Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Łucji, dziewicy i męczennicy [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2002 (44)

Henryk Duran

Teodor Jeske-Choinski – poddany Dwóch Mieczy

Jeśli Europejczyk zdejmie chrześcijańską tunikę i klasyczną togę, nie pozostanie z niego nic poza barbarzyńcą o bladym obliczu

Mikołaj Gomez Davila

Papież Pius XI udzielił niegdyś audiencji młodemu teologowi katolickiemu. Kiedy zapytał go, od czego rozpoczął on swoje studia nad zabytkami Stolicy Apostolskiej, młodzieniec odpowiedział: „Oczywiście od katedry Św. Piotra”. Słowa, które usłyszał wówczas od Ojca Świętego, wprawiły go w wielkie zdumienie. „Źle Pan zrobił – odrzekł mu Pius XI – Należało zacząć od Forum Romanum; wtenczas zaznajomił by się Pan ze zjawiskami, które spowodowały konieczność przyjęcia chrześcijaństwa przez Rzym1.

Nie wiemy niestety, jak ów młody teolog ustosunkował się do opinii wyrażonej przez następcę Księcia Apostołów. Możemy natomiast z całą pewnością stwierdzić, iż powyższe słowa papieża Piusa XI z wielką radością zostałyby przyjęte przez pewnego (nieżyjącego już wówczas) pisarza, który doskonale zdawał sobie sprawę z niezwykle silnych więzi łączących starożytną, pogańską Cywilizację Antyczną z Europejską Cywilizacją Chrześcijańską. Pisarzem tym był Polak, Teodor Jeske-Choiński.

Autor wyklęty

Teodor Jeske-Choiński.

Teodor Józef Fryderyk Jeske-Choiński urodził się 27 lutego 1854 r. w Pleszewie (Poznańskie). Nauki gimnazjalne odbył w Śremie i Poznaniu, zaś studia uniwersyteckie we Wrocławiu, Pradze i Wiedniu. Po zdobyciu wykształcenia osiadł w Warszawie, gdzie na krótko związał się ze środowiskiem pozytywistów. Pisywał m. in. do „Przeglądu Tygodniowego”, „Nowin” (gdzie współdziałał z Aleksandrem Świętochowskim) i „Ateneum”. Około 1880 r. w wyznawanych przez niego poglądach dokonał się zasadniczy zwrot – stał się on bowiem czołowym publicystą obozu „młodych konserwatystów”. W tym czasie podjął współpracę z „Niwą”, „Słowem”, „Wiekiem”, „Rolą” oraz lwowską „Kroniką Powszechną”, którą redagował w latach 1910–1914. Przez pewien czas był także redaktorem Biblioteki Dzieł Wyborowych oraz „Wędrowca”. Zmarł w Warszawie 14 kwietnia 1920 r.

Dorobek literacki Jeske-Choińskiego (używał też pseudonimów: M. Bogdanowicz, T. J. Orlicz, Pancerny, Habdank) został przez XX-wiecznych krytyków literatury skazany na wieczne zapomnienie. Stało się tak dlatego, iż przesłanie całej jego bogatej twórczości – a trzeba zaznaczyć, iż należał on do autorów wyjątkowo utalentowanych, a zarazem niezwykle płodnych – nie było w najmniejszym nawet stopniu zgodne z duchem „czasów nowych”. Potępiał on bowiem w stanowczy sposób współczesny mu modernistyczny klimat tzw. końca wieku (fr. fin de siècle). Jako głęboko wierzący katolik, toczył on nieustającą, zaciekłą walkę z wszelkimi przejawami dekadencji w życiu społecznym i obyczajowym i z takowymi nowinkami w literaturze i sztuce (dlatego też jego wrogowie obdarzali go inwektywami w rodzaju „rzecznika klerykalizmu”, „herolda obskurantyzmu” czy też „programowego antysemity” – chociaż pisał on o żydach wyłącznie jako o wyznawcach judaizmu, a więc religii zdecydowanie wrogo ustosunkowanej do rzymskiego katolicyzmu i do chrześcijaństwa w ogóle). Głosił też katastroficzny pogląd o zmierzchu Europejskiej Cywilizacji Chrześcijańskiej, porównując swoją epokę do czasów upadku starożytnego Imperium Romanum. Poglądy te znalazły odzwierciedlenie w studiach: Na schyłku wieku (1894), Rozkład w życiu i literaturze (1895) oraz Dekadentyzm (1905). Nietrudno zauważyć, iż nie mieściły się one w sferze tak ówczesnej, jak i dzisiejszej tzw. politycznej poprawności...

