Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Marka, Ewangelisty [2 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2002 (44)

bp Tihamér Tóth

„Zreformowane” małżeństwo

Kochani Bracia w Chrystusie!

Każdy człowiek myślący zdaje sobie sprawę z bolesnego przesilenia, które zaciążyło na życiu rodzinnym. Każdy słyszy przerażający trzask i załamywanie się podstawowych filarów życia społecznego, rodziny. Gdyby o „kryzysie życia rodzinnego” nie pisały czasopisma i książki, nie zajmowały się nim obrady, zebrania i pogadanki, to i wtenczas słyszelibyśmy coś o tym z fantastycznych planów reform, którymi wielu chce rozwiązać to piekące zagadnienie.

Z poprzednich kazań dowiedzieliśmy się, a przekonamy się z następnych, że chrześcijaństwo posiada skuteczne lekarstwo na tę ciężką chorobę. Dzisiejsze kazanie poświęcę zbadaniu tych fantastycznych planów reformy małżeńskiej; zajmiemy się nimi nie dlatego, że uważamy je za klucz do rozwiązania tej sprawy, ale żeby się przekonać, w jak okropną przepaść niemoralności stacza się człowiek, i znajduje się bez wyjścia, jeżeli szukając drogi, zgasi światło Ewangelii.

I. Dziś zapoznamy się z kilkoma przykładami „zreformowanego” małżeństwa, następnie zajmiemy się kwestią II. dlaczego Kościół odrzuca tego rodzaju reformy.

I. Próby reformowania małżeństwa

Według chrześcijaństwa, ideałem małżeństwa jest dozgonny związek jednego mężczyzny z jedną kobietą. Dziś przeciwko tej formie małżeństwa wysuwa się dwie nowe formy współżycia mężczyzny z kobietą: „małżeństwo próbne” i „małżeństwo koleżeńskie”.

A)Małżeństwo próbne!” Czy nie spostrzegamy zaraz na pierwszy rzut oka, jakie mnóstwo podłości kryje się pod tym słowem? Człowiek próbuje mieszkanie, wynajmując je na pewien okres czasu. Jeśli mu się nie podoba, szuka innego. Człowiek kupuje samochód: naprzód próbuje, jeśli w międzyczasie ukaże się nowy, lepszy typ maszyny, zamienia go i kupuje nowy. Czy można tak zmieniać żonę, jak niedogodne mieszkanie, jak niemodny samochód?

a) „Małżeństwo próbne”! Wystarczy tylko trochę zastanowić się nad tym pojęciem, a przekonamy się, że zawiera w sobie sprzeczność, niedorzeczność i niemożliwość! Małżeństwa nie można zawierać na okres roku, albo dwu lat, w celu wypróbowania, czy się będą zgadzać małżonkowie.

Bo to, czego przez ten czas będą próbować, nie jest małżeństwem!

Jak wiemy, do istoty małżeństwa należą: doskonała jedność i zlanie się dwu dusz; a to wymaga świadomości trwałości, nierozerwalności związku i wykluczenia obawy, że kiedyś może nastąpić zmiana. Do istoty małżeństwa należy również trwałość. Jak mogą wypróbować trwałość związku ci, którzy jeszcze nie zgodzili się na stałe żyć z sobą, tylko „próbują?”

Rzecz jasna, że związek, zwany „małżeństwem próbnym”, nie jest próbą prawdziwego małżeństwa, tylko samolubnym smakowaniem rozkoszy zmysłowych, uciekaniem od poważnych obowiązków wynikających z zadań prawdziwego małżeństwa.

b) Czy to nie bezczelnie, zobowiązać się do czegoś przysięgą, o czym nie możemy wiedzieć, czy tego dotrzymamy? – mówią zwolennicy „próbnych małżeństw”. Jak może przyrzekać ktoś, że w żadnych przeciwieństwach życia, „aż do śmierci nie opuści” kogoś, jeśli jeszcze nie spróbował, jak będzie wyglądać życie małżeńskie z daną osobą?...

