzonym przez Boga, czymś, co Jego plany unicestwiało. Piekło jest jednak tylko częścią wszechświata, który jako taki jest dobry; jego dobroć zaś wynika ze złożenia jego części, które w odniesieniu jedna do drugiej mogą między sobą być w harmonii albo nie, zaś wszystkie razem wzięte tworzą doskonałą całość, którą Bóg powołał do istnienia aktem swej wolnej woli.

Wydaje mi się bardzo na miejscu skończyć tę krótką apologię piekła uwagą, która ma, o ile to w ogóle możliwe, zmienić ten rażący sposób, w jaki piekło powszechnie jest przedstawiane. Należy przedstawiać najważniejsze zasady teologiczne, dotyczące katolickiej koncepcji piekła; natomiast fantazje na ten temat należy pozostawić w prywatnej sferze wyobraźni, bowiem wyobraźnia ludzka może tu wznieść się na prawdziwe wyżyny, jak pokazali to choćby Dante czy Michał Anioł. Natomiast katolicka nauka nie przedstawia piekła jako rodzaju ciągłego paroksyzmu, „w którym każdy cierpi każde możliwe zło i nie doświadcza żadnego dobra”, jak to pokazują niektóre katechizmy, choć nie ten kard. Gasparriego. Taki stan jest metafizycznym absurdem, ponieważ nie uwzględnia Miłosierdzia Bożego, które działa nawet w piekle, i pomija sens porządku opartego na fakcie, że potępiona dusza znajduje się na właściwym miejscu w moralnym porządku wszechświata. Jeśliby zaryzykować przenośnię, to o położeniu potępionych należy myśleć nie jako o agonii, ale jako o niekończącym się dniu ponurej i mrocznej nudy16.

Wieczność kar

Twierdzić, jakoby piekło było skazą albo anomalią [w Bożym planie zbawienia], to popadać w błąd antropocentryzmu. Gdyby to człowiek stanowił centrum wszechświata, to wówczas, gdyby niektórzy ludzie nie osiągnęli zbawienia, akt stworzenia nie osiągnąłby swego celu, słusznie więc można byłoby mówić o skazie17. W rzeczywistości jednak cel stworzenia nie jest inny niż „cel” istnienia Boga, którym jest On sam; wszystko zostało stworzone na chwałę Bożą, nie zaś na chwałę człowieka. Można twierdzić, że celem działania Bożego jest człowiek, ale tylko w tym sensie, że ma się na myśli Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa, który jest spełnieniem całego stworzenia.

Negacja piekła tkwi korzeniami w antropocentryzmie i wynika, jak mówi Abbadie, z miłości własnej człowieka, który zapomina, że Bóg nie może przestać istnieć, ponieważ zginą niektórzy ludzie. Ludzkość sama w sobie nie zginie wskutek tego, że jest odkupiona przez Chrystusa18. Fundamentalna zasada katolickiej teodycei głosi, że trzeba mieć wszechstronny obraz całej rzeczywistości, jeśli się chce wydać sąd o jakimś konkretnym stworzeniu i jego celach. Śmierć to pewne negativum, mimo to jednak należy do porządku świata, bowiem wszystko ma tylko tyle życia i dobra w sobie, ile Bóg zechce mu udzielić; nawet piekło jest czymś dobrym, ponieważ zostało stworzone przez Boga.