Dusza moja nie pragnie zaszczytów tej ziemi (fragment)

Publiusz Kwintyliusz Werus spojrzał uważnie na legionistę i rzekł:

– Ty jesteś Rufiusz z czwartej kohorty?

– Ty wiesz, przesławny legacie – odparł żołnierz, który stał pod murem wyprostowany, z oczami zwróconymi na wodza.

– Walczyłeś pod moimi rozkazami w Dacji. Pamiętam cię. Służyłeś dobrze boskiemu imperatorowi. Dlaczego nie widzę na twojej piersi znaków łaski naczelnego wodza?

Legionista wahał się przez chwilę, potem rzekł głosem cichym:

– Boski imperator rozdziela oznaki swojej łaski zasłużeńszym ode mnie.

– Znam legionistów nie tak walecznych jak Rufiusz, a mimo to ozdobionych naramiennikami i portretem imperatora. Nie przypominam sobie, żebyś się kiedyś upominał o należną Twojej odwadze nagrodę. Dlaczego?

Żołnierz milczał zakłopotany.

– Pyta cię twój wódz – nalegał Publiusz.

– Służąc uczciwe sztandarowi, któremu zaprzysiągłem wierność, pełnię tylko obowiązek – mruknął wojak.

– Mówisz jak patrycjusz, ale i patrycjusza boli brak uznania. Obowiązek bez nagrody jest ciężarem zbyt wielkim dla sił śmiertelnika. Zgłosisz się jutro do pretorium po naramiennik walecznych.

– Ty rozkazałeś, wodzu – odparł legionista głosem tak obojętnym, że się Publiusz zdziwił.

Wziąwszy z muru pochodnię oświecił jej płomieniem twarz wojownika i wpatrzył się w nią bystro.

– Nie przypominam sobie także – odezwał się po chwili – ażebyś brał kiedykolwiek udział w buntach obozowych, a tylko krnąbrnych nie cieszy uznanie wodza. Dlaczego nie dziękujesz?

Żołnierz, który pobladł lekko pod badawczym spojrzeniem Publiusza, wahał się znów z odpowiedzią.

– Pyta cię Kwintyliusz, przyjaciel walecznego żołnierza – rzekł Publiusz po krótkim milczeniu. – Może cię setnik niesłusznie znieważył, może stałą się inna krzywda... Wszystkiego wiedzieć nie mogę.

– Troskliwe oko twoje dostrzeże każdą niesprawiedliwość, a prawe serce kocha każdą, choćby najdrobniejszą zasługę – odpowiedział legionista. – Wiedzą o tym wojownicy całego cesarstwa.

– Więc dlaczegóż rozmawiasz ze mną jak z obcym?... Obowiązkiem moim nagrodzić odwagę i gorliwość w służbie.

– Przebacz, wodzu, ale dusza moja nie pragnie zaszczytów tej ziemi.

Rzekłszy to opuścił legionista głowę, jakby czekał w pokorze na wyrok.

Jego dusza nie pragnie zaszczytów tej ziemi?... Takie same słowa słyszał Publiusz już gdzieś. Ale gdzie, kiedy? Zaszczytów, dostatków i rozkoszy tej ziemi pożądają wszyscy śmiertelnicy widząc w ich osiągnięciu jedyny, najwyższy cel życia. Ubodzy zazdroszczą bogatym, słabi mocnym, nie uznani sławnym, słudzy panom. Tak było zawsze i będzie do wygaśnięcia rodu ludzkiego. Od czasu tylko do czasu wznosi się jakiś mędrzec lub bohater ponad zwykłe pragnienia człowieka.

Kto nauczył tego prostego żołnierza mowy tak dumnej, żeby się jej żaden Kwintyliusz, Korneliusz lub Klaudiusz nie powstydził? Byłżeby on uczniem Epikteta?

