Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
śś. Kleta i Marcelina, papieży i męczenników [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 2/2003 (51)

ks. Karol Stehlin FSSPX

Medetashi seichou, michi miteru Maria

Tradycja katolicka w Japonii

Tradycja katolicka w Japonii

Dumny naród ludzi o wyszukanej grzeczności, państwo wysokiej cywilizacji i najwyższych osiągnięć technicznych, kraj bogaty, piękny i schludny! Japonia stanowi wielki kontrast z innymi krajami Dalekiego Wschodu. Obdarzona tak wieloma zaletami i cnotami naturalnymi, Japonia mogłaby być najbardziej podatnym gruntem na przyjęcie boskiego ziarna – a jednak nie jest! Japonia jest krajem pogańskim, materialistycznym, ale w inny sposób niż u nas w Europie: na ulicy ani w telewizji nie widać negliżu, nieprzyzwoitych reklam etc.; życie toczy się w zewnętrznej czystości i, jak powiedział pewien misjonarz, kraj ten jest jak piękne ciało pozbawione duszy.

Odbyłem pielgrzymkę do tego kraju, aby uczcić i ucałować ślady tych, którzy zaczęli wlewać w ten kraj chrześcijańską duszę oraz żebym umocniony przykładem tych bohaterów mógł lepiej zrozumieć swoje powołanie: przekazywać obecnemu pokoleniu autentyczną, nieskażoną naukę katolicką!

Św. Franciszek Ksawery i początki chrześcijaństwa w Japonii

Patron wszystkich misji, misjonarz całego Dalekiego Wschodu, pod koniec swej ziemskiej pielgrzymki przybył również do Japonii. Pomimo dobrze zorganizowanego systemu władzy (szogunat), który przy pomocy zwierzchników religijnych (bonzów) utrzymywał ludność w ścisłej zależności, św. Franciszek Ksawery w bardzo krótkim czasie zdołał napoić tysiące dusz wodą zbawienia. Gdziekolwiek przybywał, tam rodziły się grupy gorliwych katolików. Po nim przyszli misjonarze: jezuici i franciszkanie; zostali przychylnie przyjęci przez władze z powodu swej wielkiej kultury i szerokiej wiedzy, którą przez pewien czas fascynowała się japońska elita. Niebawem sukces misjonarzy obudził zazdrość władz religijnych i świeckich, obawiających się „utraty twarzy” oraz zagrożenia ze strony państw europejskich, nęconych bogactwami Japonii. Okazją do rozpoczęcia prześladowań stało się nieporozumienie pomiędzy Hiszpanią a Japonią z powodu okrętu, zaginionego w pobliżu wysp japońskich. W sprawie tej pośredniczyli misjonarze, co zostało potraktowane jako zdrada. Wielkorządca Japonii, Toyotomi Hideyoshi (w samej Japonii bardziej znany pod imieniem Taikosama) wydał wyrok śmierci na wszystkich kapłanów i tych, którzy okazywali im pomoc.

Dwadzieścia sześć osób zostało ukrzyżowanych na jednym z pagórków, górujących nad Nagasaki, zwanym Mubonzan. W tym właśnie miejscu rozpoczęła się moja pielgrzymka.

Męczennicy japońscy

Klękając przed miejscem męczeństwa, mogłem sobie łatwo wyobrazić tłumy ludzi, które ze wszystkich stron pamiętnego 5 lutego 1597 roku patrzyły na to straszne widowisko: 19 młodych Japończyków i 7 hiszpańskich misjonarzy ukrzyżowanych zostało dlatego, że uwierzyli w Ukrzyżowanego. Z powodu dobrej widoczności Mubonzan i inne pagórki w pobliżu były jeszcze często wybierane na miejsca publicznych egzekucji chrześcijan: na ostrzeżenie dla tych, którzy mieliby ochotę dołączyć do sekty Ukrzyżowanego. Udałem się również na sąsiednie wzgórze Nishizaka, gdzie w 1643 roku straconych zostało pięciu misjonarzy, wśród nich pierwszy polski misjonarz w Japonii, jezuita ks. Wojciech Męciński. Początkowo – przez siedem miesięcy – byli oni przetrzymywani w więzieniu w Nagasaki i poddawani bardzo okrutnym torturom; następnie zostali przewiezieni do Nishizaka i tam powieszeni na rusztowaniach głową na dół 25 maja 1643 roku. Pod swoim ostatnim listem do Rzymu ks. Wojciech podpisał się: „Skazany na śmierć dla Chrystusa”.