Na pozór jest to słuszne rozumowanie, ale w gruncie rzeczy fałszywe i bezpodstawne. Najnowsze zdobycze medycyny w dziedzinie psychoterapii zgadzają się najzupełniej z formą chrześcijańskiego małżeństwa. Nauka ta wykazała, że postanowienia dobre, jasne i zdecydowane wzmacniają i uzdrawiają świat myśli i woli, pobudzają do życia drzemiące wartości duszy, jednoczą szlachetne właściwości przeciwko panowaniu zmysłów i pokusom. Uroczysta przysięga dozgonnej wierności jak anioł stróż prowadzi nas w życiu, wzmacnia, pociesza, uczy nas pokory, przebaczenia, roztropności. Złożyłem przysięgę, więc muszę jej dotrzymać.

c) Przeciwieństwem do tego jest myśl dręcząca: „po co się zmagać, i tak nic z tego!” – osłabia nas ona i pozbawia zdolności do przystosowania się, do zgody, przebaczania i panowania nad sobą. Świadomość, że małżeństwo mogę zerwać, wyzwala drzemiące w nas kaprysy, lekkomyślność, samolubstwo, w ogóle wszystkie niższe instynkty.

Jak głęboka znajomość duszy ludzkiej mieści się w orzeczeniu Soboru Trydenckiego, według którego łaska sakramentu małżeństwa „uzupełnia miłość, wzmacnia nierozerwalną jedność i uświęca małżonków” (sesja 24)1. Łaska wzmacnia siły natury tak, że człowiek wzmocniony łaską sakramentu małżeństwa, staje się zdolny zachować przyrzeczenie dozgonnej wierności, do czego może by nie był zdolny, zostawiony samym tylko siłom natury ludzkiej.

d) Nikt więc nie ma prawa powiedzieć o sobie tego, co – niestety – tak wielu ludzi lekkomyślnie przytacza na swoje usprawiedliwienie: „ode mnie nie można wymagać wierności małżeńskiej, bo jestem skłonny do poligamii”.

To tylko gołosłowne usprawiedliwianie puszczonych samopas instynktów! Masz naturę poligamiczną? Z pewnością zdziwiłbyś się bardzo, gdyby stanął przed tobą – jako przed dyrektorem, szefem, bankierem – twój kasjer defraudant i oświadczył ci: panie dyrektorze, proszę nie mieć mi za złe mojej kradzieży, moje usposobienie jest bardzo egoistyczne! Co byś powiedział, jeśliby twój syn, który kłamie, w ten sposób się usprawiedliwiał: „Nie denerwuj się, tatusiu, moja natura nie cierpi prawdy...”

Nikt nie ma prawa zwalać winy na usposobienie, na „konstytucję”, na naturę, że musi kłamać, kraść, tym mniej, że musi łamać przysięgę wierności małżeńskiej, ale powinien się przyznać, że jest za leniwy do walki ze swoją do złego skłonną naturą, właściwą każdemu człowiekowi, a nie tylko specjalnie danej jednostce.

B) Wielu ludzi przyznaje, że „małżeństwa próbne” są niedorzecznością, jednak nie godzą się na chrześcijańską formę małżeństwa. Na jego miejsce usiłują wprowadzić tak zwane „małżeństwo koleżeńskie”. „Na co nam małżeństwo w dawnym znaczeniu, żyjmy z sobą, jak dwoje dobrych znajomych”.

Może w tych słowach mieści się wiele romantyzmu, ale musimy uznać, że „małżeństwo koleżeńskie” jest nie mniej groźne od małżeństwa próbnego.

a) Idea małżeństwa koleżeńskiego nie zna natury kobiety i wypacza ją. Zrozumiecie mnie, jeśli powiem, że kobieta jest entuzjastką: podziwia kogo kocha, bo jest od niej silniejszy i większy, bo pod jego opiekuńczą miłością czuje się dobrze. Więc nie kaprys, ale wiekowe doświadczenie mieści się w radzie: że mąż nawet wzrostem powinien przewyższać żonę, a wykształceniem bezwarunkowo powinien stać wyżej od żony.