Liturgia daje jasne świadectwo tej prawdzie w modlitwie brewiarzowej na Dzień Zaduszny: „Regem, cui omnia vivunt, venite adoremus” („Przyjdźcie, uwielbiajmy Króla, dla którego żyją wszystkie rzeczy”)19, co jest parafrazą wersetu z Łk 20, 38: „wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Tego, że żaden byt przypadkowy nie istnieje sam dla siebie, lecz jego cel leży poza nim – w Bogu, uczy jeszcze wyraźniej Rzym 14, 7–8: „Nikt bowiem z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera. Bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy. Bo czy żyjemy, czy też umieramy, Pańscy jesteśmy”. Fakt, że człowiek we wszystkim i wszędzie jest poddany Bogu powoduje, że nawet jeśli ktoś nie osiągnie szczęścia niebieskiego, które Bóg mu zaofiarował, nie oznacza to, że cel jego istnienia nie został osiągnięty, ponieważ każdy istnieje w celu zaplanowanym przez Boga, nie zaś w celu osiągnięcia własnej doskonałości. Powracając do analogii św. Augustyna, sprzeczność we Wszechświecie, zawierającym zło i piekło, można porównać do półtonów w muzyce oraz cieni w malarstwie; są one piękne tylko w ramach harmonii całości, ale same w sobie stanowią tylko brak tonów albo światła.

Pozostaje jeszcze jeden zarzut przeciwko piekłu. Rzeczywiście może nam się wydawać, że wieczna kara oraz niezmienne cierpienie są nie do pogodzenia z samym pojęciem kary20. Kara jest o tyle skuteczna, o ile przywraca porządek sprawiedliwości oraz rekompensuje krzywdę. Z jednej strony to niesprawiedliwe, jeśli przestępcy dobrze się wiedzie – czujny głos „świadomości zbiorowej” ogłasza to głośno i wyraźnie. Z drugiej strony jednak, jeśli kara ma trwać zawsze i niezmiennie, znaczy to, że żadną miarą kara nie osiąga swojego celu, tj. przywrócenia sprawiedliwości oraz poprawy karanego; jako kara jest więc nieskuteczna i bezwartościowa. W rzeczywistości może ona trwać jako czysty fakt bezsensownego i bezcelowego cierpienia, ale poniżona do takiego poziomu irracjonalności byłaby niegodna Boga.

Na ten zarzut trzeba odpowiedzieć, że choć potępieni przez karę piekła się nie poprawiają, porządek sprawiedliwości zostaje przywrócony. Trzeba tu znów przypomnieć trudną prawdę, że status moralny każdego człowieka istnieje jako punkt w czasie, tzn. w teraźniejszości. W każdej chwili życia człowiek musi mieć wolę zachowania całego prawa Bożego21. W tym szczególnym stanie trwania, którym jest przeżywanie wieczności piekła, za każdą chwilę odmowy i buntu, którą zła wola potępionego ponownie okazuje wobec nieograniczonego obowiązywania Prawa Bożego, następuje od razu wymierzenie odpowiedniej kary – i tak przez całą wieczność. Jest nieprawdą, jakoby z powodu nieustającego trwania kara byłaby przynajmniej w niektórych chwilach bezwartościowa. Przeciwnie, jest ona w każdej chwili sprawiedliwie wymierzana stosownie do miary winy, ale ponieważ w każdej chwili wina odnawia się przez niepoprawnie złą wolę, ciągle odnawiana jest również kara. Potępiona dusza ciągle wypełnia należne zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości i nie może być zwolniona od tej należności w przyszłości na mocy faktu, że robi zadość teraz, tak samo jak my w tym życiu nie będziemy zwolnieni od naszego obowiązku okazywania Bogu należnego posłuszeństwa i czci również jutro, ponieważ uczyniliśmy zadość temu obowiązkowi dzisiaj. Wieczne potępienie opiera się na fundamencie tych samych praw, co wieczna szczęśliwość: i tu, i tam nieustannie składany jest hołd nieskończonej doskonałości Boga, jednak już nie w sposób nieregularny przez noszące w sobie znamię zmienności dusze, ale nieprzerwanie – przez dusze, w których nie ma już pragnienia grzechu, albo też nie ma pragnienia pokuty.

