Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Łucji, dziewicy i męczennicy [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2003 (53)

ks. Władysław Muchowicz

Ministrantura

Z nauk poprzednich o Mszy św. mogliście się przekonać, że ta Najświętsza Ofiara jest największym skarbem, najcenniejszym klejnotem Kościoła katolickiego.

Nic też dziwnego, że Kościół św. jak najtroskliwiej strzeże tego klejnotu, ozdabia go, oprawia go, że się tak wyrażę, w podniosłe ceremonie, otacza pięknymi modlitwami i śpiewem.

Wszystko tam jest tak dobrze wykończone, że całość tworzy wspaniałe arcydzieło, które w podziw wprawia każdego myślącego.

My jednak, drodzy moi, musimy sobie powiedzieć otwarcie, że dlatego jesteśmy obojętnymi na słuchanie Mszy św., a jeśli jesteśmy na niej obecni, dlatego nie korzystamy z jej owoców, bo nie znamy jej układu.

Obowiązkiem więc kapłana zaznajomić wiernych z ceremoniami Mszy św., by nie byli podobnymi takiemu człowiekowi, który, znużony i spragniony, stoi nad brzegiem obfitego źródła, ale pragnienia nie zaspokoi, bo się nie chce schylić, aby zaczerpnąć wody. I to jest, co mnie skłoniło, żeby wam wytłumaczyć obrzędy Mszy świętej.

Powiem jednak z góry, że to objaśnienie nie będzie wyczerpujące, bo Msza św. to jak te głębiny morskie, z których wody nigdy wyczerpać się nie dadzą. Prośmy więc Pana Jezusa, żeby otworzył oczy naszego ducha na poznanie choćby niektórych skarbów i piękna, ukrytych w Najświętszej Ofierze.

Ubrany w szaty kościelne, z kielichem w ręku, służącym do ofiary, wychodzi kapłan z zakrystii do ołtarza. W tej chwili usługujący do Mszy św. daje znak dzwonkiem. Nie bez celu rozlega się głos dzwonka po kościele. To znak, że ma się rozpocząć Msza święta. Więc uwagę naszą mamy od tej chwili skierować ku ołtarzowi; myśli obce oddalić od siebie.

Przyszedłszy do ołtarza, stawia kapłan kielich na rozłożonym korporale, otwiera mszał, schodzi po stopniach ołtarza i staje na posadzce. W tej chwili przypomina mu się głos Boży, mówiący do Mojżesza: „Nie przystępuj tu, zdejm obuwie z nóg twoich, miejsce bowiem, na którym stoisz, ziemia święta jest” (Wyjśc 3, 5). I sam kapłan z trwogą wyznać musi za patriarchą Jakubem: „O, jak to miejsce straszne jest, nie jest tu nic innego, jeno dom Boży, a brama niebieska” (Rodz 28, 5). Taka trwoga święta musi przejąć kapłana zbliżającego się do ołtarza, jeśli się zastanowił nad świętością czynności, której się ma podjąć, a widzi swoje niewierności względem Pana Boga. Wzdryga się i lęka wielkiej odpowiedzialności za każdą Mszę św. Może chciałby się uchylić, jak prorok, od głoszenia woli Bożej, jak Mojżesz od swego posłannictwa, cofnąć się i ukryć, jak ukrywali się Święci przed przyjęciem godności kapłańskiej, ale już za późno – jego nagli ścisły obowiązek przyjęty przez sakrament kapłaństwa, tj. obowiązek chwały Bożej, obowiązek sprawowania łask na cały Kościół wojujący, obowiązek niesienia ochłody duszom w czyśćcu cierpiącym. Zmuszony tą koniecznością, rozpoczyna Mszę św. znakiem Krzyża św.: W Imię Ojca i Syna i Ducha Św. Amen. Odpowiedniej Mszy św. rozpocząć nie może, bo, gdy na początku Mszy św. wymawia najczcigodniejsze imię Trójcy Przenajświętszej, zapowiada tym samym, że do tej czynności najważniejszej, jaką dano sprawować śmiertelnym, zabiera się w imię i z polecenia Boga w Trójcy jedynego, od którego otrzymał godność kapłańską; że sprawować ją będzie ku czci i uwielbieniu tego Boga; zapowiada dalej, że od Niego spodziewa się obrony przeciw zasadzkom szatańskim i pomocy do pobożnego spełnienia tej ofiary. Znak Krzyża św., który towarzyszy tym słowom, wskazuje na to, że pomoc Bożą, jak w ogóle wszystkie łaski, które spływają ze Mszy św., mamy zawdzięczać zasługom ofiary spełnionej na krzyżu. Już w pierwszych czasach Kościoła znaczono się krzyżem św. daleko częściej niż dzisiaj. Tak na początku III wieku świadczy pisarz kościelny Tertulian: „Na każdym niemal kroku, przy wyjściu i powrocie, przy ubieraniu się, przed umyciem, przed posiłkiem, przy zaświecaniu, przed ułożeniem się do spoczynku i przed każdym zajęciem, znaczymy my chrześcijanie czo-ło znakiem Krzyża św.”1.

