Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Kaliksta, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 6/2001 (43)

ks. Marian Morawski SI

Stan dusz w czyśćcu

Rozpatrzmy się teraz trochę w stanie dusz w czyśćcu zostających. Dogmat czyśćca, gdy go bliżej poznamy, zamiast ciężyć brzemieniem na naszej wierze i ufności ku Bogu (jak wielu chrześcijanom cięży) stanie nam się jasnym i słodkim, i odkryje nam nowe strony dobroci Boskiej.

Dusze czyśćcowe posiadają miłość Bożą. Życie łaski, identyczne z tą miłością, lub przynajmniej nierozdzielne z nią, w nich mieszka. To jest pierwszy i najważniejszy punkt w całej rzeczy o czyśćcu. To wyznają starzy chrześcijanie, gdy na grobach braci swych piszą: PAX, IN PACE, obok próśb o refrigerium dla ich dusz. Rozumieją, jakeśmy widzieli, że te dusze cierpiące złączone są miłością z Bogiem i z nimi. To uznawali wszyscy chrześcijanie, którzy uznawali czyściec: bo nikt nie wątpił, że dusze zbawione muszą być w stanie miłości. Kiedy sobór Lugduński II mozolnie doprowadzał do unii Wschodu z Zachodem, długo trzeba było dyskutować, żeby określić stan cierpienia tych dusz; ale bez żadnego sporu orzeczono przy tym, że to się tyczy dusz tych, „którzy w miłości zeszli z tego świata1.

Jeżeli zaś dusze czyśćcowe są w posiadaniu miłości – toć i świadome są tej miłości. Tak powszechnie świat chrześcijański rozumiał. I w istocie pojąć nie można, jak dusze, wolne będąc od tego ciała, które nam w pewnych warunkach (snu, choroby) świadomość odbiera, mogą nie wiedzieć o tym, że Boga kochają. Dopiero Lutrowi przyszło do głowy, w pierwszym okresie jego buntu, że dusze te, a przynajmniej niektóre z nich, nie wiedzą na pewno o swym zbawieniu, co je naturalnie do rozpaczy doprowadza. Ale teologia katolicka odrzuciła ten pogląd ze wstrętem, a Leon X potępił go bullą przeciw 41 twierdzeniom Lutra r. 15202.

Miłość Boża więc w duszach czyśćcowych jest pewna siebie, nie lęka się zaniku; ale też nie jest więcej zdolna do wzrostu. Tu na ziemi, życie łaski jest w nas w stanie ewolucji, rośnięcia. Ale ta ewolucja, rośniecie to ma kres, którym jest śmierć. Więc też, po wyjściu z ciała, dusza nie jest już zdolną zasługi. W szczególności, że dusze czyśćcowe nie są w stanie zasługiwania i wzrastania w miłości – to zostało orzeczone przez wspomnianą wyżej bullę Leona X, potępiającą tezy Lutra3.

Z tego wynika, że miłość Boża u dusz czyśćcowych jest stanem pośrednim między ziemią a niebem. Co do istoty, jest to ta sama miłość co w niebie: bo po śmierci, jak wiemy, już nie rośnie; ale jeszcze nie rozpromieniona, jeszcze tęskniąca. Bóg jest jeszcze przed nią zasłonięty. Od stanu zaś ziemskiego tym się różni najprzód, że przez samo rozłączenie z ciałem, wolną zostaje od przeszkód, jakie jej sprawiły za życia zmysły, wyobraźnia, wrażenie od świata. Za tym idzie, że jest nierównie lepiej uświadomioną, zapewnię ciągle aktualną. Wreszcie już nie jest narażoną jak w tym życiu na chwianie się i zanik, ale jest utrwaloną na wieki i absolutnie pewną, że kiedyś umiłowanego Boga posiędzie. Wolna wola nie jest właściwie tym duszom odebrana; iści się ona aktami miłości, pokory, godzeniem się na swe cierpienia, moralnie doskonałym, które św. Tomasz nazywa aliqualiter voluntarium4. – Ale wolne orientowanie się ku celowi, jest u nich skończone: trafiły do Boga. I dlatego właściwie dalsze ich czynności, jakkolwiek dobrowolne i święte, nie mają już charakteru zasługi. Dlatego także nie można przypuścić w duszach czyśćcowych najmniejszego buntu przeciwko karze od Boga wymierzonej, najmniejszej niecierpliwości w jej znoszeniu. Bo, jakkolwiek stopień miłości w różnych duszach jest różny, jednak we wszystkich jest miłość jednakowo niezachwiana. Tak panuje w term miejscu ekspiacji pokój doskonały. I spełnia się, co starzy chrześcijanie pisali na grobach swych zmarłych: IN PACE – i co po dziś dzień Kościół powtarza w liturgii mszalnej: „Pamiętaj Panie, na sługi i służebnice twoje, którzy nas uprzedzili ze znakiem wiary i spoczywają w śnie pokoju”.

Podkładem tej miłości musi być poznanie Boga odpowiednie; nie widzenie – bo inaczej czyściec byłby niebem – ale poznanie w tym rodzaju, jakie wiara w tym życiu daje, spotęgowane jednak bezcielesnym stanem, nie dopuszczające złudzeń ni wątpliwości. Dowiadują się też te dusze niemało zapewne od aniołów stróżów, którzy, jak niżej powiemy, je odwiedzają, i od innych dusz, które razem z niemi cierpią. A co najważniejsza, każda z nich widziała Chrystusa jako człowieka, w chwili, gdy ją po wyjściu z ciała sądził5, i przy tym sądzie poznała, jaśniej niż to za życia możliwe, nieskończoną dobroć Boską, i miłosierne drogi, jakimi ją ta dobroć przez życie wiodła i aż do zbawienia doprowadziła.

Z drugiej strony dusze czyśćcowe, choć nie są zdolne, jak powiedzieliśmy, do wzrastania w miłości i zasługiwania, są jednak zdolne do odpokutowania, wypłacenia sprawiedliwości Bożej za grzechy swoje. Określmy bliżej te pojęcia, ważne w niniejszej kwestii. W tym życiu będąc w stanie łaski, „zasługujemy” działaniem, zasługujemy i cierpieniem, tj. pomnażamy w sobie życie łaski – które się przeobrazi kiedyś w życie niebieskie. A te same czyny i cierpienia mogą mieć w ogóle zarazem wartość „zadośćuczynienia” za grzechy nasze. W czyśćcu, jak już wiemy, niema zasługi; niema więc i tego zadośćuczynienia, jakiem w tym życiu wypłacamy się Bogu; bo i ono jest rodzajem zasługi, czynem tej wolnej woli, wyrabiającej się, dążącej do celu. – Jedno więc tylko zostaje możliwe w czyśćcu: czyste cierpienie, cierpienie, które, jak powiedziałem, może być moralnie doskonałe i święte, ale nie ma tego charakteru naszym moralnym czynom właściwego, który zasługą nazywamy. Teologowie nazywają je satispassio – zadośćcierpieniem, a przeciwstawienie do zadośćczynienia – satisfactio.

To cierpienie jednak może być ekspiacją, zdolne jest sprawiedliwości Bożej za grzechy wypłacać. Wiem, że w dzisiejszej nauce prawa szerzą się dziwne pojęcia o karze: jedni nie przyznają karze innego celu, jak poprawczy, odnośny do samego winowajcy; inni przypuszczają jeszcze cel odstraszenia innych ludzi od zbrodni; o tym zaś, że kara jest mszczeniem występku, ekspiacją zbrodni, wyrównaniem krzywdy moralnemu porządkowi zadanej, wielu dziś słyszeć nie chce. Jeżeli ci uczeni ograniczają się na kwestii prawniczej i utrzymują, że państwa, zwłaszcza dzisiejsze, poprzestawać winne na karach poprawczych, to kwestię tę, obecnie nas nie obchodzącą, im zostawiamy. Ale jeżeli wchodzą w głąb rzeczy, i rdzennie zaprzeczają karze mocy ekspiacyjnej, to wchodzą w kolizję z ważnym pewnikiem etyki i z głębokim instynktem moralnym ludzkości. W każdym występku jest naruszenie porządku moralnego – dla dogodzenia sobie; gdy na miejsce tego dogodzenia sobie, tej nieporządnej przyjemności, materialnej czy duchowej, przychodzi odpowiednie cierpienie – kara czy pokuta – natenczas uszczerbek wyrządzony porządkowi moralnemu w pewien sposób się naprawia, wyrównywa, i brzemię moralne, ciężące na winowajcy, a pośrednio i na społeczeństwie, którego jest członkiem, zanika. Ludzie zawsze tę moc ekspiacyjną cierpienia czuli: objawiali to poczucie w karaniu, jakie za zbrodnie wymierzali; objawiali je w pokutach, które dobrowolnie, w poczuciu win własnych, czynili; nawet w ofiarnych obrzędach, które z myślą substytucji za grzechy ludzkie sprawiali. Chrystianizm najzupełniej to poczucie stwierdził, opierając na prawdzie w nim zawartej swe najważniejsze dogmaty: o odkupieniu Chrystusowym, o pokucie grzeszników, o karze potępionych. Wszędzie w tych dogmatach widać, że miedzy winą a karą jest pewien związek absolutny – że cierpienie jest ekspiacją. Chrześcijanin o tym wątpić nie może.