Publiusz przypatrywał się legioniście ze zdumieniem. Nagle błysnęły jego oczy groźbą... Przypomniał sobie, gdzie słyszał takie same słowa. To oni, ci nienawistni mu chrześcijanie, ci przewrotni sekciarze uczyli pogardy dla łask cesarskich przez nienawiść do Rzymu. Słowa podobne obiły się o jego uszy niejednokrotnie w sali sądowej.

Przysunąwszy pochodnię tuż do twarzy legionisty zawołał:

– Ty jesteś chrześcijaninem!

Żołnierz milczał.

– Czy wiesz, że zwolenników tego szkodliwego zabobonu rzucają tygrysom jak padlinę?

Żołnierz nie ruszył się.

– Przysięgałeś wiarę sztandarom boskiego imperatora!

Teraz podniósł legionista głowę i spojrzawszy śmiało w oczy Publiusza odezwał się:

– Łaska twoja, wodzu, postanowiła mnie wynagrodzić za gorliwość w służbie, co znaczy, że dochowuję wiary sztandarom boskiego imperatora. Jeżeli Rzym płaci swoim walecznym śmiercią hańbiącą na arenie, to przyjmę to odznaczenie z posłuszeństwem, jakie przystoi żołnierzowi.

W jego głosie nie było ani cienia szyderstwa. Drżał w nim ból tłumiony, przesiąkły uległością (...)

Bolesne były myśli, które rodziły się pod czaszką Publiusza. Prosty żołnierz, syn barbarzyńcy, zawstydził go przypominając mu obowiązki zwierzchnika wobec podwładnego. Bo nie grozi się karą hańbiącą wojownikowi, który oddaje życie za honor sztandaru. Na polu bitwy nie pyta nikt o taką lub inną wiarę. W legionach służyli od dawna wyznawcy różnych bogów i ginęli ochoczo za wielkość Rzymu.

Ten chrześcijanin upokorzył go, zlekceważył jego łaskę. Zadowalał się spełnianiem obowiązku, dochowywaniem zaprzysiężonej wiary, jak patrycjusz dawnych czasów, któremu ubogi Rzym nie miał jeszcze czym płacić za waleczność i cnotę obywatelską.

Więc tak potężny jest ów przesąd wschodni, że usuwa różnicę pochodzenia, wychowania i stanowiska społecznego, podnosząc duszę ciemnego nędzarza do pojęć mędrca i pana?... (...)

Groźba zgasła w oczach Publiusza. Oddał pochodnię żołnierzowi i rzekł:

– Zgłosisz się jutro po naramiennik walecznych, a w pierwszej bitwie postarasz się zginąć za cześć świętego Rzymu. Zasłużyłeś sobie na śmierć zaszczytną (...)

– Złożę znużone cielsko na krwawym polu, jak rozkazałeś – mruknął Rufiusz. – Tyle się napracowałem...

Wódz spojrzał na żołnierza, który stał z głową pochyloną i ulitował się możny pan nad nędzarzem urodzonym do śmierci niesławnej.

– Odpuść mi, Rufiuszu – rzekł Publiusz głosem miękkim. – W żyłach twoich nie płynie krew pierwszych rycerzy Rzymu, przeto nie wiesz...

Nie dokończył myśli nie chcąc, aby wyzwoleniec germański zrozumiał boleść Rzymianina. – Odpuść mi i nie pamiętaj zniewagi – powtórzył wyciągając prawicę do Rufiusza.

A stary wojak przypadł do jego kolan, objął je i całował.

– Nie żal zginąć pod okiem takiego wodza, jak ty, przesławny panie – mówił głosem zdławionym. – Nie straszną jest śmierć dla nędzarza, który nie zostawia na ziemi nic okrom krótkiej pamięci takich, jak on, biedaków. Dzień jutrzejszy połączy mnie na drugim świecie z tymi, których tu kochałem, wróci mi drogie oblicze matki, narzeczonej... Nie żałuj mnie, wodzu, gdyż zazdrości raczej jestem godzien...

W duszy Publiusza błysnęło, jakby ją wielki blask oświecił. Zrozumiał nareszcie tajemnicę chrześcijaństwa, widział źródło, z którego tryskała jego siła przedziwna. Ten wydziedziczony istniejącego porządku, nie doznawszy szczęścia na ziemi, spodziewał się go na innym świecie (...)

