Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Piotra Kanizjusza, wyznawcy i doktora Kościoła [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 5/2006 (84)

Marianna Teresa Horvat

„Kod Leonarda da Vinci”

Bluźniercza teza i fikcja historyczna

Wielu ludzi jest zagubionych i zadaje sobie pytanie: co powinienem odpowiedzieć przyjaciołom, którzy wierzą w podane w tej książce „fakty”? Co jest prawdą, a co nie?

W normalnych czasach żaden poważny katolik nie marnowałby czasu na pisanie recenzji absurdalnej fikcji w rodzaju Kodu Leonarda da Vinci. Przesadne zwracanie uwagi na absurd dodaje mu wiarygodności, na którą nie zasługuje. Jednak książka Dana Browna, która wspięła się na szczyt rankingu bestsellerów „New York Timesa” i nadal zajmuje jedno z pierwszych miejsc, stała się jednym z najczęściej poruszanych tematów w licznych środowiskach katolickich.

Wielu ludzi jest dziś jednak szalenie zagubionych i dlatego zadaje sobie pytanie: co powinienem odpowiedzieć przyjaciołom, którzy wierzą w podane w niej „fakty”? Co jest prawdą, a co nie?

Dlatego, kiedy Jan Vennari, wydawca „Catholic Family News”, poprosił mnie o zrecenzowanie tej powieści, zgodziłam się ją przeczytać i przedstawić moje wrażenia.

Bluźniercza teza główna

Pierwszą rzeczą, którą należy powiedzieć o tej książce, jest to, że katolicy powinni zdecydowanie ją odrzucić. Główna prezentowana w niej teza brzmi bowiem: nasz Pan Jezus Chrystus nie jest Bogiem, a tylko człowiekiem, choć człowiekiem nadzwyczajnym. Jezus, pochodzący z królewskiego rodu Dawida, ożenił się z Marią Magdaleną, by domagać się ziemskiej władzy i przywrócić linię królów, jak to było za czasów Salomona. Potomstwo Chrystusa, zrodzone z Marii Magdaleny, było protoplastami królewskiego rodu Merowingów i istniejącej po dziś dzień linii, która musi się ukrywać i strzec przed wrogami, tj. zdominowanym przez mężczyzn Kościołem katolickim, który stworzył własną wersję historii, by zapewnić sobie władzę.

Już ten zbitek halucynacji powinien wystarczyć, by wywołać słuszne zgorszenie katolików. Jednak to nie wszystko.

Według Dana Browna, Maria Magdalena jest kluczem do zrozumienia poszukiwań Świętego Graala, czy też San Greal, co autor tłumaczy jako ‘święta krew’, a nie święty kielich używany podczas Ostatniej Wieczerzy – to z niej bowiem zrodziła się królewska linia Jezusa Chrystusa. Graal, jak twierdzi Brown, jest starożytnym symbolem kobiecości – wyobraża święty pierwiastek żeński. Rozwijając tę feministyczną ideologię, Dan Brown wspiera hipotezę bronioną przez niektórych protestantów i „postępowych” naukowców, twierdzących, że średniowieczny Kościół uczynił z Marii Magdaleny prostytutkę, aby nie dopuścić kobiet do należnej im władzy, jakiej rzekomo chciał dla nich Chrystus.

Wedle Browna Chrystus pragnął w rzeczywistości egalitarnego Kościoła, rządzonego przez Marię Magdalenę, „symbol boskiej zasady żeńskiej, boginię”. Co autor przez to rozumie? Nie wiem, bo nigdy nie zadał sobie trudu, aby to wyjaśnić. Pisze jedynie mętnie o jakiejś pierwotnej zasadzie żeńskiej, przedstawiając jako jej wroga konstantyński Kościół katolicki, który „ujarzmił kobiety, wygnał boginię, palił niewiernych i zakazywał poganom oddawania czci kobiecości”.