W czyśćcu panuje to samo prawo ekspiacji winy przez cierpienie. Ale ponieważ długi tych dusz względem sprawiedliwości Bożej są ograniczone, a związek miłości z Bogiem nieprzerwany, dlatego płacenie ich długów się kończy, a ekspiacją je oczyszcza.

Przypatrzmy się temu bliżej, jakie właściwe długi ciężą na duszach czyśćcowych? Cięży najprzód na wielu z nich brzemię pozostałe z grzechów śmiertelnych, odpuszczonych, ale nie dosyć odpokutowanych za życia. A brzemię to musi być częstokroć ogromne. Widzieliśmy, jak ciężką pokutę wymierzał ongi Kościół za ciężkie grzechy, rozumiejąc, że sprawiedliwość Boża takiej kary wymaga; dzisiaj zaś widzimy, jak wielu chrześcijan raz po raz w takież grzechy wpada, życie wcale nie pokutnicze prowadzi, a w końcu, z miłosierdzia Bożego, po chrześcijańsku umiera. Nieraz też bezbożnicy przy samej śmierci dopiero się nawracają. Widzieliśmy, że i między tymi, co ginęli w potopie, były takie nawrócenia; a za czasów chrześcijaństwa zdarzać się one muszą częściej: bo dziś nierównie więcej dusz świętych, na ziemi i w niebie, modli się o nawrócenie grzeszników, a ofiara Mszy św. co dzień za nich o miłosierdzie błaga. – Dusze takie, po całym życiu występnym, w ostatniej chwili, cudem łaski do skruchy dostatecznej doprowadzone, zbawione są przez miłosierdzie Boskie, ale jak strasznie muszą być zadłużone względem Jego sprawiedliwości!

Niemałym jest też brzemię przez grzechy powszednie nagromadzone. Grzechy te są lekkie w porównaniu do śmiertelnych, ale za to jest ich w życiu – nawet chrześcijańskim – bardzo wiele. A słowa Chrystusowe: „Nie wyjdziesz stamtąd, aż wypłacisz do ostatniego drobnego pieniążka”, każą wnosić, że nie ma tak drobnego przewinienia, które by nie było karane w czyśćcu.

Ale pytajmy dalej: co właściwie podlega tej karze oczyszczającej: czy wypłacają się tam tylko zaległe kary za winy już odpuszczone? albo czy i winy grzechowe się zmywają? O grzechach śmiertelnych mówi się potocznie, że wina odpuszczoną być musiała za życia, w czyśćcu tylko reszta kary do spłacenia zostaje. Tę samą formułę rozszerzali niektórzy teologowie i na grzechy powszednie: chcieli koniecznie, żeby wszelka wina odpuszczoną była jeszcze na tym świecie, i różne w tym celu robili hipotezy, o akcie miłości w chwili zgonu, lub innych środkach, mających natenczas zgładzić winy. Ale z wielkim rozsądkiem św. Tomasz uchyla te hipotezy prostą uwagą, że przecież wielu umiera niespodzianie, we śnie, z grzechami powszednimi na sumieniu. I stanowczo wnioskuje – pociągając za sobą największą część teologów – że nie tylko kary, ale często i winy grzechów powszednich odpuszczają się w czyśćcu6. Teologowie powołują się także w tej mierze na Ojców Kościoła, i niemniej na znaną nam już wzmiankę w Ewangelii, o grzechach, które odpuszczają się na drugim świecie. Spłacanie kar pozostałych, jest to rzecz dość zrozumiała, ale jak rozumieć mamy tę winę pozostającą w duszy i jej zgładzenie w czyśćcu? Sam fakt, że człowiek obraził choćby lekko Boga i nie przejednał go odpowiednio, stanowi moralną plamę, zostającą na duszy póki przejednanie nie nastąpi. Tej zaś plamie w duszy odpowiada w sercu Boga (mówiąc po naszemu) pewna uraza – jaka istnieć może przy nierozerwanym stanie przyjaźni między Bogiem a duszą – uraza, którą dopiero odpowiednie winie przeproszenie, lub coś przeproszeniu równoważnego, z serca Boga wydobywa.

A czy po grzechach śmiertelnych odpuszczonych nic podobnego nie zostaje? Sądzimy, że i po nich często zostaje coś podobnego. Pewna rzecz, że pod tchnieniem łaski nadzwyczajnej, skrucha albo miłość może być tak wielka, tak potężna, iż od razu zatrze w duszy wszelki ślad największych grzechów – i zatrze w sercu Boga wszelki żal do tej duszy – co więcej, że zmazę zarazem wszelki dług kary za te grzechy (który to przywilej dany jest zarówno wodzie chrztu i krwi męczeńskiej). Ale według zwykłego biegu rzeczy, dusze nawracające się nie wznoszą się do tak wysokiej skruchy, jaka by ciężkości win godnie odpowiadała. Często nawet zwrot ku Bogu jest leniwy, żal ledwo dostateczny; nawet gdy jest jakościowo doskonały, bywa intensywnie słaby i krótki. Bóg miłosierny, przez wzgląd na krew Chrystusa, przyjmuje takiego grzesznika do łaski, odpuszcza mu winę, o ile ta jest śmiertelną, i karę, o ile wieczną. Ale jakżeby nie miało zostać w sercu Boga jakieś niezadowolenie – według naszego niedoskonałego sposobu pojmowania – jakiś żal do tego grzesznika, że nie dosyć przepraszał i pokutował – żal taki, jaki istnieć może w stanie przywróconej przyjaźni – analogiczny z tym, jaki ma Bóg do człowieka w stanie grzechu powszedniego? O ile zaś w sercu Boga zostaje taki żal, o tyle i w duszy zostaje moralna plama, nie polegająca już na wyzuciu z łaski poświęcającej, jak w stanie grzechu śmiertelnego, ale podobnie jak w grzechu powszednim, na niezatartym fakcie: że dusza obraziła Boga a pokutowała słabo. I potąd trwa ta plama w duszy i ten żal w sercu Boga (wstrzymujący w pewnej mierze hojniejsze udzielanie łaski), póki skrucha i pokuta nie zadośćuczyni Bogu doskonale. Nie brak i powag, które nas utwierdzają w tym przypuszczeniu. Dawid, skruszony słowami proroka Natana, słyszy z ust jego, że Bóg mu przebaczył; układa jednak wtedy te przedziwną pieśń żalu, psalm Miserere, w której błaga o jeszcze większe przebaczenie, o jeszcze zupełniejsze obmycie: „Zgładź nieprawość moją – Jeszcze więcej obmyj mię od nieprawości mojej i od grzechu mego oczyść mię – Odwróć oblicze Twoje od grzechów moich itd.7. I od tysięcy lat wszystkie serca pokutujące powtarzają ten psalm za Dawidem, i znajdują w nim najprawdziwszy, najgłębszy wyraz swych uczuć. – Kościół także w mszalnej liturgii swojej, przy której przecież suponuje stan łaski u ofiarników, słyszeć daje raz po raz podobne błagania: o odpuszczenie grzechów już przebaczonych i jeszcze większe obmycie z ich plam: „Ofiarę błagalną składamy tobie, Panie, abyś grzechy nasze miłosiernie odpuścił”. „Nas zaś Panie od plam grzechów naszych oczyść”. „Niech ta komunia, Panie, oczyści nas od występku” (purget a crimine). „Przez to święte obcowanie (z Chrystusem w Eucharystii), więzy grzechów naszych rozwiąż”. „My, którzy prosimy o zwolnienie od naszych własnych grzechów...”. „Niech ta ofiara, prosimy cię, Panie, oczyści grzechy nasze”. „Niechaj spożycie tego Sakramentu, Panie, oczyści nas od występku8. Takich modłów mnóstwo słyszeć można przy ołtarzu. Co więcej, w samym kanonie, kapłan po spożyciu obu postaci eucharystycznych, mówi te słowa: „Spraw, Panie, aby nie pozostała we mnie plama występków (scelerum macula), skoro mię czyste i święte tajemnice posiliły”.