– Jeżeli Ci bogowie twoi pozwalają dochować przysięgi złożonej sztandarowi – odezwał się Publiusz po dłuższym milczeniu – to módl się do nich w chwili ciężkiej.

Rzekłszy to dotknął ręką głowy Rufiusza i zszedł wolno z wieży.

Teodor Jeske-Choiński, Gasnące słońce, Katowice 1957, s. 349–355.

Dla Polski i Europy

Zdolny publicysta, krytyk literacki i dramaturg, a przede wszystkim wybitny pisarz powieści historycznych, jakim był bez wątpienia Teodor Jeske-Choiński, naraził się postępowej krytyce jeszcze w inny sposób. Nie przestrzegając bowiem panujących w „oświEcônej” literaturze charakterystycznych dla niej „standardów”, ośmielał się tworzyć nie tylko dla polskich czytelników, lecz także dla „obcych”. Pisząc swe powieści wymierzone ideowo przeciw współczesnemu światu (były one tłumaczone na wiele języków obcych i cieszyły się dużą poczytnością), reprezentował w nich jednocześnie z powodzeniem prawdziwego, zdrowego europejskiego ducha. Przejawiało się to w podejmowanej przez niego tematyce, traktującej o najważniejszych wydarzeniach w dziejach Europejskiej Cywilizacji Chrześcijańskiej: zwycięskiego marszu religii chrześcijańskiej w Imperium Romanum (w epoce Wieków Starych), tragicznego w skutkach konfliktu między Papiestwem a Cesarstwem (w epoce Wieków Średnich) oraz całkowitego upadku Świętego Porządku Starej Europy spowodowanego przez pożogę tzw. „wielkiej rewolucji francuskiej” (w epoce Wieków Nowych). Ponadto tworząc niejako „w opozycji” do swego największego rywala (i osobistego przyjaciela zarazem), jakim był Henryk Sienkiewicz, nie pisał on „ku pokrzepieniu serc” i bez porównania większą od niego wagę przywiązywał do zgodności treści swych dzieł z faktami historycznymi. Dlatego też stwierdzić należy, iż ów „europejski” wymiar twórczości Jeske-Choińskiego współistnieje w doskonałej harmonii z wymiarem „narodowym” w polskiej literaturze, którego głównym przedstawicielem był nie kto inny, jak właśnie Henryk Sienkiewicz. Niemniej jednak z tego właśnie względu, iż nie ograniczał się on do poruszania problemów wyłącznie „z własnego podwórka”2, jego spuścizna beletrystyczna jest do dnia dzisiejszego bezcenna dla pokoleń europejskich rzymskich katolików.

W ramach owej spuścizny największą i zarazem nieprzemijającą wartość posiadają powieści historyczne, które przyniosły Jeske-Choińskiemu ogromną popularność. Pierwsze w kolejności były dwie genialne książki z czasów starożytnego pogańskiego Imperium Romanum, opisujące straszliwą walkę toczoną przez wyznawców Chrystusa (w perspektywie kilku stuleci zwycięską) z jednej strony, ze stronnikami porządku rzymskiego broniącymi swych „bogów narodowych” przed „wschodnim zabobonem” – ze strony drugiej. Pierwsza z nich to Gasnące słońce. Powieść z czasów Marka Aureliusza (1895), natomiast druga to Ostatni Rzymianie. Powieść z czasów Teodozjusza Wielkiego (1897)3. Niestety, obydwa te dzieła nie spotkały się ani z przychylnością, ani tym bardziej ze zrozumieniem krytyki. Przeciw ich autorowi (który uważany był przecież powszechnie za „zawodowego klerykała”!) wysunięto zarzut, iż „wysławia w nich czcicieli bóstw pogańskich”, a zwycięstwo chrześcijaństwa sprowadza do gry „zwyczajnych namiętności ludzkich, z pobudkami najpospolitszymi i najniższymi”. Nikt z owych urzędników pióra nie mógł pojąć, w jaki sposób ów „klerykał” mógł przyjąć postawę „wolnomyśliciela” i przedstawiać niektórych prześladowców chrześcijan jako prawych i szlachetnych ludzi, wiernych swej ojczyźnie i swoim bogom. Dlaczego nie mógł pojąć? Albowiem żaden z nich nie wyznawał tak pokornie, szczerze i głęboko wiary w Boga Trójjedynego, jak Teodor Jeske-Choiński. A tylko taki człowiek był w stanie zrozumieć i zaakceptować oczywisty fakt, że chrześcijaństwo ukształtowało się na fundamentach rzymskiego prawa i greckiej filozofii, i z tego właśnie powodu tak wiele zawdzięcza ono tym, jak pisał Ernest Jünger, „pobożnym poganom”, wśród których ci najznamienitsi na wiele lat przed nadejściem Zbawiciela (np. Platon czy Arystoteles) zaliczali „wielobóstwo ze swoimi opowieściami niemoralnymi (...) do przesądów motłochu”, przeczuwając „boga jedynego, lepszego i szlachetniejszego od ludzi”, będącego reprezentantem „rozumnej, sprawiedliwej opatrzności, pozbawionej słabości ziemskich4. I stało się tak, że ich pogańscy następcy po wiekach odnaleźli Go w osobie Chrystusa Króla.