Chciejcież i wy, drodzy moi, naśladować ojców naszych w wierze w przestrzeganiu tego pobożnego zwyczaju. Żegnajcie się z czcią dla Przenajświętszej Trójcy nie tylko przed modlitwą, przy wstawaniu ze snu, ale i przed wyjściem z mieszkania i po powrocie żegnajcie się wodą święconą, a Pan Bóg i w pokusach i wśród pracy wspomagać was będzie i na sądzie Jego nie będziecie się obawiali znaku Krzyża św., którym za życia uzbrajaliście się do zapasów waszych.

Przeżegnawszy się, odmawia kapłan na przemian z ministrantem psalm 42, który się zaczyna od słów: „Osądź mię, Panie...” składa się zaś z pięciu wierszy. Przed tym psalmem i po nim mówi tzw. antyfonę: „Wynijdę do ołtarza Bożego”. Ta antyfona zawiera główną myśl psalmu, podaje niejako klucz do jego zrozumienia. Przez te słowa: „Wynijdę do ołtarza Bożego...” wyraża kapłan swoje obecne usposobienie, raduje się, że zbliży się do swego Boga, że piastować Go będzie na rękach swoich, że połączy się z Nim najściślej, a „On uweseli młodość jego”, jak dodaje do tych słów ministrant. Tu może kto zapytać, jak to Pan Bóg uweseli młodość kapłana? Przecież on w latach postępuje, nie zawsze jest młodym. – Otóż, najmilsi, ten wyraz „uweselić młodość” znaczy tyle, co odnowić człowieka, odmłodzić. Szczęśliwy to był czas, kiedy pierwszy człowiek, czysty, bez grzechu żył w raju. Był to czas młodości jego duszy. Jako dziecko przy piersiach matki, tak on był przy sercu Boga. Ale ta młodość jego duszy znikła przez grzech popełniony w raju – ta dusza, że tak powiem, zestarzała się, pokryła zmarszczkami. Z taką to duszą rodzimy się wszyscy, bo na niej grzech pierworodny. Wprawdzie przez sakrament chrztu św. wraca jej młodość, lecz pytam, jak długo ona trwa? Chyba dotąd, dopóki nosimy na sobie suknie dziecięce. Wąż piekielny, który skusił pierwszych rodziców, zaczołgał się i do naszego serca. Wiele to ludzi musi zapłakać nieraz, kiedy przypomni sobie ten piękny czas dziecięctwa, kiedy nie wiedzieli, co znaczy grzech, kiedy sumienie było spokojne! Więc, czy już dzisiaj, po tylu grzechach, ma człowiek zginąć? Czy nie ma już dla niego ratunku, czy Pan Bóg na zawsze odwróci się od niego? Nie, drodzy moi. Popatrzcie na ołtarze nasze! Tam jest to źródło cudowne, które odmładza, odnawia człowieka, oczyszcza duszę jego z brudu – tam na ołtarzu płynie Krew Jezusowa, ona daje na powrót młodość naszej duszy.