Być może, że te wszystkie zdania psalmów i liturgii można od biedy do innych znaczeń naciągnąć, ale czy nie prawda, że proste i naturalne ich znaczenie jest takie: że grzesznicy pojednani z Bogiem, mogą jeszcze mieć na duszy jakieś resztki plam z dawnych grzechów, i o obmycie tych plam Boga błagają? – Tę samą naukę daje nam i życie Kościoła. W żywotach świętych, którzy dopiero po błędach do Boga się zwrócili, widzimy zwykle, w pierwszych czasach po nawróceniu, pęd do łez nieustannych, do wielkich pokut, nie tylko, aby narowy ciała poskromić, ale głównie, żeby Bogu, który im przebaczył, jeszcze zadośćuczynić. I dopiero po tej dobie oczyszczenia, następuje napływ wyższych łask. Śluzy niebieskie otwierają się. To samo powtarza się na mniejszą skalę w wielu nawróceniach, które się wkoło nas dzieją. – Kiedy się więc mówi potocznie, o zwykłych nawróceniach: że wina grzechu śmiertelnego się odpuszcza, a kara doczesna zostaje – uważamy to zdanie – nie za błędne, broń Boże! – ale za skrócone; uwydatniające to, co jest w tej sprawie najważniejszego: że nieprzyjaźń z Bogiem (wina śmiertelna) zniesiona, wrócony stan zbawienia; a nie wdające się w kwestię drugorzędną: czy żadnej resztki plam na duszy nie zostaje.

Otóż, jeżeli według powszechnej nauki, winy grzechów powszednich zostają często na duszach idących do czyśćca, to to samo przypuścić wypada o tych resztkach win po grzechach ciężkich. Ale nie koniec na tym: oprócz tej plamy moralnej, czyli faktu moralnie trwającego, zostaje w duszy po grzechu ślad psychologiczny. Szeregi czynów tworzą, jak wiadomo, nawyki w duszy, habitus, jakoby nagięcia jej do działania w tym kierunku; a każdy czyn z osobna jakiś początek lub wzmocnienie takiego nawyku sprawia. Stąd dusza ulegająca, choć w rzeczach lekkich ale często, złym podszeptom miłości własnej, miłości świata, jest pełną takich moralnych krzywizn, które choć właściwie grzechem nie są, jednak z grzechu pochodzą, i w pewien sposób duszę szpecą, przynajmniej doskonałej jej piękności uwłaczają; i z tego względu są jakoby dopełnieniem plamy grzechowej. Czy i one zostają w duszy do czyśćca idącej? Niektóre wprawdzie z tych nawyków i krzywizn, przez samą rozłąkę z ciałem, giną; te mianowicie, które tkwią w władzach organicznych, z ciała i duszy złożonych; ale to wszystko co się w samej duszy zrobiło i w niej zostawiło ślad, to pewnie zostaje; śmierć tego nie dosięga. Otóż wszystkie w ogóle grzechy, nawet przez ciało wykonane, w samej duszy jakiś ślad zostawiają, bo wszystkie zdobywają przyzwolenie wolnej woli, najduchowniejszej strony duszy. Za życia oczywiście te psychologiczne ślady grzechów prostują się i gładzą przez, akty przeciwne; lecz o ile za życia zgładzone nie zostały, dostają się i one niewątpliwie z duszą do czyśćca.

Jakżeż teraz dusza uwalnia się w czyśćcu z tych wszystkich plam i śladów grzechowych? Św. Tomasz naucza, że grzechy powszechnie „odpuszczają się po śmierci, co do winy, w ten sam sposób, w jaki odpuszczają się za życia: tj. przez akt miłości ku Bogu, przeciwny grzechom popełnionym”. W tym życiu, dodaje zaraz święty, akt taki wysłużyłby nam zarazem odpuszczenie choć części kary; ale w duszach nie będących już „w stanie zasługiwania”, ten jeden ma skutek, że „znosi przeszkodę winy”. Dusza w tej karze zwraca się doskonale do Boga – Bóg jej urazę doskonale darowuje9. Tę samą naukę, dla tych samych racji zastosować trzeba i do resztek win, jakie by po grzechach ciężkich odpuszczonych zostawały. Również aktualnej miłości przypisać trzeba gładzenie psychologicznych śladów grzechu. W tym życiu nawet, nawyki, jakie przez szeregi czynów się wytwarzają, zacierają się przez szeregi aktów przeciwnych; zarówno wiec i w czyśćcu, akty grzechom przeciwne, a głównie akty miłości, gładzą, z natury rzeczy, pozostałe po nich nawyki.

Ale czy ten cały proceder – oczyszczania duszy z plam grzechowych, prostowania w niej pozostałych krzywizn – odbywa się w momencie, wskutek pierwszego aktu miłości, który dusza czyni; czy też wymaga jakiegoś szeregu aktów i, co za tym idzie, pewnego czasu? Nam to drugie zdaje się prawdopodobniejszym. A to dlatego, że w ogóle przeobrażenia duszy podlegają pewnym immanentnym prawom, uwarunkowanym czasem i stopniowaniem, analogicznym z prawami rośnięcia organizmów. Prawa te na drugim świecie znacznie zapewnię się odmieniają; nie ustają jednak zupełnie. Jest więc rzeczą dosyć prawdopodobną, że wiele dusz, w pierwszych czasach swego pobytu w czyśćcu, ma nie tylko kary do spłacenia, lecz i winy do zmycia; a po trochu dopiero swą piękność odzyskuje, uwalniając się w tych karach od szpecących skaz10.

A jakież są te kary czyśćcowe? Nie ulega żadnej wątpliwości, że są bardzo ciężkie – w ogóle mówiąc nierównie cięższe od cierpień tego życia. Tak nauczają, można powiedzieć, jednomyślnie, Ojcowie i teologowie, ile razy tego przedmiotu dotykają11. Z tych kar największą niewątpliwie, istotą czyśćca, jest sama odwłoka widzenia Boga – podobnie jak istotą nieba jest to widzenie, a istotą piekła jego utrata na zawsze. Póki dusza jest w powłoce ciała, poty odciętą jest od rzeczy duchowych przeponą zjawisk, nie poznaje ich jak tylko zależnie od wrażeń, odbijających się w jej zmysłach i przerabianych w jej wyobraźni. Głód szczęścia odzywa się w niej głucho, nieokreślenie – a często nawet zagłusza się pozornie, na chwilę, uciechami zjawiskowymi. Ale gdy wychodzi dusza z tej powłoki, i znajduje się skupiona w sobie w swym duchowym jestestwie, wtedy odczuwa ona głód szczęścia, nie ogólnikowo, lecz wyraźnie, takim, jakim jest rzeczywiście: jako głód najwyższego dobra – i odczuwa go tak silnie i dojmująco, że straszliwy głód ciała blade tylko nam dać może o tym wyobrażenie. – Co więcej, dusza, o jakiej mówimy, kocha Boga, kocha go miłością już czystą, niezachwianą, tą samą istotnie, którą go kochać będzie w niebie; całą potęgą tej miłości rwie się do Boga... a przegrodę znajduje, przegrodę, którą niestety sama postawiła. W tym życiu zwykle, z przyczyn wyżej podanych, nie umiemy sobie wyobrazić tej męki miłości; ale niektóre dusze mistyczne, które poznają Boga wyższym sposobem, przez zetknięcie z nim uświadomione, kiedy do tego punktu zjednoczenia dochodzą, że wszelka zapora stworzeń dla nich znika, doznają w pewnych chwilach (które Opatrzność skraca) tej męczarni miłości, i znajdują na jej wypowiedzenie słowa, które nieco bliższe dają nam wyobrażenie o takim cierpieniu w czyśćcu. Św. Teresa, opisując stan duszy na stopniu kontemplacji, który nazywa Szóstym Mieszkaniem, powiada że „dusza znajduje się tam tak rozżarzona miłością, iż najmniejsza myśl o możliwej zwłoce śmierci – która jedna uwolnić ją może z więzienia ciała i dopuścić do Oblubieńca – jest jakoby strzałą ognistą, jakoby piorunem, raczej czymś więcej niż sobie wystawić można... Jest wtedy poznanie wszystkich zmysłów j wszystkich władz, które je obezwładnia względem wszystkiego, okrom tego, co potęguje to cierpienie. Boć rozum doskonale pojmuje w tym wstanie, jak bolesnym jest dla duszy, odłączoną być od Boga przez to życie, które ją do ziemi przykuwa. Rozum nawet powiększa jeszcze jej boleści, przez jasne i żywe poznanie wielkości i doskonałości Boskich. Tak więc, choć osoba, którą widziałam w tym stanie (o sobie tu mówi), przyzwyczajoną była do znoszenia wielkich cierpień, nie mogła jednak się wstrzymać od krzyczenia; bo ból, którego doznawała, nie był w ciele, ale w tym, co najgłębszego w duszy... czuła się ona tak strasznie osamotnioną, że żadne towarzystwo ludzi, ani nawet świętych w niebie, ukoić by jej nie mogło; jedynie obecność Świętego świętych nasyciłaby jej żądzę. Wszystko duszę [w tym stanie] trapi, wszystko ją dręczy; jest jakby człowiek wiszący w powietrzu, który ani na ziemi stopy oprzeć nie może, ani do nieba się wznieść. Pali ją pragnienie, a pragnienie to jest takiej natury, że niema wody na świecie, która by je mogła ugasić”. Tamże naucza święta, że człowiek w tym stanie blisko jest skonania, ale Bóg nie dopuszcza, by stan taki trwał nad trzy lub cztery godziny. I dodaje, że „wtedy doświadczyła, jak dalece cierpienia duszy są cięższe do zniesienia od cierpień ciała, i poznała, że cierpienia czyśćcowe, będąc właśnie takimi, przewyższają o wiele, to, co można w tym życiu przecierpieć, chociaż ciało nie ma w nich udziału12.