Już samo naturalne pragnienie, że kobieta chce mieć w swoim mężu coś „wyższego”, wskazuje na niemożliwość czysto koleżeńskiego stosunku między mężczyzną a kobietą.

b) Jeśli nawet w dobrym znaczeniu weźmiemy taki stosunek i powiemy, że mąż i żona w dobranym małżeństwie do pewnego stopnia są dobrymi kolegami, wzajemnie się wzmacniają, pocieszają, radują, to i tak musimy stwierdzić, że tego nie ma w „małżeństwie koleżeńskim”. Tam kobieta nie jest równorzędną stroną, tylko narzędziem swawoli mężczyzny, który ją tak długo trzyma przy sobie, jak długo jej potrzebuje.

Rzecz prosta, że „małżeństwo koleżeńskie” sprzeciwia się wydawaniu potomstwa. W takim związku kobieta musi się wyrzec zaspokojenia najgłębszego naturalnego pragnienia, które jest szczytem jej szczęścia ziemskiego: być matką. Powiedzcie więc, czy nie jest to podły cynizm, jeśli ktoś tak nieszczęśliwą, poniżoną kobietę nazywa koleżanką?

Życie nam mówi, że taka „koleżeńskość” także mężczyzny nie może zadowolić. Często się zdarza, że znudzi się mężczyźnie rozpusta, jakiej mu dostarczało „małżeństwo koleżeńskie”, i chciałby zawrzeć prawdziwy związek małżeński. Zdarza się to dość często, ale bardzo rzadko żeni się ze swoją „koleżanką”! Zanadto ją już poznał! Przekonał się dobrze, że się nie nadaje na prawdziwą żonę! Czyli, że kobietę w „zreformowanych małżeństwach” czeka taki los, jak zerwane liście: wiatr bawi się nimi, unosi, fruwa nimi, tańczy i w końcu... zmiecie do błota.

c) „Dlaczego Kościół nie chce się pogodzić z tym, że kierunek rozwoju ludzkości domaga się coraz większej swobody? – narzekają zwolennicy małżeństw koleżeńskich. – Ta wzrastająca dążność do swobody w żaden sposób nie da się ująć w sztywne ramki życia małżeńskiego!”

Jest to rozumowanie fałszywe i powierzchowne. Cechą, po której poznajemy duchową kulturę, jest opanowanie instynktów. Czy w tej sprawie mielibyśmy czynić wyjątek? Przypatrzcie się zawiłym paragrafom kodeksu honorowego, zasadom dobrego wychowania, formom towarzyskim, wszystko to są więzy krępujące nasze zmysły, instynkty, namiętności, nasze osobiste wygody! Stopniowy rozwój kultury sprawił, że człowiek wytworzył sobie tego rodzaju przepisy i prawa, człowiek stopniowo przekonywał się, że bez nich niemożliwe jest życie społeczne.

„Czy chrześcijańskie małżeństwo nie odpowiada dążności człowieka do wolności?” Bracia, Siostry! Człowiek tylko o tyle jest wolny, o ile poskromi w sobie zwierzę! Czy nie jest to ciekawe, że najwięcej przepisów życia społecznego, najwięcej form towarzyskich jest w narodzie i dziś najbardziej swobodnym: u Anglików? Więc zewnętrzna forma i wewnętrzna swoboda nie sprzeciwiają się sobie! Odwrotnie: obowiązująca zewnętrzna forma jest podporą dla cenniejszej i szlachetniejszej strony naszej natury.