Następną powieścią, która przyniosła Jeske-Choińskiemu międzynarodową sławę, była Tiara i korona (1900)5. To dwutomowe dzieło w pasjonujący, a zarazem bardzo wiarygodny sposób odtwarza dzieje dramatycznego konfliktu, jaki w XI stuleciu stał się udziałem Dwóch Mieczy – najwyższych władz Europy Wieków Średnich: Papiestwa, reprezentowanego przez Grzegorza VII, i Cesarstwa, na czele którego stał Henryk IV. Także na stronach tej powieści uwidacznia się niezwykle szlachetna postawa autora, który pouczony słowami Chrystusa oddaje to, co cesarskie, cesarzowi, a to, co boskie – Bogu, pisząc, iż

zaślepieni namiętnością, nie widzieli, nie chcieli widzieć przyjaciele Grzegorza i Henryka, iż jeden i drugi mieli ze swego stanowiska słuszność. Słusznie bronił Grzegorz wolności Kościoła – słusznie stał Henryk przy odziedziczonych przywilejach6.

Był więc jako pisarz i jako historyk sprawiedliwy dla obu stron konfliktu, co w jego przekonaniu było obowiązkiem „tak samo artysty, jak uczonego” i czego jego zdaniem, niestety, nie rozumieją „beletryści katoliccy, zwłaszcza niemieccy”, dlatego też „są ich dzieła sztuki zwykle pamfletami7. Wyznanie to jest o tyle interesujące i zasługuje na tym większą uwagę, iż rodzina Jeske-Choińskich była najprawdopodobniej pochodzenia niemieckiego.

Autor Dekadentyzmu poświęcił też w swojej twórczości wiele uwagi tragicznemu wydarzeniu, które wedle słów Juliusza Evoli zadecydowało „o urwaniu się z łańcucha europejskiego plebsu”, a mianowicie tzw. „wielkiej rewolucji francuskiej”. Doskonałą ilustracją historiozoficznych poglądów Jeske-Choińskiego w tym temacie stanowi trylogia: Błyskawice (1907), Jakobini (1909) i Terror (1911), obnażająca rozkład moralny ówczesnego społeczeństwa francuskiego i wstrząsającą ohydę potwora rewolucji. Została ona poprzedzona znakomitym studium o charakterze popularno-naukowym, zatytułowanym Psychologia Rewolucyi Francuskiej (1906). Autor głosił w nim pogląd o konstruktywnym wymiarze konserwatyzmu i potępiał jednocześnie wszelkie formy radykalizmu politycznego.

Teolog historii

Rozważając zagadnienie upadku starożytnego Imperium Romanum, Jeske-Choiński nie głosił poglądów w rodzaju „Rzym skończył się8. Jako miłośnik Cywilizacji Antycznej był on raczej skłonny uznać, iż wraz z upadkiem pogańskiego Rzymu wypełniło się przewidziane w planie Bożej Opatrzności jego prawdziwe przeznaczenie, polegające na zachowaniu wśród ruin dawnego ładu trwałych i solidnych grecko-rzymskich fundamentów, mających posłużyć ludom germańskim – nowym Rzymianom – do wzniesienia gmachu Europejskiej Cywilizacji Chrześcijańskiej. W jego opinii wykonawcą tej misji został waleczny lud Franków.