W ciągu tych kilkudziesięciu lat prześladowań umęczonych zostało wiele tysięcy katolików, zwłaszcza w rejonie Nagasaki. Zwiedzałem miejsca najbardziej okrutnych rzezi: na jednym z półwyspów schroniło się ok. 30 tysięcy katolików i zostało tam wymordowanych przez wojska szoguna. Chcąc umrzeć z medalikiem Matki Bożej z Guadalupe na piersiach, wierni wyrabiali je masowo, używając jako materiału ołowiu z wystrzelonych kul. Drugim miejscem przeze mnie odwiedzonym była góra Funzen, wciąż jeszcze aktywny wulkan, wokół którego wytryskają z ziemi gorące źródła. W ich wodę wrzuconych zostało kilka tysięcy męczenników, którzy musieli z portów pieszo udawać się na miejsce śmierci. Aby oznakować chrześcijan jako skazańców, ucinano im środkowe palce u rąk; w pobliżu wulkanu obcinano im również uszy. W pobliżu tego miejsca w latach 60-tych zbudowany został kościół, w którym mogłem odprawiać Mszę świętą.

Najbardziej wzruszające były opisy samego męczeństwa: dzieci, które rzucały się do ognia, aby umrzeć ze swymi matkami, śpiewające „Niech żyje Chrystus Król”; z kolei inni, zrzucani ze skał do morza, wołali: „Niech będzie pochwalony Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie Ołtarza”, przyznając się w ten sposób do członkostwa w Bractwie Najświętszego Sakramentu. Pewien japoński proboszcz, kustosz sanktuarium męczenników, powiedział mi: „Historia katolicyzmu w Japonii nie ma nic wspólnego z obecnym ekumenizmem. Męczennicy woleli raczej umrzeć w najokrutniejszych męczarniach niż choć raz oddać w najniewinniejszy sposób cześć pogańskim bożkom”.

Ukryci chrześcijanie

A jednak pomimo okrutnych, trwających około pół wieku prześladowań, katolicyzm w Japonii przetrwał w cudowny sposób: wierni chrzcili swe dzieci, a kiedy miały już one po ok. 15–16 lat, nauczali je katechizmu i dopuszczali do tajnych nabożeństw. Nie było roztropne wtajemniczanie młodszych dzieci, ponieważ w szkołach nauczyciele i bonzowie nieustannie próbowali uzyskać od nich informacje, czy ich rodzice nie praktykują przypadkiem chrześcijaństwa. W późniejszym wieku młodzi udzielali sobie sakramentu małżeństwa.

Co roku we wszystkich miastach Japonii miały miejsce uroczyste ceremonie „deptania”: wszyscy mieszkańcy musieli podeptać krzyż lub wizerunek Matki Bożej oraz poświadczyć na piśmie, że dokonali tego aktu. Władcy wiedzieli, że prawdziwi chrześcijanie nigdy nie zgodziliby się podeptać krzyża. Równocześnie ogłoszone zostały bardzo wysokie nagrody (w wysokości rocznego dochodu) za denuncjacje katolików, a zwłaszcza katechetów. Tak surowe sankcje musiały wcześniej czy później doprowadzić do wykorzenienia katolicyzmu w kraju – tak myśleli bonzowie, a nawet sam Rzym. I rzeczywiście, z powodu braku kapłanów i katechetów, a więc utrudnień w korzystaniu z sakramentów i otrzymywaniu regularnej nauki, w wielu miejscach chrześcijaństwo zanikło. Jakże wielkie było więc zdumienie pierwszych misjonarzy, którzy w drugiej połowie XIX wieku, czyli po 250 latach nieobecności powrócili do Japonii i zobaczyli, jak nowo wybudowane kościoły szybko wypełniały się ludźmi, którzy zachowali wiarę, a nawet byli ochrzczeni.

Kiedy zwiedzałem muzeum męczenników w Nagasaki, oprowadzający mnie jezuita pokazał mi ukryte wewnątrz pogańskich posągów ołtarzyki, krucyfiksy i figurki Matki Bożej, objaśniając: „Podczas gdy goście myśleli, że mieszkańcy modlą się do pogańskiego bożka, oni w rzeczywistości oddawali pokłon ukrytemu wizerunkowi Chrystusa i Maryi”. Na moje pytanie, gdzie i w jaki sposób chrześcijaństwo przetrwało, ojciec jezuita, sam Japończyk, podał dwie główne przyczyny: „Po pierwsze nabożeństwo do Różańca świętego. Ilość różańców znalezionych w domach ukrytych chrześcijan jest najlepszym dowodem na to, jak bardzo nabożeństwo to było rozpowszechnione. Druga przyczyna, to akt doskonałego żalu! Św. Franciszek Ksawery napisał małą książeczkę, by nauczyć nowonawróconych aktu doskonałego żalu, aby mogli odzyskać stan łaski po popełnionych ciężkich grzechach, nawet w przypadku, gdy nie było kapłanów do wysłuchania ich spowiedzi. Książeczka ta została wydana także w języku japońskim. W miejscach, gdzie praktyka doskonałego żalu była rozpowszechniona, chrześcijaństwo ostało się; w innych zanikło”.