Po tej antyfonie odmawia kapłan psalm 42. Ten piękny psalm napisał prorok Dawid, kiedy to uciekając przed buntowniczym synem, otoczony zewsząd wrogami, tęsknił za górą świętą i przybytkiem Pańskim. Doświadczywszy jednak tylekroć cudownej opieki Boga, spodziewał się i teraz szczęśliwego powrotu do miasta świętego. Jak odpowiednim jest ten psalm w ustach kapłana zaczynającego Najświętszą Ofiarę, poznajemy z jego treści. I kapłan, jak Dawid, widzi się zewsząd otoczony nieprzyjacielem świata, czarta – czuje ucisk i rokosz ciała swojego przeciw duchowi, czuje gorszego człowieka w sobie, dlatego błaga Pana Boga w tym psalmie, by mu zesłał pomoc: „Tyś jest Bóg, pomoc moja, czemuś mię odrzucił, czemu smutny chodzę, gdy mię trapi nieprzyjaciel? O, ześlij Panie światłość Twoją i prawdę Twoją, aby mnie doprowadziły na górę świętą Twoją i do przybytków Twoich”. Po tych słowach tym większa wstępuje w niego nadzieja. Lecz jeszcze się boi zacząć tę ofiarę, bo przed oczyma jego przesuwają się liczni i straszni wrogowie – on nie może się uspokoić.

Najmilsi, kto z was był w górach, mógł widzieć tę dziwną jakby walkę promieni słonecznych z chmurami, które zalegają doliny. Przed promieniami słońca rozrzedzają się one i pierzchają, kryją się gdzieś za góry, ale po chwili, chcąc się niby pomścić za tę porażkę, wracają z większą jeszcze siłą, ciemniejsze, by pochłonąć światło słońca. Tak raz rozproszone obawy częstokroć z podwójną wracają siłą i chcą wyrugować z duszy człowieka błogie światło nadziei. Szczęśliwy, kto się nie podda smutkowi i nie stanie się łupem rozpaczy – szczęśliwy, jeśli się pociesza słowami Dawida, jak kapłan przed Najświętszą Ofiarą: „Czemuś smutna duszo moja – mówi on – i czemu się trwożysz?” – „Miej nadzieję w Bogu, albowiem Mu jeszcze wyznawać będę, zbawienie oblicza mego i Bóg mój”.

Po tym psalmie mówi kapłan: „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”, przy czym skłania głowę. Jeśli ten ukłon nie ma być bezmyślny, to serce kapłana ożywia równocześnie uczucie czci, wdzięczności i uwielbienia dla Trójcy Przenajświętszej. Tak życie wszystkich ludzi ma być ciągłym, radosnym hymnem: Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu.

Po tych słowach powtarza znowu tę antyfonę: „Wnijdę do ołtarza Bożego” i krzepi się nadzieją, że pomoc do godnego przystąpienia do ołtarza otrzyma od Stwórcy, bo mówi: „Wspomożenie nasze w imieniu Pańskim”.

Ufny w tę pomoc, powinien by już przystąpić do ołtarza, a jednak im bliżej ta chwila, tym bardziej wzrasta jego obawa. I słusznie, bo pyta psalmista: „Któż wstąpi na górę Pańską, albo kto będzie stał na świętym miejscu Jego?”. I odpowiada: „Człowiek niewinnych rąk i czystego serca” (Ps 23, 3–4). O, jak to wielkie żądanie! A kapłan czuje się winny, czuje się grzesznikiem. Więc cóż mu pozostaje innego, jak zawołać serdecznym bólem i żalem z synem marnotrawnym: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i przed Tobą” (Łk 15, 18, 21). Przed tym Ojcem najlepszym, przed całym niebem i przed ludem wiernym, oskarża się ze swoich win. Odmawia teraz spowiedź powszechną: „Ja grzeszny, spowiadam się Bogu Wszechmogącemu, błogosławionej Maryi zawsze Dziewicy, błogosławionemu Michałowi Archaniołowi, błogosławionemu Janowi Chrzcicielowi, świętym apostołom Piotrowi i Pawłowi, wszystkim świętym i wam bracia, bom zgrzeszył bardzo myślą, mową i uczynkiem: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Przeto błagam błogosławioną Maryję, zawsze Dziewicę, błogosławionego Michała Archanioła, błogosławionego Jana Chrzciciela, świętych apostołów Piotra i Pawła, wszystkich świętych i was bracia, abyście się modlili za mną do Pana Boga naszego”. Publiczne przyznanie się do winy, korna postawa jego i uderzanie się po trzykroć w piersi okazują, jak szczery żal przejmuje duszę kapłana, jak zasługuje wtedy na miłosierdzie Boże. O udzielenie tego zmiłowania błaga za nim lud przez usta ministranta: „Niech się zmiłuje nad tobą Bóg wszechmocny, a odpuściwszy grzechy twoje, niechaj cię doprowadzi do żywota wiecznego”. Sam też lud na wzór kapłana odmawia także przez ministranta spowiedź powszechną, aby mógł godnie słuchać Mszy św. Kapłan prosi teraz nawzajem o miłosierdzie dla wiernych, o odpuszczenie ich grzechów: „Niech się zmiłuje nad wami Bóg Wszechmogący, a odpuściwszy grzechy wasze, niech was doprowadzi do żywota wiecznego”. Do tej modlitwy dodaje drugą, w której prosi o to samo wspólnie dla siebie i wiernych, mówiąc: „Przebaczenie, rozwiązanie i odpuszczenie grzechów naszych, niech nam da Pan wszechmocny i miłosierny”.