Kiedy dusza – mówi znowu św. Katarzyna z Genuy – powraca do pierwotnej czystości, wówczas ów błogosławiony instynkt (co w stanie pierwotnej niewinności parł duszę ku Bogu), który straciła, powraca jej zaraz, i rośnie w niej z tak gwałtownym porwaniem miłości ku Bogu, celowi swemu, że każda chwila, którą musi w oddaleniu od Boga spędzić, męką jest dla niej nieznośną. A męczarnia ta powiększa się jeszcze w miarę, jak się zwiększa w niej poznanie tego najwyższego szczęścia. To samo już pozwala wam sądzić, jakie być musi cierpienie dusz w czyśćcu”. W końcu dodaje, że ta straszna tęsknota za Bogiem „wytwarza w nich jakby ogień, który je pożera13.

Oprócz tej męki duchowej, jest też w czyśćcu – przynajmniej dla wielu dusz – cierpienie fizyczne. Przypuszcza się to analogicznie do piekła, gdzie jest podwójna kara, damni et sensus, utrata Boga i kara zmysłów, wymierzona za podwójną złość grzechu: odwrócenia się od Boga i nadużycia stworzeń; w pewnej mierze bowiem i w grzechach powszednich ta dwojaka złość się znajduje: uraza Boga i złe użycie stworzeń. Stan bezcielesny tych dusz utrudnia nam zrozumienie takiego cierpienia, ale nie wprowadza niemożliwości, skoro pewne jest, że złe duchy i dusze potępione takiemuż cierpieniu podlegają w piekle14.

Jakież są te cierpienia fizyczne? Teologowie i asceci dość powszechnie mówią o ogniu czyśćcowym; powołują się na przytoczony przez nas tekst świętego Pawła i na niektórych Ojców. Zdanie to jest bardzo poważne, lekceważyć się. nie da; nie jest jednak właściwie nauką Kościoła. Kościół raz, mianowicie na soborze Florenckim, tę kwestię roztrząsał; łacińscy biskupi byli za ogniem prawdziwym, greccy sprzeciwili się; nie odrzucali w ogóle kary fizycznej, tylko natury jej określić nie chcieli. „Czy to ogień, mówili, czy ciemność, czy burze, czy co innego w tym rodzaju, nie sądzimy, żeby na tym zależało”. I na tym się skończyło, że sobór w orzeczeniu o czyśćcu pominął tę kwestię. Również ją pominął Sobór Trydencki15. – Może ta kwestia o ogniu nie jest tak doniosłą, jak się zdaje. Pewnie ani ogień ani cierpienia drugiego świata nie są jednogatunkowe z ogniem i cierpieniem tego życia; cierpią jednak te dusze fizycznie, zapewnię od środowiska, w którym się znajdują, tak, że znany nam ból od ognia jest najbardziej zbliżonym tego cierpienia wyrazem.

Mówią też niektórzy autorzy, zwłaszcza asceci, o trapieniu dusz czyśćcowych przez czartów. Ale św. Tomasz obala to przypuszczenie tą krótką a jędrną odprawą: że nie jest właściwe, by dusze, które zwycięstwo nad szatanem odniosły, były przez niego dręczone16. A za tym zdaniem św. Tomasza poszedł ogół teologów. – Konsekwentnie nie może być mowy o żadnym zetknięciu tych dusz świętych z potępionymi. To zaś prowadzi nas dalej do przypuszczenia, że jest dla tych dusz jakieś miejsce osobne, gdzie trzymane są, wyrokiem Bożym i mocą swego stanu, jakoby w więzieniu: εν φνλαχη według wyrażenia św. Piotra, i samego Chrystusa Pana17. – Gdzie jest to miejsce pokuty? o tym milczą źródła objawienia. Bóg, z przyczyn zawsze miłościwych, nie chciał żebyśmy znali topografie drugiego świata. I ten wyrok uszanować winniśmy18.

Mało też wiemy o długości kar czyśćcowych. Jedną przecież co do tego wskazówkę daje nam Pismo św.: ową wzmiankę o duszach, nawróconych w chwili potopu, a trzymanych w karze aż do przyjścia Chrystusa. Kiedy do tego dodamy znaną nam już praktykę, od pierwszych wieków Kościoła istniejącą: ofiarowania corocznie mszy za umarłego w rocznice jego śmierci – wywnioskować stąd możemy, że, nie wszystkie oczywiście, lecz niektóre przynajmniej dusze, długie lata w czyśćcu pokutują.

Cierpienia więc w czyśćcu są wielkie, ale obok cierpień są radości wielkie – bodaj czy nie większe od cierpień. Wiliam Faber, chlubnie znany asceta i teolog, rozpisując się o czyśćcu w dziele swym Wszystko dla Jezusa, rzucił taki pogląd, że są w Kościele dwie opinie o czyśćcu, dwie szkoły teologów i kaznodziei: jedna, która przedstawia czyściec, „jak piekło nie wieczne, pełne gwałtu, zamieszania, jęków, strachu”; – druga, która wynosi doskonałe godzenie się dusz czyśćcowych z wolą Bożą, pokój, jakim się cieszą, i radość, która im daje przedsmak nieba. Dodaje Faber, że obie te opinie godzą się we wnioskach praktycznych: co do wspomagania dusz cierpiących i troskliwości o czystość własnego sumienia. – Pogląd ten przecież nie jest dokładny: nie ma właściwie dwóch opinii, dwóch szkół w tej kwestii; ale to tylko jest prawdą, że wielu teologów, kaznodziei, ascetów, traktując o czyśćcu, kładzie cały nacisk na kary, a zaniechuje zastanowić się nad tym: jakie są w czyśćcu pociechy. Im zapewnię idzie o to, żeby jak najsilniej od grzechu powszedniego odstraszyć, lub jak najskuteczniej do miłosierdzia dla dusz cierpiących nakłonić. Nam się jednak zdaje daleko właściwiej rzecz Bożą przedstawić tak, jak ją Bóg zrobił: czyściec okazać takim, żeby i sprawiedliwość Bożą głosił, i nie mniej miłość Jego i dobroć. I dzisiaj, coraz więcej piszących o czyśćcu tak czyni.

Naprzód, szczęście wśród cierpienia, przynajmniej w duszach świętych, nie jest żadną niemożliwością. Czy nie zdarza się i tu na ziemi widzieć dusze doskonalsze, rozpromienione szczęściem wśród największych doświadczeń, jakie od Boga miłośnie przyjmują – a niekiedy i wypraszają sobie? Czy żywoty świętych, czy pisma ich nie są pełne lubowania się w ostrościach, radości w krzyżu? Dusze w czyśćcu nie są zapewne wszystkie równie wysoko w miłości, wszystkie jednakże kochają Boga i Jego świętą wolę, miłością czystą i niezachwianą; są więc zdolne być szczęśliwe w cierpieniu.