Piekło jako czysta sprawiedliwość

W piekle odpada więc wszelki cel wtórny kary, taki jak poprawa przestępcy albo obrona społeczeństwa. Zostaje tylko istota kary – wymierzenie sprawiedliwości. Potępieni nie żałują za swoje grzechy, a niebo też nie musi się przed nimi bronić; wstąpili oni na swoje miejsce w ostatecznym porządku świata, wprawdzie nie z własnego wyboru, lecz również niezupełnie wbrew swojej woli. Sąd Ostateczny jest zaledwie odkryciem moralnego stanu świata, odsłonięciem prawdy o samym sobie w sumieniu każdego z ludzi, która była im dotąd zasłonięta przez ich własne zło. Pismo św. ukazuje ten moment w metaforze otwierania ksiąg. Sąd Ostateczny jest w rzeczywistości wydarzeniem intelektualnym, które będzie się odbywać w rozumie osądzanego albo przez wywoływanie w pamięci wspomnień o własnych czynach, albo przez odkrywanie w rozumie ukrytych powodów czynów innych ludzi. Jest on także wydarzeniem spontanicznym, co wyraża się w tym, że nikczemni nie będą oskarżeni przez wyrok nałożony na nich z zewnątrz, lecz przez wewnętrzne świadectwo własnego sumienia, które samo siebie oskarża, jak to zostało ujęte w głębokich słowach Listu do Rzymian: „Poświadcza to im i ich sumienie, gdy różne ich myśli oskarżają się nawzajem i bronią” (Rzym 2, 15). Piekło imamnentne, opisane przez Epikura oraz Bossueta, którego doświadcza się przez męki złego sumienia, istnieje naprawdę, ale jest ono tylko antycypacją i „przedsmakiem” prawdziwego.

Mistycy, teologowie oraz pisarze podkreślali element spontaniczności potępienia. W piekle Dantego potępieni ujawniają swoje nieokiełznane dążenie rzucenia się w przepaść mąk: „śpieszą przekraczać rzekę, goni ich ostroga sprawiedliwości Bożej tak, iż lęk się w dążenie przemienia22. Przyczyna tego jest następująca: jest prawdą, że potępione dusze nie akceptują swego stanu, który przedstawia sobą radykalny nieporządek w ich bycie, który chybił swojego celu i nie osiągnął zaofiarowanej mu nagrody. Mimo tego pożądają one swojej kary, ponieważ wnosi ona w chaos, w którym się znajdują, pewien zewnętrzny porządek. Św. Katarzyna z Genui czyni uwagę, że

jeśliby dusza w tym momencie nie mogła znaleźć porządku wyrastającego ze sprawiedliwości Bożej, zostałaby w większym jeszcze piekle niż to rzeczywiste, przez fakt, że znalazłaby się poza tym porządkiem.

Pod tym aspektem piekło jest nawet dziełem miłosierdzia. Fakt, że niecierpliwość poddania się karze przeważa nad lękiem przed mękami, udowadnia jeszcze raz, że cel człowieka leży poza nim samym i że ten cel jest tylko częścią porządku w świecie.

Skoro więc kara piekła nie działa w kierunku poprawy potępionego, czy znaczy to, że kara ta nie może w ogóle polepszyć stanu rzeczy? Otóż nie. Wszelkie działanie Boże nie tylko utrzymuje byt w istnieniu, lecz również udoskonala go. To niemożliwe, żeby w przypadku potępionych działanie Boże miało być pozbawione wszelkiego takiego skutku – nawet z ich zła wyprowadza Bóg jakieś dobro. Nie dzieje się to wprawdzie przez udoskonalenie każdego pojedynczego bytu, ale raczej przez udoskonalenie całości bytu. W odniesieniu do potępionych oznacza to, że świat otrzyma przez to dodatkową doskonałość, ponieważ wieczna kara jest wiecznym potwierdzeniem sprawiedliwości. Nawet potępieni przynoszą światu dodatkowe znaczenie – choć sami już nigdy się nie poprawią, służą oni dobru całości przez to, że błogosławieni ujrzą w nich spełnienie sprawiedliwości i uradują się tym: „Będzie się weselił sprawiedliwy, kiedy ujrzy pomstę” (Ps 57, 11). Przez to widzą również zło, przed którym zostali przez miłosierdzie Boże zachowani.