Po wezwaniu tego niewyczerpanego miłosierdzia Bożego może się już kapłan uspokoi, może już śmiało wstąpi na stopnie ołtarza. Ale on słyszy jeszcze głos Mędrca Pańskiego: „I za odpuszczony grzech nie bądź bez bojaźni” (Ekle 5, 5). Więc, jakkolwiek pokrzepiony na duchu po wyznaniu win, przecież jeszcze ma powody do obawy, jeszcze się waha. Pamiętając na naukę Pana Jezusa, żeby natarczywie, wytrwale domagać się łaski, by ustawicznie się modlić, chwyta za tę broń, która nad samym Bogiem przemaga. Prosi znowu w pokorze naprzemian z ministrantem: „Boże, Ty nawróciwszy się, ożywisz nas. A lud Twój rozweseli się w Tobie. Okaż nam Panie miłosierdzie Twoje. A daj nam zbawienie Twoje. Panie, wysłuchaj modlitwę moją. A wołanie moje niech do Ciebie przyjdzie”. Po tak serdecznej modlitwie odważa się wreszcie zbliżyć do ołtarza. A mając wyjść już na stopień, pozdrawia jeszcze lud słowami: „Pan z wami”. Lepszego zapewne życzenia nikt wymyślić nie zdoła, bo gdzie jest Pan Bóg, tam jest pełnia łaski i prawdy, tam nie ma nieszczęścia, tam jest pełnia łaski i prawdy, tam nie ma nieszczęścia, wszystko dobro. Wsparty na tym Wszechmocnym zbliża się do ołtarza, prosząc jeszcze w drodze do niego o odpuszczenie grzechów, o czystość duszy przez przyczynę Świętych Pańskich, których relikwie spoczywają w ołtarzu, a które obejmując rękami ołtarz, ze czcią całuje.

Drodzy moi, z tych modlitw, które Kościół św. wkłada przed Mszą św. w usta sług swoich, możecie poznać, jakiego przygotowania potrzeba do Mszy św. nie tylko dla kapłana, ale i dla wiernych. Zapytam tedy, czy jest to możliwe, aby uważnie słuchać Mszy św. i przejąć się uczuciami miłości ku Panu Bogu, żalu szczerego, dla tych, którzy ustawicznie i do ostatniej chwili przed Mszą św. są roztargnieni, których serce zajęte sprawami doczesnymi? Jak niemożliwe jest, by gąbka wyjęta z wody nie była wilgotna, a żelazo z ognia nie miało gorąca, tak niemożliwe, żeby człowiek zajęty jedynie doczesnością pragnął bywać na Mszy św. nie tylko w niedziele i święta, ale ile możności i w dni powszednie, żeby on mógł na Mszy św. przejąć się prawdziwą miłością ku Panu Bogu, żeby zrozumiał jej wartość. Są jednak jeszcze ludzie, którzy zakosztowali tych pociech, jakie daje Msza św., stąd często i pobożnie jej słuchają.

Opowiada pewien proboszcz taki przykład: Miałem parafiankę z zamożnego domu, obojętną na praktyki religijne. Na Mszy św. nawet w niedziele i święta nie zawsze bywała. Od jakiegoś czasu zauważyłem, że ona i codziennie słuchała i to dwu Mszy św. często przystępowała do Komunii św., a wieczorem nawiedzała Najświętszy Sakrament. Zdziwiony tak nagłą odmianą, zapytałem o przyczynę tego? I tak mi odpowiedziała: Jeśli uważasz księże proboszczu, żem teraz zmieniła moje życie, że mam więcej miłości ku Panu Jezusowi, to winnam tę łaskę (jak nazywasz moje nawrócenie) ubogiemu stolarzowi Józefowi, którego znasz dobrze.