Była to dla nas lekcja praktycznego zastosowania tradycyjnej nauki o konieczności życia w stanie łaski, a także przykład wielkiej wartości i pożyteczności intensywnego praktykowania aktu doskonałego żalu za grzechy.

Św. Maksymilian Kolbe i Mugenzai-no-sono

Zwieńczeniem mojej pielgrzymki był „Ogród Niepokalanej” – japoński Niepokalanów, założony przez św. Maksymiliana Marię Kolbe, który przybył do Nagasaki w kwietniu 1930 roku razem z trzema innymi polskimi braćmi. Patrząc na nowoczesne budynki, który od lat 60-tych stale dobudowywano, a w których mieści się obecnie szkoła prowadzona przez ojców franciszkanów, z trudnością wyobrażałem sobie pierwsze lata tej misji, kiedy bracia byli zbyt ubodzy, aby nabyć teren w centrum miasta. Znaleźli więc miejsce na zboczu góry Hikosan na przedmieściu Hongochi, które było dosyć tanie, ponieważ służyło miejscowej ludności do grzebania padłych zwierząt. Budowa i rozwój japońskiego Niepokalanowa mogłem dobrze prześledzić w muzeum, w którym zachowano celę św. Maksymiliana – podobną do celi w polskim Niepokalanowie, a także fotografie, urządzenia, listy, maszyny i inne przedmioty z owych heroicznych lat. Przy pomocy tych licznych dokumentów oraz opowiadań jednego ze starszych ojców japońskich (wstąpił on do Mugenzai zaraz po wojnie, w 1945 roku, więc dobrze znał pierwszą grupę, która przybyła za życia św. Maksymiliana), mogłem odtworzyć wydarzenia, które miały miejsce w owym czasie.

Odmówiłem z towarzyszącym mi ks. Tomaszem Onoda różaniec w celi Świętego na deskach, na których on sam często klęczał. Potem oprowadzający nas ojciec pokazał nam prymitywne maszyny, które przez wiele lat służyły do druku japońskiego „Rycerza Niepokalanej” – „Seibo-no Kishi”. Fotografie ukazały nam skrajne ubóstwo, które wszędzie towarzyszyło braciom – w kuchni, w sypialni, w pracy, na polu... Po samym św. Maksymilianie zachował się stary połatany habit, dziurawe buty oraz zdjęcie rentgenowskie chorych płuc... Zdjęcia z tego okresu przedstawiają go jako człowieka bardzo cierpiącego.

Na zewnątrz długo staliśmy przed figurką Niepokalanej, którą postawił jeszcze sam św. Maksymilian: w owym czasie figura była widoczna dla całej okolicy, ponieważ domki Japończyków były bardzo małe, a Mugenzai jest położone wyżej od nich wszystkich. Dziś wśród wysokich nowoczesnych budynków figurka jest już prawie nie zauważalna. Następnie wspięliśmy się wyżej, do ogrodów klasztornych, w których wierni przy piętnastu tablicach rozważają tajemnice różańcowe, aby na końcu dotrzeć do groty z Lourdes, wybudowanej na najwyższym dostępnym miejscu. Sam św. Maksymilian poddał ten pomyśl, który został ostatecznie zrealizowany w roku 1940. W muzeum przechowywany jest oryginalny list Świętego, wysłany już z Polski, w którym winszuje on braciom ukończenia tego dzieła ku czci Niepokalanej z Lourdes.

