Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Ambrożego, biskupa i wyznawcy [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 3/2003 (52)

Józef hr. de Maistre

O roli społecznej chrześcijaństwa w Europie

Jak to się działo, że PRZED CHRZEŚCIJAŃSTWEM niewolnictwo uważano wszędzie, w republikach zarówno, jak w monarchiach, za konieczny element rządu i politycznego stanu narodów i nigdy żadnemu filozofowi nie przychodziło nawet do głowy ganić niewolnictwa, ani żadnemu prawodawcy atakować go za pomocą praw głównych czy okolicznościowych? – Umysł prawy nie musi długo szukać odpowiedzi na to pytanie.

Działo się tak dlatego, że człowiek, ogólnie rzecz biorąc, POZOSTAWIONY SOBIE SAMEMU, jest zbyt zły, aby być wolny.

Niech każdy dobrze zbada naturę ludzką w swoim własnym sercu, a uzna, że gdyby wolność społeczna należała do wszystkich, nie byłoby sposobu rządzenia ludźmi, składającymi naród.

Oto dlaczego stanem naturalnym większości ludzi aż do ustanowienia chrześcijaństwa było zawsze niewolnictwo; ponieważ zdrowy rozsądek powszechny jasno odczuwał konieczność takiego porządku, nigdy nie zwalczano go za pomocą praw ani rozumowania. (...)

Oto jednak prawo Boże objawiło się na ziemi. Z miejsca owładnęło sercem człowieka i przemieniło je w sposób, który musi budzić wieczysty podziw każdego prawdziwego obserwatora. Religia zaczęła zwłaszcza pracować bez wytchnienia nad zniesieniem niewolnictwa, rzecz, której żadna inna religia, żaden prawodawca, żaden filozof nie tylko nigdy nie śmiał przedsięwziąć, ale nawet o niej zamarzyć. Chrześcijaństwo, które działało w sposób boski, działało z tej samej racji powoli, gdyż wszelkie dzieła prawowite dokonują się zawsze w sposób niedostrzegalny. Wszędzie, gdzie napotkacie hałas, wrzawę, gwałtowność, zniszczenia etc., możecie być pewni, że to działa zbrodnia lub szaleństwo: Non in commotione Dominus.

Religia wydała tedy nieustanną bitwę niewolnictwu, działając w różnych miejscach, różnymi sposobami, lecz zawsze niestrudzenie. Prawodawcy, czując, że duchowieństwo ulżyło im częściowo w ich trudach, stopniowo pogodzili się z jego dobroczynnymi poglądami. Wreszcie w roku 1167 papież Aleksander III ogłosił w imieniu soboru, że żaden chrześcijanin nie może pozostawać w stanie niewolnym. Wolter – trudno o mniej podejrzane świadectwo – nie może powstrzymywać się od zachwytu nad tą epoką: „Samo to prawo, powiada, powinno już uczynić pamięć tego papieża drogą wszystkim ludom”.

Wszystko to prawda, ale kiedy czyta się, już historię, trzeba umieć ją czytać. Otóż dowodzi ona w sposób oczywisty, że rodzaj ludzki, ogólnie biorąc, zdolny jest do korzystania z wolności społecznej tylko w takim stopniu, w jakim przenika go i kieruje nim chrześcijaństwo.

Wszędzie, gdzie panuje inna religia, niewolnictwo jest prawem i wszędzie, gdzie ta religia (chrześcijaństwo) ulega osłabieniu, w takim samym stopniu zmniejsza się zdolność narodu do korzystania z wolności powszechnej.

Ta prawda pierwszej wagi została niedawno dowiedziona na naszych oczach w niezwykle jasny i straszliwy sposób. Przez cały wiek bez przerwy chrześcijaństwo atakowane było przez wstrętną sektę. Władcy, których zdołała omamić, nie tylko jej na to pozwalali, ale często nawet sami w opłakany sposób sprzyjali tym występnym usiłowaniom, własnymi rękami, stworzonymi dla zachowawczej pieczy, wstrząsając kolumny tej świątyni, która przecież musiała runąć na nich samych. I cóż nastąpiło? Wreszcie było już na świecie za wiele wolności. Zdeprawowana wola ludzka, nie mając już nad sobą żadnego wędzidła, była w stanie dokonać wszystkiego, o czym tylko pycha i zepsucie mogły zamarzyć. W kraju, który ma największy wpływ na wszystkie pozostałe, rasa wyzwoleńców rzuciła się na najwyższe stany. W niecałe dwadzieścia lat gmach europejski runął; zwierzchność szamoce się pod szczątkami i nie wiadomo wcale, czy wyjdzie cało z tej opresji.