II. Kościół potępia tego rodzaju „reformy” małżeńskie

Po tym, cośmy słyszeli, nietrudno będzie powiedzieć, dlaczego Kościół potępia tego rodzaju „reformy małżeństwa”. Potępia je, bo są nieodpowiednie; ale i dlatego, bo są przyczyną katastrofalnych skutków.

A) Musimy przyznać, że niektóre dowody są imponujące, ciekawe, tak że łatwo mogą człowieka wprowadzić w błąd, ale jeśli głębiej zastanowimy się nad nimi, przekonamy się o ich bezpodstawności!

Rozumują w ten sposób: „Owszem, przyrzekliśmy sobie dozgonną wierność, ale dopiero po ślubie przekonaliśmy się, że nie jesteśmy dla siebie. Długi czas próbowaliśmy się zżyć, ale stosunek z każdym dniem się pogarszał. Dziś śmiertelnie się nienawidzimy, życie nasze to wieczna kłótnia i oszukaństwa. Czy nie jest rzeczą uczciwszą w takich razach rozejście się, aniżeli oszukiwanie siebie, świata, udawanie po faryzejsku wierności i miłości, której nie ma?”

a) Musimy przyznać, że podobne wypadki – niestety – są możliwe. „Śmiertelna nienawiść!” Jest to okrutny wyraz w ustach chrześcijanina! W jakich ludziach może się zrodzić w małżeństwie taka straszna nienawiść? W takich, którzy przed małżeństwem kochali się głupio, w takich, którzy miłość, przywiązanie, zapał do życia małżeńskiego oparli tylko na zmysłach – a po ślubie wszystko obróciło się w nienawiść. Takiej miłości i tego rodzaju sympatii ubywa w miarę ubywania piękna, zdrowia, młodości, majątku, sławy i powodzenia małżonków.

Jeśli ktoś małżeństwo buduje na takim lichym gruncie, niech się nie dziwi, że po paru latach wszystko pryśnie i powstanie wspomniana „śmiertelna nienawiść”. Wprawdzie umiejętnym panowaniem nad sobą można pokonać i tego rodzaju nienawiść, ale zwrot: „panowanie nad sobą” małżeństwa tego rodzaju już dawno wykreśliły ze swego słownika.

b) Stawiam pytanie: czy tego rodzaju małżeństwa, które opierają się tylko na zmysłowych przeżyciach człowieka i które później przeradzają się w śmiertelną nienawiść, mają wpływać na nierozerwalność małżeństwa?

Za nic w świecie!

Każdy powinien dobrze zapamiętać napomnienie Kościoła: że decydującym czynnikiem w wyborze małżonka nie powinno być zewnętrzne piękno, nie ogłada, nie kariera, ale duchowa wartość człowieka! Bo tylko taka harmonia i taka miłość, która oparta jest na zaletach duszy, nie zginie z uciekającą młodością i z przemijającym pięknem ciała. Taka miłość z biegiem lat wzrasta, uszlachetnia się, bo kochamy nie ciało naszej żony, które z każdym dniem coraz bardziej więdnie, ale jej wartości duchowe, jej istotę, jej duszę, która jest wieczna, nie ulega starzeniu się ani zepsuciu, ale staje się coraz piękniejsza.

B) Zastanówmy się przy tym, jaka straszna katastrofa grozi społeczeństwu z małżeństw próbnych i z małżeństw koleżeńskich?

a) Ci, którzy z zapałem szerzą hasła o potrzebach reformowania małżeństwa i budowania go na „nowych fundamentach”, powinni nareszcie przejrzeć i przekonać się, że żądają niemożliwości, że burzą tylko najświętsze wartości życia.