Pozostaje zarzut, który wydaje się być oczywisty: że przecież między ograniczonym trwaniem grzechu a wiecznością kary za niego zachodzi rażąca dysproporcja. Odpowiedź na to brzmi, że to nie ograniczony czas, użyty do popełniania grzechu oraz nieskończone trwanie kary stoją w zależności, lecz stała kondycja moralna, wywołana przez ten grzech, wymaga wiecznej kary. Podobnie sprawiedliwość ludzka nie wymierza kary według czasu, który był potrzebny do popełnienia przestępstwa, lecz w zależności od jego wagi. Taka jest klasyczna odpowiedź na ten ciągle powtarzany zarzut, i którą trzeba zawsze na nowo potwierdzać. Patrząc egzystencjalnie, grzech jest zdarzeniem, które miało miejsce w ograniczonym czasie, lecz to samo zdarzenie nie jest już postrzegane jako skończone, jeśli rozważamy je jako akt, przez który stworzenie albo urzeczywistnia swoją zależność od nieskończonej zasady wszystkich wartości, tj. Boga, albo ją neguje. W tym sensie nawet najbardziej przelotny akt woli, o ile jest rzeczywiście aktem wolnym, nie tylko ma znaczenie moralne właściwe jego przelotnemu charakterowi, lecz jako urzeczywistnienie wartości moralnych jest wyrażeniem rzeczywistości wyższej, mające swe pochodzenie w archetypicznym wiecznym świecie. Ta transcendentalna relacja każdego czynu moralnego jest tym, co stanowi w katolickim pojęciu fundament wielkiej godności człowieka i w niej leży wielka powaga życia moralnego. Ten pewien rodzaj ponadczasowości – ou-chronia – życia moralnego był zauważony już przez stoików i epikurejczyków. Ci drudzy uważali – błędnie – że szczęście nie musi być trwałe, aby było prawdziwe; lecz trwałość szczęścia jest warunkiem jego prawdziwości. Według Kanta istnienie trwałego szczęścia nie może zostać udowodnione przez rozum, lecz jest wyprowadzone z wewnętrznego głosu uczuć. Natomiast w katolicyzmie szczęście niebieskie jest częścią uniwersalnego prawa, na mocy którego wszystkie stworzenia rozumne są w relacji zależności od swego Stwórcy oraz wszystkie dobra skończone uczestniczą w zależności od Boga, praźródła wszelkiej dobroci. Obdarowanie stworzeń szczęściem wiecznym jest więc wspólnym punktem transcendentnego świata archetypów i świata skończonych stworzeń.