A mają też te dusze z czego się cieszyć. Naprzód posiadają te błogosławioną, droższą nad wszystko co mamy w tym życiu, pewność: że są zbawione i że będą w niebie. Cieszą się jasną świadomością, że Boga kochają i obrazić go już nie mogą. – Przy tym rozumieją doskonale potrzebę swych cierpień. Przecież i w tym życiu, dusze dążące do doskonałości doznają, w pewnych chwilach tego pochodu, tak jasnego poznania i takiego obrzydzenia swych win, wobec nieskończonej świętości Bożej, że znieść tego widoku nie mogą, i pogrążają się z świętą pasją w pokutach, albo z lubością przyjmują największe cierpienia, ażeby się więcej i więcej przed obliczem Bożym oczyścić. Pełne są tego życiorysy świętych i świątobliwych ludzi. O ileż bardziej dusze po wyjściu z ciała, gdy widzą na sądzie bez zasłony wszystkie plamy swego sumienia, i poznają jaśniej niż kiedykolwiek świętość Boga – najdobrowolniej, całym ciążeniem swej woli, lecą do miejsca ekspiacji i oczyszczenia! Kiedy nam mówią mistycy, że dusze same z impetem rzucają się do czyśćca, że stworzyć by chciały czyściec, gdyby nie istniał – to nic w tym nie ma dziwnego, nic, co by nie odpowiadało teologicznym danym. – W samej zaś kaźni czyśćcowej czują te dusze dobroczynną skuteczność swych cierpień; nie podlegają tym próżnym obawom i imaginacjom, które nam często podwajają nasze bóle; ale świadome są jak to cierpienie coraz więcej je oczyszcza z obrzydłych im plam, coraz wyżej ku Bogu podnosi, coraz bliżej z dnia na dzień do podwojów nieba przysuwa. I to ciągłe poczucie niewymowną zapewnię napełnia je radością. Niemało też mają dusze czyśćcowe pociechy z otoczenia dusz, świętych jak one, i z odwiedzin aniołów stróżów. Jeżeli w niebie pożycie świętych między sobą jest tak wielkim dla nich szczęściem, jak w swoim miejscu wykażemy; jeżeli tu na ziemi, jedną z największych pociech dla osób kochających Boga, jest obcowanie z takimi, w których ta sama miłość płonie – to dlaczegóżby w czyśćcu nie miało być wielką dla tych dusz radością, widzieć się w otoczeniu samych dusz świętych, kochających Boga jak one, i jak one znoszących swe kary z doskonałą cierpliwością? Nie mamy wprawdzie danych, żeby wyobrazić sobie, jakim sposobem dusze bez ciała mogą ze sobą obcować; ale skoro byt bezcielesny jest duszom ludzkim po śmierci naturalny, to nie podobna przypuścić, żeby nie miały naturalnego sposobu udzielać sobie swych, myśli. Nadto, wielki zamiar Boski, który stworzenia swoje i w niebie i na ziemi miłością aspołeczną związał, musiał z natury rzeczy i czyściec objąć: musiał więc tym duszom dać możność, by wiedziały o sobie, i wspólnie a miłośnie śpiewać mogły, jak ślicznie wyraża się św. Salezy, pieśń sprawiedliwości Boskiej19. Aniołowie także, którzy stróżowali tym duszom za życia – mocą niewątpliwie tego samego prawa Opatrzności, które im już na ziemi te dusze poruczylo, i pod wpływem tej samej miłości, która wszystkie części Królestwa Bożego łączy – oddają im jeszcze w czyśćcu przysługi, jakich tam potrzebują: odwiedzają je raz po raz, cieszą i oświecają20.

Ale największą radością tych dusz już ustalonych w miłości jest pewnie to, co i na ziemi jest najwyższym szczęściem dusz kochających Boga: że spełnia się w ich cierpieniu święta wola Boża, że sposób i miara tych kar oczyszczających są im od Boga wyznaczone. Prawda, że przez własne winy ściągnęły na siebie te męki i odwłokę nieba; dlatego też żałują tych win niezmiernie; ale przeszłość już nie jest w ich mocy, w teraźniejszości zaś świętość Boska chce, żeby się oczyszczały – i one się oczyszczają, nie tylko z poddaniem się, ale z radością największą.

Te wnioski, które nam się wysnuły z przesłanek teologicznych i z doświadczeń życiowych, znajdują, jeżeli nie potwierdzenie, to przynajmniej dziwnie trafne sformułowanie i doskonałą ilustrację w sławnym Traktacie o czyśćcu św. Katarzyny Genueńskiej. Objawienia i widzenia prywatne – jakimi są wszystkie objawienia poapostolskie – nie są źródłem wiary katolickiej21. Zawierają one w ogóle, obok pierwiastku Bożego, pewne bezwiedne domieszki wyobraźni i uczuć piszącego. Teologa rzeczą jest krytycznie je sądzić – nie lekceważyć ich ryczałtem – nigdy jednak na nich swojej nauki nie opierać. Wszelako w dziełach mistyków, nie tylko są objawienia i wizje; jest w nich często głębsze poznanie Boga i jego działań w stworzeniu, oparte na własnym doświadczeniu, przechodzącym granice, w jakich ogół zostaje. Te nauki są daleko pewniejsze i ważniejsze od owych widzeń, i więcej dla teologii zawierają danych. A kiedy się widzi, jak wielki i zbawienny wpływ pisma niektórych takich świętych – św. Teresy np. – wywarły w chrześcijańskim świecie, i jak wielką czcią otoczone są powszechnie w Kościele, to wątpić trudno, że miały opatrznościową misję, aby ludzi o wielu rzeczach pouczyć.

Św. Katarzyna z Genui zdaje się mieć misję skromniejszą, ale wyraźnie określoną: dać głębiej poznać, co jest czyściec; uwydatnić nie tylko stronę jego surową, ale też stronę pocieszającą, na którą może uczeni nie dosyć zwracali uwagi. Święta nie umniejsza wcale cierpień czyśćcowych; mieni je „tak wielkimi i tak straszliwymi, że żaden język nie może ich wyrazić ani rozum pojąć22; jednak nie waha się jeszcze ponad nie stawiać radości tych dusz. „Po najwyższym szczęściu błogosławionych w niebie, pisze ona, nie sądzę, żeby istniała radość podobna do tej, jaką się cieszą te dusze. I, rzecz uwagi godna, radość ta rośnie ciągle, przez udzielanie się im Boga ustawicznie; a udzielanie się to powiększa się w miarę, jak wyniszcza przeszkody, które w tych duszach spotyka: tj. plamy i rdzę, jakie w nich grzechy zostawiły23.

Wielki pokój dusz czyśćcowych tłumaczy święta przez doskonałe ich zjednoczenie z wolą Bożą. „Ponieważ wola ich jest doskonale zgodną z wolą Bożą, stąd otrzymują udzielanie się jego miłości tak obficie, że zadowolone są co do woli swej doskonale24. „Dusze te błogosławione, dodaje na innym miejscu, tak całkowicie są przeobrażone w Boga, że z jednakową radością przyjmują działanie sprawiedliwości Jego, jak działania Jego miłosierdzia. Nie za łaskę, ale za krzywdę uważałyby, gdyby je chciano stawić przed Bogiem w stanie, w jakim się jeszcze znajdują; i ani jednej niema między niemi, która by nie wolała dziesięć czyśćców przecierpieć, aniżeli stanąć przed Najświętszym Majestatem, z najmniejszą plamką nie całkiem oczyszczoną25.

Zaczem opisuje Katarzyna, podobnie jakeśmy wyżej uczynili, ten dobrowolny pęd, z jakim dusze, świadome swych plam, pogrążają się w tym oczyszczającym płomieniu: „Dusza tedy, znajdując w czyśćcu sposób od Boga ustanowiony na oczyszczenie jej z tych plam, rzuca się weń z radością; i uważa to za wielkie miłosierdzie, że znalazła, ten środek na zniszczenie przeszkód dzielących ją od najwyższego Dobra. Osądźcież teraz, jeżeli możecie, jak wielką rzeczą jest czyściec!26.

Raz po raz twierdzi ona stanowczo, że oba te przeciwne stany, cierpienia i radości, mieszczą się razem w duszach czyśćcowych w najwyższym stopniu, i nie wykluczają się wzajemnie. Czasem próbuje tę rzecz sobie i nam wyjaśnić: „Nie mogę się napatrzeć, pisze w jednym miejscu, duszom czyśćcowym pośród ich cierpień, w tych dwóch stanach tak różnych, męki i radości, o których mówiliśmy poprzednio. Znoszą one cierpienia swoje najchętniej, bo przyjmują je jako szczególną sprawę nieskończonego miłosierdzia Bożego... Od najmniejszej ich części nie chciałyby się uwolnić; poddają się im dobrowolnie, bez użalania się, iż pokojem tak głębokim, jak gdyby już cieszyły się niebem. Za tym idzie, że te dusze są w radości i szczęściu niewymownym, iż się widzą w porządku od Boga chcianym, i rozważają z jak wielką miłością i miłosierdziem Bóg je traktuje... Gardzą cierpieniami swymi wobec ciągłej uwagi i jakoby patrzenia na Boga. A ponieważ patrzenie to, choć w niskim stopniu, przewyższa niezmiernie wszystkie męki i radości, jakie możemy sobie wyobrazić, przeto są w nim zawsze utkwione27.