Nie przedstawiwszy żadnych dowodów historycznych, Brown wymaga, by czytelnik uwierzył, że historia Kościoła katolickiego była jednym wielkim pasmem knowań, mających na celu ukrycie rodowodu Marii Magdaleny, chronionego przez wieki przez tajne stowarzyszenie założone w roku 1099 – Zakon Syjonu. Ale na tym nie koniec fantazji. Zakon ten był rzekomo tajnym stowarzyszeniem, które założyło z kolei Zakon Templariuszy, by jego pierwszych dziewięciu rycerzy mogło odszukać ukryte pod świątynią Salomona w Jeruzalem starożytne dokumenty, potwierdzające istnienie potomków Chrystusa i Marii Magdaleny. Krucjaty były więc według Browna jedynie zasłoną dymną, mającą służyć celom templariuszy.

Jest to całkowita fikcja. Czytałam wiele dzieł naukowych na temat templariuszy, pisanych zarówno pro jak i contra, nigdy jednak nie natknęłam się na cień dowodu, by zakon ten został założony, by chronić ów „królewski” rodowód i oddawać cześć szczątkom Marii Magdaleny. Brown „ujawnia” ostatecznie, że relikwie te zostały pochowane pod wielką szklaną piramidą w Luwrze. Nie mam wątpliwości, że budowla ta ma okultystyczne znaczenie. W rzeczywistości jednak wiele wieków temu relikwie św. Marii Magdaleny zostały przeniesione z Aix do Vezelay we Francji, gdzie znajdują się poświęcone jej klasztor i bazylika. Za jej wstawiennictwem dokonały się niezliczone cuda, a miejsce to stało się w wiekach średnich jednym z głównych celów pielgrzymek. Aż po dziś dzień relikwiom tym może oddawać cześć każdy, kto odwiedza wspomniane sanktuarium.

Wewnętrznie sprzeczna teza

Poza bluźnierczym charakterem głównej tezy, całkowicie nie do przyjęcia dla katolików i pozbawionej historycznych przesłanek – do czego jeszcze powrócę – uderza mnie jej wewnętrzna sprzeczność.

Autor twierdzi, że Maria Magdalena jest żeńską zasadą, boginią etc. Jednak równocześnie pisze, że stała się ona boską przez fakt, że rzekomo nosiła w swym łonie potomstwo Jezusa. W tym samym czasie Brown zaprzecza jednak bóstwu Chrystusa. Mamy więc do czynienia ze sprzecznością. Jeśli Chrystus nie jest Bogiem, również Maria Magdalena nie jest boginią. Jeśli ona jest boska, również On musi być Bogiem. Tak więc mielibyśmy do czynienia z dwoma wiecznymi bóstwami, męskim i żeńskim. Byłaby to wieczna para, a nie wieczny pierwiastek żeński, jak usiłuje to przedstawiać Brown. Tak więc wszystkie konsekwencje, jakie wyprowadza on z urojonej tezy, że Magdalena jest prześladowaną przez Kościół boginią, podczas gdy Chrystus jest śmiertelnikiem, są nielogiczne i zabójcze dla głównej tezy książki.

Ta wewnętrzna sprzeczność sprawia, że z punktu widzenia logiki cała teza jest całkowicie bezwartościowa.

Fikcja historyczna

Nietrudno obalić fabułę Kodu Leonarda da Vinci, przedstawiając dowody historyczne, z tego prostego powodu, że liczne dane podawane przez Browna są nieprawdziwe. By uwierzyć w jego wersję historii, trzeba zanegować wszystko, co zastało odnotowane w kronikach i dokumentach minionych wieków. Dlaczego mielibyśmy to uczynić? Ponieważ – jak twierdzi Brown – zostały one napisane przez „zwycięzców”, ludzi sprawujących władzę, którzy spisywali historię jedynie w tym celu, by służyła zachowaniu ich uprzywilejowanej pozycji, tj. służyła interesom mężczyzn. Rewizjonistyczna wersja historii, na której Brown opiera swą powieść, to tzw. historia postmodernistyczna. Neguje ona rzeczywistość przeszłości, za wyjątkiem tego, co historyk pragnie wykorzystać.