Fakt, że człowiek na ziemi posiada niczym nie ograniczoną możność wyboru dobra albo zła jest w ostatecznym rachunku ponadczasowym sposobem wyrażenia najwyższej wagi każdej duszy i jej życia. Jest to związane z różnicą między naturami różnych rzeczy, o czym w tej książce często wspominaliśmy. Te różnice jakościowe w różnych rzeczach istniałyby tylko w Umyśle Bożym, tzn. w archetypach, jeśli nic by z nich nie pozostało po końcu świata; a pozostawać mogą one tylko wtedy, gdy piekło oraz niebo nie staną się w końcu jednym i tym samym. Argument ten jest stary, lecz ma nieodpartą moc. Przy tym nie chodzi o karanie występku przeciwko nieskończonemu Bogu nieskończoną karą; chodzi raczej o bezwarunkowe utrzymywanie istotnej różnicy między jednym a drugim rodzajem moralnego zachowania oraz o ogłoszenie, że różnica ta nie może zostać wyrównana przez czas. Gdyby wszyscy powrócili w końcu szczęśliwie do Boga, jak to głosi teoria apokatastazy Orygenesa, wtedy po upływie wystarczająco długiego czasu dziewictwo i prostytucja stałyby się tym samym, a przeszłe czyny wszystkich ludzi straciłyby na znaczeniu, ponieważ wówczas nie byłoby ważne to, czym byliśmy, lecz tylko to, czym się staniemy na wieczność. Niezachwiana rzeczywistość nieba i piekła gwarantuje, że choć mogą przestać lub zostać odwrócone fizyczne konsekwencje naszych czynów, ich moralne konsekwencje trwają ponad koniec czasów, a różnicy pomiędzy dobrem a złem nie może zniweczyć żaden czas. Dobro istnieje niezmiennie w Bogu, ale gdyby moralne dobro nie było również wyciśnięte w porządku tego świata, wówczas cała historia nie zmieniłaby ostatecznego stanu rzeczy i równie dobrze mogłaby nie istnieć. Sprawiedliwość jest dobrem nie mniejszym niż miłosierdzie i również musi być wiecznie zachowana. Żyd z Oświęcimia pozostaje na wieczność Żydem, który był w Oświęcimiu, a kat Eichmann pozostaje na wieczność katem Eichmannem. Piekło to różnica między katem Eichmannem a Żydem z Oświęcimia; ono jest zachowaniem tej róznicy moralnej między nimi a przez to też ich moralnej natury. Jedyne, co może być zniszczone, to wina. Jest ona wymazywana przez przebaczenie, pochodzące z Bożego miłosierdzia i żalu człowieka, ale nigdy nie bez tego żalu. Ω

Rozdział XLI z książki prof. Romano Amerio Iota unum. Tłumaczył ks. Ivo Ounpuu.

Wizja piekła

1. Długi już czas był upłynął, odkąd otrzymałam od Pana wiele z tych łask, o których mówiłam i inne jeszcze bardzo wielkie, gdy jednego dnia w czasie modlitwy znalazłam się cała, z duszą i z ciałem w jednej chwili, sama nie wiem jak – w duchu przeniesioną do piekła. Zrozumiałam, że Pan chce mi ukazać miejsce, które czarci mieli dla mnie zgotowane i na które zasłużyłam za grzechy swoje. Trwało to bardzo krótko; ale choćbym jeszcze wiele lat żyć miała, niepodobna, zdaje mi się, by mi ta chwila wyszła kiedy z pamięci.

Wejście przedstawiło mi się na kształt długiej i wąskiej uliczki, albo raczej na kształt bardzo nisko sklepionego, ciemnego i ciasnego lochu. Na spodzie rozpościerało się błoto wstrętnie plugawe, wydające z siebie woń zaraźliwą i pełne gadów jadowitych. Na końcu wejścia wznosiła się ściana z zagłębieniem w środku, podobnym do szafy ściennej; w tę ciasnotę ujrzałam się nagle wtłoczona. Wszystkie okropności, które wchodząc widziałam, choć opis mój ani z daleka im nie dorównywa, były jeszcze rozkoszą w porównaniu z tym, co uczułam w tym zamknięciu.

2. Była to męka, o której daremnie kusiłabym się dać dokładne pojęcie; żadne słowa najsilniejsze nie wypowiedzą, żaden rozum nie ogarnie całej jej grozy.

Czułam w duszy swojej ogień, na określenie którego, jakim jest i jak na duszę działa, nie staje mi ani wyrazów ani pojęcia, a przy tym w ciele cierpiałam boleści nie do zniesienia. Bardzo ciężkie w życiu przebywałam cierpienia, zdaniem lekarzy najcięższe, jakie człowiek przebyć może. Wszystkie nerwy miałam pokurczone i długi czas leżałam zupełnie bezwładna. Wiele różnych wszelkiego rodzaju bólów cierpiałam, a także, jak mówiłam wyżej, katusze zadawane mi przez czarty – ale wszystko to jest niczym w porównaniu z męką, jakiej tam doznałam, spotęgowaną jeszcze do nieskończoności tą jasną i niewątpliwą świadomością, że jest to męka wieczna, która nigdy się nie skończy. Lecz wszystka ta okropna męka ciała niczym jest znowu w porównaniu z męką duszy.