Cztery czy pięć wieków temu papież ekskomunikował-by garstkę zuchwałych adwokatów, którzy musieliby udać się do Rzymu, aby uzyskać rozgrzeszenie. Panowie ze swej strony wzięliby w karby paru zbuntowanych czynszowników w swoich włościach i porządek zostałby zachowany.

W naszych czasach, gdy społeczeństwu zabrakło dwóch kotwic, którymi są religia i niewolnictwo, statek został uniesiony przez burzę i rozbity. (Quatre chapitres sur la Russie... Oeuvres, t. VIII, s. 278–80, 282–4)

Człowiek nie umie podziwiać tego, co widzi codziennie: zamiast uwielbiać naszą monarchię, która jest cudem, my nazywamy ją despotyzmem i mówimy o niej tak, jakby była czymś zwyczajnym, czymś, co zawsze istniało i nie zasługuje zgoła na żadną szczególną uwagę.

Starożytni przeciwstawiali panowanie praw panowaniu królów, tak jakby przeciwstawiali republikę despotyzmowi. My na szczęście nie rozumiemy tego przeciwstawienia, które wszakże jest i będzie zawsze czymś bardzo rzeczywistym poza obrębem chrześcijaństwa.

Ludy starożytne nie wątpiły nigdy – podobnie jak dziś niewierni – że prawo życia i śmierci należy do władców. Nie ma potrzeby dowodzić tej prawdy, zapisanej krwawymi zgłoskami na wszystkich stronicach historii. Nawet pierwsze promienie chrześcijaństwa nie oświeciły jeszcze ludzi w tej mierze, gdyż wedle doktryny samego św. Augustyna żołnierz, który nie zabija na rozkaz prawowitego władcy, nie mniejszą ponosi winę niż ten, co zabija bez rozkazu; z czego widać, że ów wielki i piękny umysł daleki był od idei nowego prawa publicznego, które odjęło królom władzę sądzenia.

Lecz chrześcijaństwo, kiedy było jeszcze niejako rozsiane po ziemi, mogło tylko przygotować serca, a jego wielkie skutki polityczne mogły wystąpić dopiero z chwilą, gdy władza papieska zyskała należne sobie wymiary, skupiając w rękach jednego człowieka całą potęgę tej religii, co jest koniecznym warunkiem, by móc z niej korzystać. Najpierw musiało upaść cesarstwo rzymskie. Przegniłe do ostatniego włókna nie godne było tego, by Bóg na nim szczepił. Lecz oto sunie naprzód potężna dzicz Północy, depcząc starożytną władzę; zadaniem papieży jest nią owładnąć. Jakoż na przemian głaszcząc ją i zwalczając, dokonali wreszcie tego, czego świat dotąd jeszcze nie widział.

Od chwili, gdy zaczęły się ustalać nowe zwierzchności, Kościół ustami papieży nie przestaje głosić ludom słów Boga w Piśmie świętym: W moim imieniu rządzą władc y, a zaś królom: Nie sądźcie, byście nie byli sądzeni, aby tym sposobem utrwalić zarazem i boską zasadę zwierzchności, i boskie prawo ludów.

Kościół – powiada słusznie Pascal – jeszcze surowiej niż prawo świeckie wzbrania swym dzieciom wymierzania sobie sprawiedliwości; kierowani jego duchem królowie nie wymierzają jej sobie nawet wtedy, gdy idzie o zbrodnię obrazy majestatu, ale oddają winnych w ręce sędziów, by ci ukarali ich wedle praw i reguł sprawiedliwości”. Dzieje się tak nie dlatego, że Kościół tak nakazuje. Nie wiem nawet, czy mógłby to uczynić, ponieważ są rzeczy, które trzeba pozostawić niejako w szacownym cieniu, miast zbytnio objaśniać je umyślnymi prawami. Królowie na pewno często, aż nadto często wymierzali kary bezpośrednio; lecz zawsze duch Kościoła szerzył się milcząco i skupiał za sobą opinię, piętnując te czyny zwierzchności jako formalne morderstwa, ohydniejsze i niemniej zbrodnicze niż czyny zbójców z gościńca.