W rezultacie to, co otrzymuje czytelnik, jest fikcją, nazywaną faktem historycznym przez autora, który twierdzi, że fakty i prawda nie istnieją. Jedynie postmodernista, zredukowany do czegoś w rodzaju skorupy człowieka i pozbawiony zmysłu absolutnej prawdy i rzeczywistości, mógłby dać wiarę takim fantazjom.

Wśród wielu bezczelnych twierdzeń Browna znajdujemy tezę, że Konstantyn zwołał w roku 325 Sobór Nicejski, by uczynić z Jezusa Chrystusa – „zwykłego śmiertelnika” – „Syna Bożego”. Krew męczenników przelana w Koloseum jest dowodem, że pierwsi chrześcijanie byli gotowi raczej umrzeć, niż zaprzeczyć bóstwu Chrystusa. Na długo przed Soborem Nicejskim Ojcowie Kościoła, tacy jak św. Ignacy Antiocheński, św. Ireneusz, św. Cyprian i inni, jasno nauczali o Jego bóstwie. Św. Klemens Aleksandryjski pisał w roku 190: „Sam tylko Chrystus jest zarówno Bogiem, jak i człowiekiem oraz źródłem wszelkich dobrych rzeczy” (Napomnienie Greków 1, 7, 1).

Co do soboru w Nicei: został on zwołany przez cesarza, jednak przewodniczenie sesji pozostawiono około 250 biskupom, zgromadzonym dla rozprawienia się z twierdzeniami Ariusza. Heretyk ten utrzymywał, że chociaż Chrystus był boski, to był On jednak mniejszy od Ojca. Brown zapewnia, że wynik głosowania trudno było nazwać jednomyślnym. W rzeczywistości tylko dwóch biskupów poparło heretyka. – Takie są fakty historyczne, zupełnie sprzeczne z wymysłami Browna, na których opiera swą powieść.

Brown opiera swe twierdzenia o małżeństwie Jezusa Chrystusa z Marią Magdaleną oraz egalitarnym Kościele na ewangeliach gnostyckich, apokryficznych tekstach napisanych jakieś 50–75 lat po powstaniu Ewangelii właściwych. Chrześcijaństwo, wedle Browna, jest zniekształceniem kościoła gnostyckiego, który oddawał cześć boskiemu pierwiastkowi żeńskiemu. Przedstawia on gnozę tak, jakbyśmy mieli do czynienia z sektą o jednolitej doktrynie. Jest to jednak całkowicie fałszywy obraz gnozy i historii ksiąg świętych.

Po pierwsze: gnoza to termin wspólny dla wielkiej liczby bardzo różnych panteistycznych sekt, które pojawiły się na krótko przed Chrystusem, przeżyły renesans w III wieku i w pewnej mierze przetrwały do naszych dni. Główna teza gnostycyzmu głosi, że materia jest wynaturzeniem ducha, a cały wszechświat zwyrodnieniem boskości. Gnostycki początek świata zwięźle opisuje tzw. Ewangelia Filipa: „Świat stał się poprzez grzech”. Wedle gnostycyzmu ostatecznym celem wszystkich istot jest przezwyciężenie niegodziwości materii i powrót do Ducha.

Wiele z tych sekt uważało „Matkę” czy też Sophię za boski pierwiastek żeński, ale bynajmniej nie wszystkie. Tak więc generalizacja Browna, wedle której gnoza – tj. wszystkie sekty w jej obrębie – uznawały istnienie boskiego pierwiastka żeńskiego, jest fałszywa.

Po drugie: uczeni bibliści jednomyślnie zgadzają się, że ewangelie gnostyckie są tekstami apokryficznymi, nie odzwierciedlającymi wierzeń wyznawców Chrystusa. Nawet feministyczna teolożka s. Elżbieta Johnson, wykładowca na Uniwersytecie Fordham, przyznaje, że nie można przypisywać żadnej wiarygodności historycznej ewangeliom gnostyckim, czy też rzekomemu małżeństwu Chrystusa i Marii Magdaleny.