* * *

Tak się nam przedstawia czyściec sam w sobie; jeszcze słówko o jego stosunku do nieba i do ziemi. Czyściec, choć jest żyjącym członem Ciała Chrystusowego, w związku mistycznym z niebem i ziemią, jest jednak oddzielony, z jednej strony od nieba, z drugiej od ziemi, grubą oponą. Od nieba dzieli go niemożność widzenia Boga i świętych. Od ziemi dzieli go również niemożność przestawania z nami. Nie tylko odwiedzanie nas nie jest w ich mocy, ale nawet wiadomość o tym, co się u nas dzieje, jest poza właściwą sferą ich wiedzy; gdyż, nie mając, jak niebianie, widzenia Boga i stworzeń w Bogu, to tylko naturalnie wiedzą, z czym są w bezpośrednim stosunku. Stąd ta różnica, że kiedy się modlimy do świętych, pewni w ogóle jesteśmy, z nauki wiary, że nas święci słyszą, jeżeli się zaś modlimy do dusz czyśćcowych, pewności tej nie mamy; wiara i nauka Kościoła nam jej nie dają. Głównym, zdaje się, czynnikiem, pośredniczącym między tymi duszami a niebem i ziemią, są aniołowie-stróżowie. Oni im zapewnię przynoszą dobre nowiny z nieba; oni też uwiadamiają je raz po raz o tym, jak drogie osoby, które zostawiły na ziemi, postępują w dobrym, jak wiele modlitw i pokut za nie czynią. Co więcej, oni pewnie żyjącym poddają myśli modlenia się, dawania jałmużn lub na msze, za dusze, którymi się opiekują. Zwykle poddają aniołowie te myśli, przez sugestie wprost wyobraźni narzuconą (tak samo jak złe duchy kuszą). Sugestii takiej, uczynionej nam na jawie, nie odróżniamy potocznie od myśli własnych, co z nas samych pochodzą, bo nie spostrzegamy, jak się do naszej świadomości dostały. Jeżeli zaś aniołowie taką sugestie czynią we śnie, to zaraz wyobraźnia śpiącego snuje dalej swoje obrazy, często dziwaczne, jak to we śnie bywa. Nie można więc, w ogóle mówiąc, do szczegółów takich snów żadnej przywiązywać wagi; ale z drugiej strony pamiętać trzeba, że, mimo dziwactw w nich zawartych, sny te wzniEcône być mogą przez sugestie anioła, przypominającego nam cierpiącą duszę28. Nawet w objawach nadzwyczajnych – kiedy np. dusza czyśćcowa daje się słyszeć, albo kiedy się naocznie okazuje – jeszcze skłonni jesteśmy upatrywać działanie, nie dusz samych, lecz aniołów, którzy tym sposobem dobijają się o modlitwy za nie. Jeżeli mogli aniołowie w Starym Zakonie sprawiać teofanie, które przedstawiały samego Boga, to tym bardziej mogą, bez ubliżenia prawdzie, sprawiać zjawiska, które dusze czyśćcowe przypominają29. – Bóg wszechmocny może oczywiście i to zrobić, żeby dusza, w wiezieniu czyśćcowym zamknięta, zjawiła się na ziemi. Ale to pewnie przechodzi możność tych dusz, i przekracza zakres ogólnego prawa, które je trzyma w czyśćcu; nie może się więc zdarzyć, jak tylko przez wyjątkowa; interwencję Boską, z wyjątkowych przyczyn, mądrości Boskiej godnych.

Pogląd, któryśmy tu wyłożyli, opiera się nie tylko na rzeczonych racjach, ale i na zupełnie identycznym zdaniu św. Augustyna30. Św. Doktor omawia tą rzecz obszernie w specjalnym dziełku O troskliwości względem umarłych. Mówiąc o rozmaitych widzeniach, w których się ukazują bądź umarli, bądź rzeczy lub osoby odległe, określa zasadniczy punkt: że nie owe rzeczy lub osoby same przedstawiają się widzącemu, lecz tylko jakieś ich podobizny: widzi on non in rebus ipsis, sed in quibusdam similitudinibus rerum. Dalej, na pytanie, jakiej przyczynie przypisać sprawianie tych objawów, odpowiada, że w ogóle przypisać je wypada aniołom – względnie złym duchom, kiedy wizja do złego celu dąży – i że to się dziać może, nawet bez wiedzy tych umarłych, których podobizny się okazują.

Nieboszczykom zaś samym nie jest danym przychodzić do nas. Dowodzi tego Augustyn, zaczynając ślicznie, po swojemu, od tego co mu najbliższe: „Gdyby dusze zmarłych, mówi, brały udział w sprawach ludzi żyjących, i gdyby one same rzeczywiście do nas przemawiały, kiedy je widujemy we śnie, – to nie mówiąc o innych – mnie samego każdej nocy odwiedzałaby pobożna matka moja, ona, która za życia po lądzie i morzu za mną jeździła, żeby się ze mną nie rozstać. Bo broń Boże przypuścić, żeby jej serce w lepszym życiu stało się twardszym, i żeby nie starała się pocieszać syna ile razy mu coś dolega, kiedy za życia kochała tego syna nad wszystko i nigdy go zmartwionym widzieć nie chciała”. Zaczem, rozszerzając kwestię, okazuje Augustyn, że podobnie w każdej rodzinie, dusze jej przodków brałyby czynny udział w biegu jej spraw – gdyby takie wkraczanie w sferę żyjących było w mocy dusz zmarłych; i dalej, że w narodach, szczególnie w narodzie izraelskim, dusze patriarchów byłyby wciąż przychodziły na ziemię i brały udział w sprawach doczesnych swego ludu; a to już, jak dowodzi święty, przeciwne jest nauce Pisma.

Na koniec, nie tylko mocy przychodzenia na świat, ale nawet wiadomości o tym, co się na świecie dzieje, odmawia on duszom zmarłym: „Uznać więc trzeba, mówi, że nie wiedzą nawet umarli co się tu dzieje – przynajmniej wtedy gdy się to dzieje; później bowiem mogą się o tym dowiedzieć przez tych, którzy, umierając, stąd do nich idą... Mogą się też czegoś dowiedzieć, o ile Bóg pozwala, i od aniołów, którzy są obecni temu co się tu na ziemi robi. Gdyby to bowiem nie było w mocy aniołów odwiedzać miejsca umarłych i żywych, to nie byłby Pan Jezus powiedział: «Stało się, że umarł żebrak, a poniesion był od aniołów na łono Abrahamowe» (Łk 16, 22)”. Kończy Augustyn uznając, że wszechmoc Boża może oczywiście w niektórych razach umarłego sprowadzić na ziemię – podobnie jak mogła żywego św. Pawła przenieść do trzeciego nieba. Ale przez samo to zestawienie pokazuje, jak wyraźnie bierze tę interwencję Bożą za wyjątkową i cudowną31.

Jeżeli zaś dla dusz czyśćcowych, zasłona, dzieląca ich świat od naszego, jest nieprzebytą – to jeszcze bardziej nieprzebytą jest ona dla nas. Tu nie tylko idzie o ogólny plan najwyższej mądrości, żeby różne światy w swoich granicach i według praw swoich biegły; idzie tu także o ten szczególny wyrok Boży: żebyśmy, na tym świecie, jedynie przez wiarę o drugim świecie wiedzieli – a nie przez żadne doświadczenie: „albowiem przez wiarę chodzimy [w tym pielgrzymowaniu], a nie przez widzenie32 – i żeby ta wiara nasza, kornie polegająca na słowie Bożym, była moralną zasługą, uzdolnieniem, mającym się rozkwitnąć na tamtej stronie w doskonałe widzenie.

My, którzy mamy szczęście posiadać wiarę, szanujmy ów przedział, który Bóg między nami a czyśćcem położył. Ale tym usilniej poczuwajmy się do tej mistycznej komunii, która nas rzeczywiście z czyśćcem łączy. Nie przedostają się przez ową zasłonę zmysły, ale przechodzi przez nią wiara i miłość i potęga modlitwy. Widzieliśmy, jak starzy chrześcijanie, w prostej a jasnej wierze swojej, urzeczywistniali tę komunie: jak i męczenników w niebie uwieńczonych prosili o refrigerium dla zmarłych swoich, i braci żyjących błagali o modlitwy za nich, i ofiarę eucharystyczną za nich składali. My zarówno wiele pomagać możemy tym duszom, które sobie samym nic pomóc nie mogą; bo możemy prawdziwie za nie zadość czynić: modlitwą, pokutą, dobrymi uczynkami, znoszeniem krzyżów, jakie nam Bóg zsyła; możemy im odstępować bogate odpusty; możemy jeszcze bogatszą Krew Chrystusową za nie na ołtarzach przelewać. Z tego względu nawet skuteczniej możemy na czyściec wpływać niż święci w niebie – bo oni li tylko prosić mogą; a może i te prośby niebian pośrednio dopiero, jak wielu mniema, są skuteczne: o ile przez nie zadośćczynienia wznoszące się z ziemi, na pewne dusze w czyśćcu spływają.