Człowieka na samą myśl ogarnia przerażenie, jaka okropna nędza moralna czeka ludzkość, gdyby urzeczywistniły się wspomniane brednie, za którymi wielu ludzi bezczelnie obstaje, ale na szczęście nawet sami nie mają odwagi ich uskutecznić! Jeśli dzisiaj ludzie są jeszcze jako tako uczciwi i moralni, jeśli w życiu małżeńskim widzimy współżycie, spokój, radość, porozumienie, to dzięki poszanowaniu religii, którą nasi przodkowie umocnili małżeństwo.

Ale co nas czeka, jeśli uda się bezczelnej powodzi podłych haseł reformatorskich zupełnie zeświecczyć małżeństwo, odebrać najświętszym więzom związku małżeńskiego podporę religijną i zdegradować go do rzędu małżeństw na próbę, albo małżeństw koleżeńskich?

Nie potrzebuję udowadniać, że i dziś już powszechnie panuje zamęt w moralnym życiu rodzinnym, przewyższający nawet czasy pogańskie. Niejedna pani z wyższych sfer rozwiodła się już z czwartym mężem, inna znów spotyka się z trzema swoimi mężami na podwieczorku i dobrze się bawi w ich towarzystwie, wszystko w porządku – to były tylko próbne małżeństwa! Niejeden dygnitarz żyje z trzecią żoną i podtrzymuje zażyłe stosunki z dwiema poprzednimi; były to tylko „małżeństwa koleżeńskie”.

b) Nie sądźcie, Kochani Bracia, że przemawiam tylko jako kapłan, ubolewający nad zbezczeszczeniem praw Bożych! Nie! Do tych samych wniosków doszedłbym i wtenczas, gdybym miał na względzie tylko obronę losów ludzkości, gdyby przemawiała przeze mnie tylko miłość do narodu. Uporządkowane życie rodzinne jest fundamentem, filarem i komórką społeczności ludzkiej. Zburzcie życie rodzinne i runie całe społeczeństwo. Zburzcie rodzinę, a zdziczeją narody. Zdemoralizujcie naród, a rewolucja jest nieunikniona.

Rozbiciu rodziny sprzeciwiają się najbardziej stanowczo prawa Chrystusowe, ale dziś pseudofilozofowie nieustannie trąbią człowiekowi do ucha, że są to pojęcia przestarzałe, że organizm dzisiejszego człowieka jest za słaby, żeby dochował wierności dozgonnej; nie bójcie się – zachęcają – „małżeństw próbnych” i „koleżeńskich”, co was, ludzi inteligentnych, mogą obchodzić przestarzałe, nieżyciowe przepisy religijne!

Ludzie tracą zdrowy rozsądek i zgadzają się na lekkomyślne obietnice ponętnych haseł i w ten sposób jest coraz więcej po świecie rozbitych małżeństw...

A jakie są tego skutki? Może ludzkość jest szczęśliwsza? Liczba wyrzuconych „na próbę” kobiet rośnie, jak grzyby po deszczu; może już teraz życie jest bardziej zrównoważone i bardziej szczęśliwe, niż wtedy, kiedyśmy jeszcze nie znali tych okropnych nowości?

Gdzie tam! Odwrotnie, na gruzach rozwalonych świątyń domowych rosną paskudne chwasty, od których nawet we śnie uciekaliby nasi przodkowie! Bóg rozmaicie może przemawiać do człowieka. Przemawia do niego przez swoje prawa, dopóki człowiek słucha wskazówek swego rozumu. Ale jeśli porzuci zdrowy rozum, zdepce prawa Boże i ślepo pędzi na zgubę, wtenczas, przy piekielnym blasku podłych uczynków, wśród huraganowej burzy rozpusty, Bóg pozwala człowiekowi na własnej skórze przekonać się, że deptanie Jego praw nikomu nie ujdzie bezkarnie.

c) Teraz już rozumiemy, dlaczego Kościół sprzeciwia się tego rodzaju „reformom” małżeństwa. Sprzeciwia się dlatego, bo wszystkie mają zasadniczą wadę: obrażają podstawę małżeństwa: nierozerwalność. Z dalszych kazań dowiemy się, że sprawa ta należy do istoty chrześcijaństwa, że brudną ręką nie wolno jej tykać pod żadnym pozorem. Małżeństwo nie jest romantyczną przechadzką dwojga ludzi w bliską samotność, ale odpowiedzialną wędrówką po drodze życia ku wieczności.