Wychowani w szkole Rzymu, któremu służyli nasamprzód przez dwa wieki jako najemnicy, zanim postawili młodą stopę na jego zwiędłym karku, ocierając się od wielu pokoleń o resztki cywilizacji dogorywającego świata pogańskiego, zrozumieli Frankowie – pierwsi spomiędzy ludów niemieckich – znaczenie jednolitości państwa. Odziedziczywszy po swoich mistrzach geniusz polityczny, budowali z ich cierpliwością na gruzach starego imperium cesarstwo nowe, opromienione blaskiem Krzyża. Ogniem i mieczem naginali współplemieńców do posłuszeństwa i nawracali do wiary Chrystusowej. Przed wojskami ich szli misjonarze, a z krwawych pól ich zwycięstw wyrastały kościoły, klasztory, biskupstwa i opactwa, strzeżone przez zamki warowne9.

W tym miejscu Jeske-Choiński, mimo że osamotniony, z wielką odwagą bronił tezy, iż gmach naszej cywilizacji został wsparty na czterech głównych filarach: greckiej filozofii, rzymskim prawie, uniwersalnej religii chrześcijańskiej i germańskiej instytucji królestwa.

Nad pogańskim Rzymem dawno zaszło już słońce... (na zdjęciu ruiny Forum Romanum).

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Wybitny angielski historyk starożytności Maksymilian Cary stwierdził niegdyś, że jeżeli prawdą jest twierdzenie, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, to prawdą jest również to, że prowadzą one także z Rzymu. „Dla wszystkich tych – pisał prof. Cary, – którzy potrafią przenieść się myślą w daleką przeszłość, Rzym stanowi nadal centralny punkt historii powszechnej10. Teodor Jeske-Choiński swoim pisarskim kunsztem udowodnił, że doskonale opanował tę umiejętność. Trwając niezłomnie – wg określenia Mikołaja Gomeza Davili – „na straconym posterunku”, wszystkie swe siły i zdolności poświęcił on w obronie tych wartości, w umiłowaniu jakich został wychowany, i wobec których pozostał wierny do końca swoich dni. Zapoznając się w dniu dzisiejszym z jego dziełami warto zapamiętać słowa, które wypowiedział abp Marceli Lefebvre – słowa, które mogłyby być zarówno doskonałym podsumowaniem postawy ideowej wielkiego twórcy, jak i swoistym imprimatur dla jego twórczości:

Podziwiajmy, w jaki sposób drogi Opatrzności i mądrości Bożej przechodzą przez Rzym. Rozważając to dojdziemy do wniosku, że nie można być katolikiem, nie będąc Rzymianinem. Ω

Przypisy

  1. Por. Tadeusz Zieliński, Religie Cesarstwa Rzymskiego, Toruń 1999, s. 489.
  2. Błędem byłoby jednak sądzić, iż Jeske-Choiński ignorował w swej twórczości polskie realia. Dowodem na to są książki o tematyce współczesnej autorowi: Trzeźwi (1885), Narwańcy (1888), Po złote runo (1892) oraz O mitrę hospodarską (1904) – wspaniała „powieść historyczna z XVI stulecia”, której akcja rozgrywa się w realiach państwa ostatnich Jagiellonów – imperialnej Rzeczypospolitej.
  3. W latach pięćdziesiątych staraniem katowickiego wydawnictwa „Śląsk” zostały ponownie wydane Gasnące słońce (1957) i Ostatni Rzymianie (1958).
  4. Por. Teodor Jeske-Choiński, Gasnące słońce, Katowice 1957, s. 175.
  5. Powieść tę wznowił w 1989 roku warszawski Instytut Prasy i Wydawnictw „Novum”.
  6. Por. Teodor Jeske-Choiński, Tiara i korona, t. I, Warszawa 1989, s. 7.
  7. Tamże, s. 8.
  8. Słowa te padają z ust senatora Albinusa, jednego z bohaterów powieści Ludwika de Wohla Twierdza Boga, opisującej dzieje życia św. Benedykta z Nursji. Por. Ludwik de Wohl, Twierdza Boga, Poznań 1992, s. 12.
  9. Por. Teodor Jeske-Choiński, Tiara i korona, t. I, Warszawa 1989, s. 9.
  10. Por. M. Cary, H. H. Scullard, Dzieje Rzymu, t. II, Warszawa 1992, s. 440.