To wszystko musimy szczegółowo i dowodnie rozpoznać: zbadać, czym się różni prośba od zadośćczynienia; co w naszych zasługach jest nieoddzielnym od nas dorobkiem uświęcenia, a co i w jakiej mierze udzielić się może drugim; co, w jakich warunkach na dusze czyśćcowe spływa; z czego się składa tak zwany Skarb kościelny – czy tylko świeci, bogaci w nadmiar zasług, czy może każdy z nas coś do niego dokłada – i jak się z tego skarbu udzielają odpusty; wreszcie jak wielką i wieloraką role odgrywa w tym eucharystyczna ofiara. To wszystko, mówię, zbadać mamy, ale wprzódy zajrzeć musimy do trzeciej krainy w związku Świętych Obcowania zostającej, do nieba; a nadto zbadać fundament tego całego pałacu, korzeń tego drzewa wspaniałego tj. zjednoczenia każdej duszy z Chrystusem. Ω

Nota o autorze

Marian Ignacy Morawski h. Dzierżykraj SI. Ur. 15 sierp. 1845 r. w Graefenbergu na Śląsku z ojca Wojciecha, który później owdowiawszy sam został kapłanem i Mariannny z Grocholskich. Nauki gimnazjalne ze świetnym postępem odbył w Metzu u Jezuitów, poczym w grudniu 1863 r. wstąpił do nowicjatu Tow. Jezusowego w Starejwsi. Wyświęcony 14 sierp. 1870 r. w Śremie na kapłana przez bpa Stefanowicza, w roku następnym przez 6 tygodni z całym poświeceniem niósł pomoc jeńcom francuskim przywiezionym do Poznania. Od r. 1873 do 1879 jest ojcem duchownym studentów filozofii w kolegium Jezuitów w Starejwsi i równocześnie ich profesorem, po czym rektorem kolegium w Tarnopolu, gdzie też 2 lutego 1880 r. składa profesję zakonną. Tu za jego rządów r. 1881 odprawiają się pierwsze rekolekcje dla klas bardziej wykształconych. W r. 1883 zostaje przeniesiony do kolegium krakowskiego, gdzie z polecenia ówczesnego prowincjała Henryka Jackowskiego zakłada i obejmuje redakcję „Przeglqdu Powszechnego”, którą prowadzi aż do zgonu udowadniając jego istnieniem tezę, że wiara i wiedza, religia i nauka nie są i nie mogą być ze sobą w sprzeczności. W r. 1888 zostaje profesorem nadzwyczajnym dogmatyki specjalnej w Uniwersytecie Jagiellońskim, którą (od r. 1891 jako prof. zwycz.) wykłada aż do r. 1899, piastuje w r. 1894 na 5 godność dziekana wydziału teologicznego. Wykłady jego cechowała gruntowność i jasność a nic w nich nic było pedantycznego lub szablonowego. Kiedy w kolegium krakowskim Jezuitów utworzono oddział pisarzy, M. został jego pierwszym przełożonym i wraz z nim przeniósł się do rezydencji Ojców pracujących w kościele św. Barbary, a mieszkających wówczas na Grodzkiej; którego to domu został r. 1896 superiorem. M. podobno poddał myśl ks. Jackowskiemu do u mieszczenia konwiktu uczniów w gimn. w Chyrowie, a w każdym razie jego ojcowizna posłużyła na wybudowanie w znacznej części tego kolegium. Zmarł w Krakowie w rezydencji na Grodzkiej 6 maja 1901 r. Byt to talent bogaty a wszechstronny, dusza pięknie artystycznie wyrobiona, charakter prawy i miły, w obcowaniu pełen prostoty, której dziedziczna dystrakcja nie psuła. Miał dar szczególny pozyskiwania dla prawdy umysłów dla niej uprzedzonych, dzięki urokowi swej rozmowy. Mile też był widzianym i chętnie słuchanym w zebraniach towarzyskich i na rozprawach naukowych. Zawód pisarski wcześnie rozpoczął bo r. 1870, kiedy to w Krakowie powstało pismo pod redakcją ks. Goliana, które miało za zadanie bronić dogmatu nieomylności przed atakami pseudopostępowej prasy. Ów „Tygodnik Soborowy” ciągle zasilał M. swym piórem. Później, jako profesor filozofii pisywał liczne artykuły do „Przeglądu Lwowskiego”. Z nich później powstało dzieło pt.: Filozofia i jej zadanie, w. 3 Kraków 1899 r., które swego autora postawiło w rzędzie najwybitniejszych polskich filozofów. Z innych jego prac (zaznaczając, że o ile inaczej nie podano, były wydane w Krakowie) wymieniamy: Celowość w naturze, studium przyrodniczo-filozof., wyd. 5, 1901 r.; Co to jest hypnotyzm. 1889; W czem tkwi siła Renana, w. 2, 1896; Podstawy etyki i prawa, w. 3, 1907; Antysemityzm, 1896; O pojedynku, 1892; O związku sztuki z moralnością, 1887; W sprawie sztuki z powodu książki Stan. Witkiewicza „Sztuka i krytyka u nas”, 1892; Niebo nocne a dzienne, 1900; Wieczory nad Lemanem, w. 5, tłumaczone na język niemiecki, rosyjski, hiszpański, serbski, w formie rozmowy towarzyskiej ludzi różnych zapatrywań podają apologię wiary katol. Świętych obcowanie: część 1: Komunia między duszami, 1903 (dzieło przerwane śmiercią M-o.); Pielgrzymka życia, w. 2, 1892; O rozmyślaniu i rachunku sumienia podług ś. Ignacego, w. 4, 1893; Skarb duchowny dla Braci Tow. Jezus. (reguły T. J. i ćwiczenia duchowne ś. Ignacego), 1891; Novem officia erga Sacr. Cor Iesu, ad mentem B. Margurithae Alacoquc concinnata, Tarnopol 1881; Mowa na obłóczynach Natalii z Jezierskich Popielowej u Karmelitanek w Krakowie. 1899; O nabożeństwie do Serca Jezusowego w stosunku do dogmatu i kultu katol. 1886; Opowiadanie wyznawcy, Tarnów 1893; Ostatni dzień Flawiuszów, tragedia histor. (dzieło pośmiertne), 1910; „Spowiedź” rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja, 1888. Nadto w „Przeglądzie Powszechnym” z górą setka artykułów i recenzji; 40 przemówień w Kazaniach i szkicach księży T. J.; O szkole katol. referat w Księdze pamiątkowej Wiecu katol. w Krakowie l893. (Por. Kobylecki, Ks. Maryan M. T. J., Kraków 1901; Załęski, Jezuici w Polsce, t. ostatni; Popiel Paweł, w „Przegl. polskim” z 1901; J(adwiga) R(ostworowska) w nr. 109 Czasu z 1901).

Za: Podręczna Encyklopedya Kościelna, red. x. Zygmunt Chełmicki, t. 27–28, Warszawa 1912.