Do nieocenionych zasług Kościoła katolickiego należy zaliczyć fakt, i społeczeństwo ludzkie powinno mu być wdzięczne za to, że zawsze niezachwianie stawał w obronie nierozerwalności małżeńskiej tak przeciwko przemocy możnych, jak fałszywym mędrkowaniom pseudofilozofów i oszałamiającym, zwodniczym hasłom.

Ile by Kościół uniknął szyderstw, napaści, potwarzy, ilu bolesnych strat, gdyby w pewnych okolicznościach, w trudnych warunkach, był choć trochę pod tym względem pobłażliwszy. Z powodu reformacji stracił połowę Niemiec. Możemy sobie wyobrazić, jak bolała go ta strata. Niedługo potem – za Henryka VIII – odpadła Anglia! Kościół parę słów mógł powiedzieć, tylko tyle: „małżeństwo Henryka VIII uważam za rozerwane”, i nie byłby stracił Anglii, ale Kościół tego nie uczynił. Stracił Anglię – ale uratował małżeństwo!

* * *

Kochani Bracia! Jeśli do organizmu człowieka dostanie się trucizna albo nieodpowiedni pokarm, wtenczas organizm reaguje rozmaicie: człowiek blednie albo czerwieni się, gorączkuje, majaczy, słabnie i staje się niezdolny do pracy. Podobnie społeczeństwo, ten wielki organizm ludzki, jęczy, wije się z bólu, gorączkuje i słabnie – a to dlatego, że przesiąkł trucizną podłych pojęć o małżeństwie, że nie odżywia się pokarmem Chrystusowym, podtrzymującym życie rodzinne.

My, katolicy, nie zgodzimy się nigdy na zatruwanie lub znieważanie naszych świętości życia, tym bardziej przeciwstawimy się zatruwaniu małżeństwa! My, katolicy, nie zgadzamy się na anarchię w żadnej dziedzinie, i tym energiczniej będziemy bronić przed nią życie małżeńskie! Chcemy porządku w małżeństwie; porządku, który wyrósł na wielowiekowym doświadczeniu, na prawach natury, na prawach Bożych.

Chcemy, żeby małżeństwo było zorganizowane, jak wzorowe państwa, gdzie spotykamy podział pracy, powagę, posłuszeństwo, honor i poczucie obowiązkowości. Chcemy w małżeństwie widzieć silną spójnię, którą tylko potęga śmierci może przerwać. Chcemy, żeby płynęło błogosławieństwo, harmonia i umiłowanie pracy z tej instytucji, która jest powołana do pielęgnowania cnót, a z której dziś – niestety – wypływa wiele, wiele rozgoryczenia i niezgody.

Przyznajemy również, że trzeba zreformować życie rodzinne, ale nie małżeństwami próbnymi, czy małżeństwami koleżeńskimi, które są niczym innym, jak wielkim śmietniskiem, okraszonym perfumami wyuzdania moralnego i pięknej literatury, ale chcemy reformować małżeństwo wiernością, uczciwością, panowaniem nad sobą, żeby je podnieść z powrotem na wyżyny moralne, gdzie je umieścił jedyny prawdziwy Reformator ludzkości: Zbawiciel świata, Pan nasz, Jezus Chrystus! Amen. Ω

Artykuł jest VIII rozdziałem książki bp Tihaméra Tótha Małżeństwo chrześcijańskie w przekładzie Roberta Oleára (1936), której wznowienie ukazało się w br. nakładem wydawnictwa Te Deum.

Przypisy

  1. Denzinger, Enchiridion, n. 969.