W japońskim Niepokalanowie jeszcze jedna postać przykuwa naszą uwagę: to brat Zenon Żebrowski, jeden z pierwszych towarzyszy św. Maksymiliana, który pozostał w Japonii do swej śmierci w 1982 roku. Po wojnie brat Zenon stał się dla wielu Japończyków dobrym Samarytaninem. Po Nagasaki, po tragicznym wybuchu bomby atomowej, błąkały się całe grupy osieroconych dzieci. Brat Zenon przygarniał je do siebie, wędrował do Hiroszimy, Osaki i Tokio, by rozmieszczać sieroty w domach dziecka i przytułkach, które budował on sam lub jego pomocnicy. Pukał w każde drzwi i prosił o żywność, ubrania, leki. Sam żył zawsze w całkowitym ubóstwie. W muzeum zachowano jego teczkę, w której miał zawsze coś dobrego dla swoich sierot, a także różaniec, który ciągle odmawiał – godny syn świętego Maksymiliana. Jego czynna miłość była również przyczyną wielu spektakularnych nawróceń.

Na koniec udaliśmy się do kościoła, w którym znajduje się kaplica św. Maksymiliana, z relikwiami Świętego (włosami, które pozostawił u brata Zenona – fryzjera wspólnoty). Krucyfiks i figura Niepokalanej na głównym ołtarzu przypomniały nam przewodnią myśl św. Maksymiliana: Niepokalanów jest własnością Niepokalanej, dla Której i w Której wszystko się dzieje, a Ona jednoczy nas z Chrystusem.

Pozostałe wrażenia już nie były tak miłe: liczba zakonników (która w swoim czasie sięgała sześćdziesięciu braci) spadła do jedenastu; Komunia św. udzielana jest zawsze na stojąco – i na rękę. Współczesny japoński „Rycerz Niepokalanej” stał się pisemkiem bardzo ekumenicznym, które (pewnie dlatego) stale zmniejsza nakład. Oprowadzający nas ojciec wyraził żal, że od ostatnich 40 lat liczba katolików w Japonii spadła o połowę. Niegdyś było ich blisko 600.000, obecnie zaledwie 250.000–300.000, z czego praktykujących ok. 10%. Kiedy na to ks. Tomasz wyjaśnił mu naszą misję wobec kryzysu w Kościele, ojciec ten pospiesznie dodał, że obecna droga, którą kroczy Kościół, bardziej odpowiada ludziom niż dawna surowość z czasów św. Maksymiliana, choć on sam osobiście bardzo za tym okresem tęskni...

Katolicka Tradycja w Japonii

Pielgrzymkę tę, która miała miejsce w drugiej połowie października 2002 roku, zorganizował pierwszy japoński kapłan Bractwa, ks. Tomasz Onoda razem z kilkoma wiernymi. Od kilku lat ksiądz Tomasz przylatuje co miesiąc z Manili (Filipiny) na kilka dni do Japonii, a stamtąd kontynuuje podróż misyjną do Korei.

W Japonii jedyna kaplica Bractwa znajduje się w Osace, w małym mieszkaniu na 10. piętrze. Msza święta, odprawiana w piątek i sobotę gromadzi, ok. 30 wiernych. Z Osaki pojechaliśmy pociągiem do Tokio, gdzie Msza święta dla ok. 60 wiernych odprawiana jest raz na miesiąc w niedzielę w wynajętej sali. Korzystając z mojej obecności, po raz pierwszy została odprawiana uroczysta Msza święta z diakonem i subdiakonem, zaprzyjaźnionym starym japońskim księdzem, dawnym proboszczem miejscowości, do której przybył św. Franciszek Ksawery. Księża Bractwa zawsze zatrzymują się u niego, jednak z powodu choroby nie może on regularnie odprawiać Mszy św. Wszyscy wierni Japończycy są wielkimi czcicielami Niepokalanej i wielu z nich wstąpiło natychmiast w szeregi Milicji Niepokalanej Tradycyjnej Obserwancji, kiedy tylko została ona tam założona rok temu. Również ich zainteresowanie apostolatem Bractwa w Polsce było ogromne.

Żegnając mnie, wierni z Japonii przekazali na moje ręce prośbę to katolików Tradycji w Polsce: módlcie się, aby poprzez apostolat Bractwa Św. Piusa X krew licznych męczenników japońskich stała się ponownie nasieniem nowych pokoleń katolików.

Medetashi seichou michi miteru Maria, Shu ommi to tomoni mashimasu. Ommi wa onna no uchi nite shukuse rare, gotainai no on Ko Iesu mo shukuse rare tamou. Tenshu no on-Haha Sei Maria, tsumi bito naru warera no tameni, ima mo rinjuu no toki mo inori tamae. Amen. Ω

Ave Maria w jęz. japońskim

O sytuacji katolików Tradycji w Kraju Kwitnącej Wiśni pisał już w Liście z Japonii ks. Tomasz Onoda FSSPX (Zawsze wierni nr 3/2001 [40]).