Konstantyn nie ułożył również nowej Biblii, usuwając z niej i dodając to, co mu się podobało, jak to twierdzi Brown. Cztery Ewangelie zostały uznane za autentyczne pod koniec II wieku, jak o tym świadczą Ojcowie Kościoła. Historia Browna jest czystą fikcją.

Odgrzewane mity

Kod Leonarda da Vinci powtarza pewne stare, wyeksploatowane mity, które dzisiejsi historycy odrzucili jako propagandę lub kłamstwa. Aby uwiarygodnić tę rzekomą antykobiecą wersję historii Kościoła, Brown twierdzi, że katolicy spalili w średniowieczu siedem milionów czarownic. W rzeczywistości najnowsze badania pokazują, że w okresie 1400–1700 około 40 tys. osób zostało straconych za czary; wiele z nich przez protestantów. W średniowieczu skazanych zostało stosunkowo niewiele czarownic.

Żaden poważny historyk nie znalazł śladu po dziwnych tajemnych początkach prototypu zakonów krzyżowych – templariuszy, o których pisze Brown. Autor Kodu pisze również, że to templariusze stworzyli architekturę gotycką, adaptując okultystyczne symbole i oddając cześć pogańskim bóstwom. Ostatecznie – konkluduje Brown – templariusze zostali zniszczeni w wyniku przebiegłego planu opracowanego przez Klemensa V, który spalił „setki” z nich i wrzucił ich prochy do Tybru. Zakon jednak zszedł do podziemia i funkcjonuje do dziś w obrębie współczesnej masonerii.

Fakty te są częściowo wyssane z palca, a po części bardzo wyolbrzymione. Nie ma dowodu, że średniowieczni templariusze byli architektami czy artystami; ich głównym zajęciem jako zakonników-rycerzy była walka w obronie Ziemi Świętej. To król Filip IV, a nie marionetkowy papież awinioński, spiskował przeciwko templariuszom i rozpowszechniał plotki o ich rzekomych herezjach i praktykach magicznych. To on nakazał stosowanie tortur dla wydobycia zeznań, które później sami templariusze odwołali. Niedawno opublikowane prace naukowe w języku angielskim syntetyzują bogatą wiedzę na ten temat i dowodzą, że brak jest jakichkolwiek przekonujących dowodów na herezję templariuszy. Mimo to Filip Piękny wymusił wyrok na chwiejnym papieżu i doprowadził do kasaty zakonu.

Co do twierdzenia, że papież nakazał wrzucenie prochów setek spalonych templariuszy do Tybru, to nie ma żadnego świadectwa, że jakikolwiek templariusz został spalony w Rzymie ani jakimkolwiek innym mieście włoskim leżącym nad brzegami tej rzeki. Niecała setka została spalona w Paryżu i kilku innych miastach Francji. Również pierwsza siedziba templariuszy nie mieściła się, jak twierdzi Brown, w „starych stajniach” pod świątynią Salomona. Mieszkali oni w skrzydle pałacu królewskiego na wzgórzu świątynnym, nieopodal meczetu Al-Aksa.

Jak można dawać wiarę historycznym domniemaniom Browna, kiedy przedstawiane przez niego „fakty” są w sposób oczywisty nieprawdziwe? Jego dzieło jest czystą fikcją.

Wątpliwe rewelacje nt. tajnych stowarzyszeń

Brown przeplata swą książkę szokującymi i mało znanymi informacjami o symbolach i obrzędach różokrzyżowców, masonów i tajnych stowarzyszeń. Niektóre z nich są prawdziwe, wiele fałszywych, w rezultacie otrzymujemy mieszaninę rewelacji i teorii spiskowych, mających pobudzić wyobraźnię czytelników i zapewnić książce sprzedawalność. Brown wspomina między innymi o pogańskich orgiach seksualnych, np. hieros gamos, które wedle uznanych autorów istotnie miały miejsce i nadal są praktykowane w niektórych tajnych stowarzyszeniach.