Przypisy

  1. Quod si, vere poenitentes, in charitate discesserint... Sobór Lugduński, Confessio fidei podpisana przez cesarza Michała Paleologa.
  2. 38. z potępionych tez Lutra brzmi: „Animae in purgatorio non sunt securae de earum salute, saltem omnes...” („*Dusze w czyśćcu nie są pewne swego zbawienia, a przynajmniej nie wszystkie”) – 39. „Animae in purgatorio peccant sine intermissione, quamdiu quaerunt requiem et horrent poenas” („*Dusze w czyśćcu grzeszą nieustannie, szukając spokoju i drżąc z oowodu kary”). Co do zdań teologów por. Bellarmina lib. 2 de Purgatorio c. 4. – Kiedy więc jakieś książeczki pobożne, chcąc powiększyć straszliwość czyśćca, przypuszczają, że niektóre przynajmniej dusze czyśćcowe nie wiedzą z całą pewnością o swoim zbawieniu – to nie zgadzają się z nauką katolicką, i idą dosłownie za zdaniem Lutra 38., potępionym przez Kościół.
  3. Druga połowa 38. tezy brzmi: „Nec probatum est ullis aut rationibus aut scripturis, ipsas esse extra statum merendi aut augendae charitatis” („*Nie da się wykazać ani żadnymi dowodami rozumowymi, ani z Pisma św., że sa one poza stanem zasługiwania lub pomnożenia miłości”).
  4. ST IV Dist. 21. q. 1, a. 3. quaestiunc. I; także IV Dist, 21. q. 1, a. 1. quaestiunc. 4.
  5. Że Chrystus sądzi jako człowiek, to żadnej nie ulega wątpliwości. Sam naucza (J 5, 22): „Ojciec nikogo nie sądzi, lecz wszystek sąd dał Synowi”. Otóż gdyby Syn sądził jako Bóg, czyn ten byłby wspólny trzem Osobom; mógłby być jeszcze przypisany Synowi, ale żadną miarą nie mógłby być zaprzeczony Ojcu. Na domiar, o kilka wierszy niżej, tłumaczy to Chrystus jeszcze wyraźniej: „I dał mu władzę sąd czynić: iż jest synem człowieczym”. Konsekwentnie przypuścić trzeba, że i przed Wcieleniem, najwyższy Sędzia dusz albo się okazywał w symbolicznej postaci ludzkiej, jak to uczynił w wielu teofaniach Starego Zakonu; albo innym jakimś wewnętrznym sposobem dawał im poznać swa obecność; ale o widzeniu Boskiego oblicza ani myśleć nie można.
  6. ST IV, Dist. 21, q. 1, a. 3.
  7. Psalm 50. Że w szczególności ten psalm ułożony został przez Dawida we wspomnianych okolicznościach, to wyraźnie twierdzi Pismo św. w nagłówku tegoż psalmu (w. 1 i 2).
  8. Missale Rom. Dom. V post. Epiph. Secreta. – Fer. II post. Dom. I Quadrag. Secreta. – Fer. IV post. Dom. II Quadrag. Secreta – Sabbato post. Dom. II Quadrag. Secreta. – Dom. III Quadrag. Secreta. – Fer. IV post. Dom. III Quadrag. Postcommunio.
  9. S. Thomas, De malo q. 7, a 2.
  10. Jest prawdopodobne, że póki dusza ma na sobie winy nieodpuszczone, póty nie jest zdolna do uczestniczenia w modłach żyjących: boć i żyjący nie są zdolni do uzyskania np. odpustu za grzechy jakiekolwiek, jak długo wina tych grzechów nie jest zgładzona. To zdaje się być jednym z powodów, tłumaczących dlaczego niektóre dusze, mimo mnóstwa modlitw za nie czynionych, długo w czyśćcu pokutują.
  11. Mnóstwo tekstów Ojców i teologów o tej rzeczy podaje Albertus a Bulsano, Instit. theol. theor. pars. V, sect. 2, art. 2; także Bautz, Das Fegfeuer im Anschluss an die Scholastik, mit Bezugnahme auf Mystik und Ascetik dargestellt. Mainz 1883; i inni.
  12. Św. Teresa, Pałac duszy, Mieszkanie Szóste, rozdz. II.
  13. Traktat o czyśćcu, rozdz. 3. Nie mniej wymowne ustępy czytać można w jej Dialogach o miłości.
  14. Już sam fakt, że człowiek za życia cierpi fizycznie od ognia i od wielu innych czynników, dowodzi, że w duszy tkwi jakaś zdolność po odczuwania cierpień fizycznych, gdyż ciało materialne samo czuć nie może. Za życia, co prawda, materialne czynniki działają wprost na materialne organa nasze; ale jakieś przecież przejście, jakiś związek przyczynowy być musi między tym materialnym potraceniem organów, a tym, co dusza odczuwa; musi więc być jakakolwiek możliwość, żeby dusza pod wpływem materii cierpiała.
  15. Teologia nie jest też w tej kwestii jednomyślna; z nowych teologów przeciwni są ogniu czyśćcowemu Mohler, Dieringer i inni. Tekst Pawłowy nie zdaje nam się rozstrzygać tej kwestii, bo chociaż mówi niewątpliwie o czyśćcu i mówi o prawdziwym ogniu, jednak nie mówi wprost o ogniu czyśćcowym, ale porównywa człowieka, który się zbawia przechodząc przez czyściec, z człowiekiem, który ratuje z pożaru życie, przechodząc przez płomień – jakeśmy wyłożyli w rozdziale poprzednim.
  16. IV Dist. 21, q. 1, a. 1.
  17. 1 P 3, 19; Łk 12, 59. Jak się te teksty do czyśćca odnoszą, wyłożyliśmy w poprzednim rozdziale.
  18. Teologowie w ogóle uznają, że Pan Bóg nie objawił nam miejsca, gdzie się czyściec znajduje. Mimo to, wielu z nich próbuje oznaczyć to miejsce. Powołując się na opowiadanie Pisma i na widzenia prywatne, według których dusze pojawiające się z miejsc kary, przychodzą z dołu, podczas gdy idące do nieba, jak i Chrystus wniebowstępujący, wznoszą się do góry – z tego wnioskują, że piekło i czyściec są we wnętrznościach ziemi, a niebo gdzieś nad głowami naszymi. Że starzy, którzy wyobrażali sobie ziemię jako nieruchomą, mogli do tych wskazówek kierunków „w górę” i „w dół” przywiązywać jakieś znaczenie bezwzględne, to jest do wyrozumienia i było to zgodne z ich kosmografią. Ale dziś podobne rozumienie rzeczy straciło podstawę i sens. Wobec mnóstwa ruchów, jakim podlega ziemia i cały nasz system planetarny, ile razy pokazujemy niebo nad sobą, tyle razy w zupełnie innej wskazujemy je stronie. Kierunek, w którym Chrystus w oczach uczniów wznosił się do nieba, był pewnie pionowy względem Judei, więc bardzo skośny względem naszego kraju; a jaki on był względem gwiaździstego nieba, to się w żaden sposób oznaczyć nie da. Wnioskować z tego wniebowstąpienia Chrystusa – jak to dziś jeszcze czyni Bautz (Der Himmel, speculativ dargestellt, str. 177) – że niebo znajduje się irgendwo in der Region der Sterne, to nie tylko jest bezpodstawne, ale nie przedstawia żadnego znaczenia: bo gdzież jest w świecie miejsce, które by nie było zarówno w krainie gwiazd? czy ziemia nie jest w niej tak samo jak Syriusz? – Znaczenia wskazanych kierunków daleko szukać nie potrzeba. Kiedy nam wskazują Boga lub niebo w górze, a miejsca kary w dole (bo obie wskazówki są widocznie spółrzędne) – to, symbolem naturze naszej odpowiednim, przedstawiają nam to, co doskonałością i szczęściem jest ponad nami – lub odwrotnie, co jest niżej od nas w tym względzie. – W końcu zgodzić się musimy na wyrok Boży, wyżej wspomniany: że topografia drugiego świata nie ma nam być znana w tym życiu.
  19. Traite de l’Amour de Dieu 1, IX, c. 7: „Les ames qui sont en purgatoire souffrent amouresement, et prononcent devotement le cantiąue de la justice divine: Iustus es Domine et rectum iudicium tuum”.
  20. Niżej zobaczymy, jak św. Augustyn tę rolę aniołów stwierdza i uzasadnia.
  21. Aprobata kościelna, dana niektórym dziełom zawierającym takie objawienia, to jedno znaczy, że nie są szkodliwe, ale budujące dla wiary i obyczajów; nie gwarantuje zaś prawdziwości szczegółów w nich zawartych.
  22. Traktat o czyśćcu, rozdz. II.
  23. Tamże.
  24. Tamże, rozdz. V.
  25. Tamże, rozdz. XIV.
  26. Tamże, rozdz. VIII.
  27. Traktat o czyśćcu rozdz. XVI; por. rozdz. XII i gdzie indziej. Rzecz jasna, że Święta przez to „patrzenie” nie rozumie widzenia Boga intuicyjnego, niebu właściwego, ale uprzytomnienie Boga, jakie maja kontemplatywni w wyższych stopniach modlitwy, i które też widzeniem nazywają.
  28. Jeżeli nawet do nadprzyrodzonego poruszania duszy przez łaskę, może się w następnych chwilach nawiązać szereg własnych myśli i uczuć, z którymi Bóg nie ma nic wspólnego – jak nauczą św. Ignacy i inni mistrzowie za nim – to tym bardziej stosować mamy tę naukę do snów, wywołanych przez sugestie jakiegoś ducha.
  29. I nawet w tych wypadkach zjawiska mogą być nie obiektywne, ale wzniEcône przez anioła w samych zmysłach osoby widzącej, według ogólnej nauki św. Tomasza o widzeniach. Co się tyczy historii, jakie opowiadają o duszach pokutujących,„w pewnych miejscach, te nie zasługują na wiarę, dla wielu powodów. Najprzód, warunki zwykłe tych objawów – jak miejsca opustoszałe, pora nocna – pokazują, że się jest na terenie korzystnym dla podniecenia wyobraźni, a bardzo niekorzystnym dla dokładnej obserwacji. Dalej, charakter tych zjawisk: strachy huki itp., bynajmniej nie odpowiada stanowi i godności dusz świętych, które w Bożym pokoju cierpią. Wreszcie treść tego, co wrzekomo te dachy wyjawiają, bywa niezgodną z nauka religii. Opowiadają zwykle, że poty pokutować mają w tym miejscu, póki pewna suma nie będzie komu należy zwróconą; albo póki pewne nabożeństwa nie będą odprawione. Otóż to nie zgadza się ze sprawiedliwym wymiarem kary czyśćcowej, o jakim nas wiara uczy. Kara ta musi być każdej duszy wymierzona, według miary win, z jakimi umiera i staje na sądzie, nie według warunków od niej już niezależnych. Zadośćczynienia żyjących mogą oczywiście skrócić tę karę, ale zaniechanie tych zadośćczynień nie może jej w żaden sposób przedłużyć”.
  30. Wiemy, że nie brak teologów i innych pisarzy ascetycznych, którzy mniej ściśle wrota czyśćca zamykają; przypuszczają nawet, że część tych dusz dość swobodnie po świecie krąży. Ale czy nie są oni w tej rzeczy zbyt pod wpływem opowiadań o wizjach prywatnych? Przeciwstawiamy im teologiczne racje, któreśmy podali, i wielką powagę św. Augustyna.
  31. Św. Augustyn, De cura pro mortuis gerenda, koniec rozdziału XII, rozdziały XIII i XV.
  32. 2 Kor 5, 7.