Było zaś tak: W pewne święto wracałam po sumie do domu, gdy poczciwy Józef, który przedtem pracował u nas przez kilka dni, przechodząc koło mnie i kłaniając się, wydawał mi się bardzo szczęśliwym. Cóż to, Józefie, mówię do niego, jesteś taki wesoły dzisiaj?

Prawda, pani, odpowiedział, bardzo dziś jestem szczęśliwy.

Cóż cię to tak dobrego spotkało?

Miałem dziś szczęście wysłuchać pięciu Mszy św.

Jak to? – pytam, przecież mamy tylko ks. proboszcza i wikarego.

Tak, proszę pani, ale dzisiaj było trzech księży obcych. Ja w niedziele i święta bywam na dwu Mszach św. Po pierwszej idę na śniadanie, potem wracam na kazanie i sumę. A że dzisiaj i tamci księża Msze odprawiali, nie chciałem i tych opuścić, więc się wyrzekłem śniadania i jakoś głodny nie jestem, a bardzo zadowolony. W ciągu tygodnia nie mogę mieć tej pociechy, bo jak pani wiadomo, mam dużo pracy dzięki Bogu, bo też i rodzina wielka. W dzień powszedni, słysząc głos dzwonu, wołający na Mszę św. łączę się w duchu z kapłanem i proszę mojego Anioła-Stróża, żeby słuchał za mnie. O! Jakżebym rad był słuchać codziennie Mszy św. Pani szczęśliwa, że ma czas na to.

Otóż widzi ks. proboszcz, ten poczciwy Józef mnie nawrócił. To jego opowiadanie o szczęściu tych, którzy mogą codziennie Mszy św. słuchać, zabłysło jakimś dziwnym światłem w mej duszy. Zawstydziłam się, że ja nigdy nie zastanawiałam się nad wielkością i niezrównaną wartością Mszy świętej. Nie rozumiałam, że w tej ofierze zstępuje istotnie Pan Jezus z nieba, aby z miłości ku nam ponawiał swoją ofiarę krzyżową. Dla tej oziębłości nawet w niedzielę Mszę św. opuszczałam. Ale odtąd, mając tyle czasu wolnego, postanowiłam bez ważnej przyczyny nie opuszczać Mszy św. i w dzień powszedni. Zostaję czasem i na drugiej Mszy św., a ofiaruję ją za tych, którzy jak ten pobożny stolarz dla różnych przeszkód tylko duchem łączą się z tą Najświętszą Ofiarą, jak i za tych, co jak ja przedtem, zaniedbują jej słuchania, bo jej nie znają. Ja teraz wiem, czym jest ta Najświętsza Ofiara, bo mi Pan Bóg wynagradza jej słuchanie, bo znalazłam w niej źródło łaski i pociechy na wszystkie potrzeby życia2.

Najmilsi, uczcie się z tego przykładu, jak sobie trzeba cenić tę Najświętszą Ofiarę. Żebyśmy jednak znaleźli w niej pociechę, korzystali z jej darów, trzeba do niej przygotować duszę naszą. Na czym polega to przygotowanie? Na wewnętrznym skupieniu ducha. Skupienie zaś polega na czuwaniu u stóp Zbawiciela, czyli inaczej mówiąc, na pilnym słuchaniu Jego głosu w przykazaniach i natchnieniach wewnętrznych, na czujnym pilnowaniu zmysłów swoich. Skupienie zwraca człowieka ku Panu Bogu. W skupieniu, w zastanawianiu się nad sobą, poznaje człowiek lepiej prawo Boże, świętość i sprawiedliwość Jego – unika pokus, bo czuwa nad zmysłami, przez które zaraza jako śmierć wchodzi do duszy. Dusza skupiona widząc poduszczenie do grzechu, woła oburzona z niewinnym Józefem Starego Zakonu: „Jakoż mogę tę złość uczynić i zgrzeszyć przeciw Bogu memu?” (Rodz 30, 9). W skupieniu ducha poznacie się, drodzy moi, i na wartości Mszy św. a w niej, jak mówi prorok Izajasz: „Króla w piękności Jego oglądają oczy wasze” (Iz 33, 15). Ω

Tekst za: ks. Władysław Muchowicz, Przenajświętsza Ofiara, Lwów 1930.

Przypisy

  1. De corona militis., rozdz. 3.
  2. Rossignolli, Cuda Boże we Mszy świętej.