Jest to takie konanie, taki ucisk, takie jakby duszenie się, takie dojmujące strapienie i takie gorzkie rozpaczliwe znękanie, że nie wiem, jakimi słowy to wszystko określić. Choćbym to nazwała nieustającym śmiertelnym konaniem, mało by jeszcze tej nazwy, bo w konaniu śmiertelnym siła większego duszę od ciała odrywa, tu zaś dusza sama chciałaby się wyrwać z siebie, i sama siebie rozdziera. Słowem nie mam wyrazu na oznaczenie jak niewypowiedzianie ta męka duszy, ten ogień wewnętrzny i ta nękająca ją rozpacz przewyższa wszelkie inne, choć tak okropne katusze i boleści. Nie widziałam ręki, która mi te katusze zadawała, ale czułam, że się palę, że jestem jakby targana i sieczona na sztuki. Tak jest, powtarzam: ten ogień wewnętrzny i ta rozpacz duszy, ta jest męka nad wszelkie męki najsroższa.

3. Nie ma pociechy ani nadziei pociechy w tym okropnym, wonią zaraźliwą przesiąkłym więzieniu. Nie ma gdzie usiąść ani się położyć w tym ciasnym jakby ucho igielne zagłębieniu ściany, do którego byłam wtłoczona. I sameż te ściany, straszliwe na wejrzenie ciężarem swoim przygniatają i dławią. Nie ma tam światła, wszędy dokoła ciemności nieprzeniknione. A jednak – nie rozumiem jak to być może, ale tak jest – choć nie ma światła, oko przecie widzi wszystko, cokolwiek może być przykrego ku widzeniu i przerażającego dla wzroku.

Nie było wolą Pańską, bym wówczas dokładnie ujrzała całe piekło. Później miałam widzenie innych rzeczy strasznych i poszczególnych kar za pewne grzechy. Na wejrzenie rzeczy te wydały mi się nierównie okropniejsze od poprzednio widzianych; ale nie doznając tych mąk na samej sobie, mniej byłam nimi przerażona niż w owym pierwszym widzeniu, w którym podobało się Panu, bym prawdziwie uczuła w duchu nie tylko smutek wewnętrzny i rozpacz duszy potępionej, ale i te katusze i męki zewnętrzne, jak gdybym je w ciele cierpiała. Nie wiem, jak to wszystko się działo, ale dobrze zrozumiałam, że była to wielka łaska i że Pan chciał bym ujrzała na oczy, z jakiej przepaści wybawiło mię miłosierdzie Jego.

Św. Teresa od Jezusa, Wizja piekła, [w:] Dzieła, t. I, rozdz. 32, Kraków 1962.