Ponadto postacie historyczne, których nazwiska są rzekomo wymienione są w „tajnym dossier” Bractwa Syjonu, znane są ze swych powiązań z rozmaitymi grupami okultystycznymi, a nie z jedną konkretną sektą. Np. Izaak Newton był członkiem „niewidzialnego kolegium”, spotykającego się w Oksfordzie; Aleksander Pope był wolnomularzem, Wiktor Hugo fascynował się ezoteryką i legendami o świętym pierwiastku żeńskim. Jednak wedle fantastycznego pomysłu Browna byli oni wszyscy przywódcami fikcyjnego Zakonu Syjonu.

Co możemy powiedzieć o Leonardzie da Vinci, który – jak mówi Brown – „znał tajemnicę” (rodowodu Marii Magdaleny) i zakodował w swych obrazach symbole świętego pierwiastka żeńskiego? Wedle powieści Dana Browna postać po prawej stronie Chrystusa w Ostatniej wieczerzy Leonarda to Maria Magdalena, a przestrzeń w kształcie litery V pomiędzy nimi to symbol świętej zasady żeńskiej. Czy jest w tym coś z prawdy?

O Leonardzie da Vinci napisano tysiące książek; prawdopodobnie był on homoseksualistą i po amatorsku zajmował się alchemią oraz nekromancją. Był zwolennikiem Marsyliusza Ficino, Pico della Mirandoli i innych humanistów swego czasu, którzy odkryli na nowo panteistyczne i gnostyckie doktryny starożytnych. Na wykładach z historii sztuki słyszałam, że wielu z malarzy dworskich epoki renesansu, włączając w to Leonarda da Vinci, kodowało w swych obrazach doktryny gnostyckie. Jest jednak nie do pomyślenia, by Leonardo przedstawił Marię Magdalenę jako św. Jana – obecną podczas Ostatniej Wieczerzy. Istnieje znana reguła apologetyczna, która mówi: „Quod gratis asseritur, gratis negatur – twierdzenie bez dowodu można odrzucić bez powodu”. Ponieważ zaś autor Kodu nie przedstawia żadnego dowodu na potwierdzenie tej groteskowej podmiany – że św. Jan miałby być w rzeczywistości św. Marią Magdaleną – każdy ma prawo to odrzucić.

Myślę, że prawdziwą intencją Browna, przytłaczającego czytelników symbolami i tajemnicami masonerii, kabały etc., jest próba przedstawienia tych okultystycznych stowarzyszeń jako jednolitej rzeczywistości. Taka fikcyjna jedność nadałaby prestiż jego wyimaginowanemu sprzysiężeniu. Rzeczywistość jest jednak inna. Siły zła jednoczą się jedynie w walce z Kościołem katolickim i Christianitas. W pozostałych przypadkach zwalczają się wzajemnie z iście szatańską zawziętością. Przykładem tego mogą być wewnętrzne kłótnie w obrębie protestantyzmu. Natomiast Brown usiłuje oczarować czytelnika swymi kłamstwami, by stworzyć wrażenie, że tajne stowarzyszenia są w istocie siłami dobra. Ich antytezą jest Kościół katolicki, przedstawiany konsekwentnie jako zły.

Czy będący pod wpływem idei rewolucyjnych człowiek współczesny jest gotowy przyjąć dobro jako zło, a zło jako dobro? Czy jest ostatecznie gotowy, by odrzucić boskość Chrystusa? Taką bowiem propozycję wysuwa Kod Leonarda da Vinci.

Konkluzja

Moim zdaniem intencją autora Kodu Leonarda da Vinci było przede wszystkim zaszokowanie spragnionej nowinek publiki i zachwianie pewności w prawdy wiary katolickiej. Właśnie dlatego książka ta jest tak reklamowana przez liberalne media.

Biorąc pod uwagę jej niepoważny charakter i brak obiektywizmu historycznego, powinna ona zostać potraktowana jako zbiór nonsensów, a z racji swego bluźnierczego charakteru powinna wzbudzić powszechne oburzenie.

Mam nadzieję, że ta krótka recenzja przyczyni się do takich właśnie prawidłowych reakcji. Ω

Za „The Catholic Family News” z września 2004 tłumaczył Tomasz Maszczyk.