Lecz jakże by Kościół zdołał ugiąć monarchię, gdyby ona sama nie była przygotowana, zmiękczona, że tak powiem, słodyczą papieży? Cóż podoła ten czy ów Kościół lokalny przeciw swemu władcy? Nic. By sprawić ów wielki cud, trzeba było nie ludzkiej, fizycznej, materialnej potęgi (tej można by nadużyć dla celów doczesnych), ale potęgi duchowej i moralnej, która panuje tylko nad myślą: taką zaś była potęga papieży. Każdy umysł prawy i czysty uzna, iż sama Opatrzność wzięła udział w powstaniu owego powszechnego przekonania, które zawojowało Europę i ukazało wszystkim jej mieszkańcom, że papież jest źródłem zwierzchnictwa europejskiego, albowiem właśnie ta władza, działając wszędzie, zaciera różnice narodowe tak dalece, jak to jest tylko możliwe, a także dlatego, że nic nie jednoczy ludzi tak silnie jak jedność religijna. Opatrzność powierzyła papieżom wychowanie europejskiej władzy monarchicznej. Lecz możnaż wychować nie karząc? Stąd tyle starć, ataków, często aż nadto ludzkich, i tyle dzikiego oporu; lecz ów boski pierwiastek był w tym wszystkim zawsze czynny, zawsze widomy. Przejawiał się zwłaszcza w owym cudownym fakcie – mówiłem już o tym, ale o tym warto mówić bez przerwy – że każdy czyn papieży zwrócony przeciw zwierzchnikom obracał się na korzyść zwierzchności. Ponieważ papieże działali jako wysłannicy Boga, więc nawet walcząc z monarchami ostrzegali stale poddanych, że nic nie mogą uczynić przeciwko panom swoim. Nieśmiertelni dobroczyńcy rodzaju ludzkiego bronili zarazem i boskiej natury zwierzchności, i prawowitej wolności ludzi. Lud, najdalszy od jakiegokolwiek oporu, nie mógł wzbić się w pychę ani usamodzielnić się, a zwierzchnicy, uginając się jedynie przed potęgą boską, zachowywali całą swoją godność. Fryderyk pod stopą papieża mógł budzić lęk, może współczucie, ale nie pogardę, podobnie jak Dawid leżący na twarzy przed aniołem, co zwiastował mu bicz Boży.

Papieże byli wychowawcami monarchii europejskiej w latach jej młodości; ukształtowali ją dosłownie tak jak Fenelon ukształtował księcia Burgundii. W jednym i drugim wypadku szło o to, by wyplenić z wielkiego charakteru czynnik dzikości, co zepsułby wszystko. Wszystko, co ogranicza człowieka, wzmacnia go. Nie ma posłuszeństwa bez doskonalenia się, a człowiek przez to, że się przezwycięża, staje się lepszy. Taki potrafi pokonać najgwałtowniejszą namiętność w trzydziestym roku życia, bo w piątym czy szóstym nauczono go pozbywać się dobrowolnie zabawki czy łakoci. Z monarchią stało się tak, jak dzieje się z dobrze wychowanym człowiekiem. Nieustanny wysiłek Kościoła, kierowanego przez Ojca świętego, doprowadził wreszcie do tego, czego nikt dotąd nie widział i nigdy nie zobaczy tam, gdzie owa władza pozostanie nieznana. Nieznacznie, bez gróźb, bez ustaw, walk, gwałtów i oporu została proklamowana wielka konstytucja europejska, nie na nędznym papierze, nie głosem heroldów, ale we wszystkich sercach europejskich, które podówczas wszystkie były katolickie. Królowie rezygnują ze swej władzy sądzenia, a ludy w zamian uznają ich za NIEOMYLNYCH i NIETYKALNYCH. Takie jest fundamentalne prawo monarchii europejskiej. Jest to dzieło papieży: cud niesłychany, sprzeczny z naturą człowieka naturalnego, sprzeczny ze wszystkimi faktami historii: żaden człowiek w dawnych czasach nawet nie marzył o podobnej możliwości, a najbardziej uderzającą cechą jego boskiego charakteru jest to, że stało się ono powszechne. Ludy chrześcijańskie, co nie odczuły w ogóle lub nie odczuły w dostatecznym stopniu ręki Ojca Świętego, nigdy nie będą miały tej monarchii. Próżno będą się miotać pod samowładną dłonią, próżno rzucą się śladem uszlachetnionych narodów, nie wiedząc, że zanim stworzymy prawa dla ludu, trzeba wpierw stworzyć lud dla praw. Wszystkie te wysiłki będą nie tylko próżne, ale i szkodliwe: nowe Ixiony1 rozgniewają Boga, a pochwycą tylko cień. By zostać dopuszczonym do uczty europejskiej, by stać się godnym tego wspaniałego berła, co może władać narodami tylko do tego przygotowanymi, by dojść do owego celu, który tak niedołężnie wskazuje bezsilna filozofia, wszystkie drogi są fałszywe, prócz tej jednej, co nas zawiodła. [...] (Du Pape, s. 305–10.) Ω

Źródło: J. Trybusiewicz, De Maistre. Wybór pism, Warszawa 1968, s. 164–170.

Przypisy

  1. Mityczny król, skazany przez Zeusa za swoje występki na cierpienia w Tartarze (przyp. red. Zawsze wierni).