Przypisy

  1. Lumen gentium, 48. Patrz konkordancje do słownika Soboru.
  2. „L’Osservatore Romano” (dalej: OR), 21 IV 1971.
  3. Ze statystyk, opublikowanych w OR 19 XI 1970 można się dowiedzieć, że z uważających się za katolików Rzymian 50% nie wierzy ani w piekło, ani w niebo.
  4. W zbiórze Des eveques disent la foi de l’Eglise, Paryż 1978. Rozdział o piekle, z którego pochodzi przytoczony cytat, został napisany przez msgr. Favreau, biskupa pomocniczego diecezji La Rochelle.
  5. Tamże, str. 296.
  6. Tamże, str. 296.
  7. Dusze zaś tych, którzy umierają bądź w grzechu śmiertelnym, bądź z samym tylko grzechem pierworodnym, natychmiast zstępują do piekła, gdzie jednak nierównym podlegają karom” – Denz. 464 lub DS 858, II Sobór Ekumeniczny w Lyonie (1274), Wyznanie wiary Michała Paleologa, tutaj cytowane według Breviarium Fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, Poznań 1997. Ta sama nauka w tych samych słowach została uroczyście potwierdzona na XVII Soborze Ekumenicznym we Florencji (1439), Denz. 693 lub DS 1306.
  8. Książka ta została za panowania papieża Piusa XII umieszczona na indeksie księg zakazanych.
  9. Pomimo faktu, że nauka ta jest fałszywa i stanowi produkt czystej fantazji, nie neguje ona istnienia piekła. Jakiekolwiek byłoby szczęście dzieci zmarłych bez chrztu, są one jednak poddane karze zaciągniętej przez grzech pierworodny, tj. pozbawieniu wizji uszczęśliwiającej, a to właśnie stanowi istotę piekła. W ten sposób są one w piekle, mimo tego, że poddane są tylko czysto negatywnej karze. Zob. na ten temat naukę Innocentego III, Denz. 410 albo DS 780 oraz Piusa VI, Denz. 1526 albo DS 2626. Tak więc limbo, jakiekolwiek by było, jest częścią piekła.
  10. Maritain, op. cit., str. 30.
  11. Jeśli zaprzecza się istnieniu piekła, zaprzecza się jednocześnie także istnieniu diabła. W tym kontekście niezwykłe jest przyznanie się kardynała Suenensa (OR, 20 XI 1982). Najpierw długo nie można było usłyszeć od niego niczego nt. istnienia diabła, teraz ogłasza on, że walka, którą złe duchy prowadzą przeciwko rodzajowi ludzkiemu, jest jedną z głównych prawd wiary: „Przyznaję, że aż dotąd niewystarczająco wyeksponowałem w moim działaniu duszpasterza rolę ducha ciemności. Dzisiaj jestem zobowiązany do zwrócenia na to uwagi”.
  12. Traite de la verite de la religion chretienne, tom II, str. 402.
  13. op. cit., str. 292.
  14. Dante, Inferno, III, werset 2.
  15. Dante, Inferno, III, 4–6. „Wszechmoc Boża” to Bóg Ojciec, „mądrość najwyższa” to Syn, „pierwotna Miłość” – Duch Święty.
  16. Św. Tomasz uczy, że piekło jest zgodne z różnymi stopniami rzeczywistego, choć niedoskonałego szczęścia: por. De malo 5, 3 i komentarz do Sentencji, II, d. 33, q. 2, a. 2.
  17. W encyklice Humani generis z 1950 r. papież Pius XII podkreśla, że żadne stworzenie, ani człowiek, ani anioł, nie jest na mocy swej natury wezwane do wizji uszczęśliwiającej. Fakt, że człowiek nie osiąga nieba, nie jest więc w żaden sposób skrzywdzeniem jego natury, lecz uchybieniem jego nadprzyrodzonego wezwania i celu, mimo że to wezwanie było uczynione już Adamowi.
  18. Wszyscy są przez Chrystusa odkupieni, lecz nie wszyscy będą rzeczywiście zbawieni, a to wyłącznie z własnej winy – przyp. tłum.
  19. Invitatorium ad Matutinum in die commemorationis omnium fidelium defunctorum.
  20. Teza, jakoby kara tylko wtedy była usprawiedliwiona, gdy ma służyć poprawie winnego, zdobywa w obecnym prawie karnym coraz więcej akceptacji. Jeśli zaakceptuje się tę tezę, wtedy w stosunku do piekła pozostanie tylko następujący wybór: albo uważa się karę piekła za skończoną do chwili, gdy zostanie osiągniety cel kary, tj. oczyszczenie; albo wyobraża się sobie postępujące w nieskończoność zmniejszenie się kar, a zatem też wieczne, ale w nieskończoność stopniowo łagodniejące kary. Podobnie jak niebo byłoby w nieskończoność postępującym zwiększeniem szczęścia, tak piekło byłoby niekończącym się odpuszczaniem win i kar, jak przedstawia to Gioberti w swojej Philosophia della Rivelazione, Turyn 1856, str. 351.
  21. Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi wine za wszystkie” (Jak. 2, 10).
  22. Inferno, III, wersety 124–126.