Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Wojciecha, biskupa i męczennika, głównego patrona Polski [1 kl.]
Zawsze Wierni nr 2/2002 (45)

Krzysztof Ferrara

Byłem w Asyżu

Dzięki uprzejmości wydawcy znanego amerykańskiego katolickiego dwutygodnika „The Remnant”, p. Jakuba J. Matta, możemy zaprezentować czytelnikom Zawsze Wierni reportaż specjalnego wysłannika tego magazynu na Światowy Dzień Modlitw o Pokój, który odbył się 24 stycznia br. roku w Asyżu. Krzysztof Ferrara, naoczny świadek tych wydarzeń, dzięki oficjalnej legitymacji prasowej wydanej przez władze watykańskie poruszający się swobodnie po terenie klasztoru św. Franciszka, w spontaniczny sposób relacjonuje przebieg wydarzeń oraz ujawnia bulwersujące szczegóły, skrupulatnie przemilczane przez neo-katolickie media.

Natychmiast po moim przybyciu do czarującego, położonego na stoku góry Asyżu wykorzystałem w pełni dokumenty Biura Prasowego Watykanu, które mój włoski znajomy (jego nazwisko musi pozostać anonimowe), zdołał dla mnie uzyskać. (...)

Już podczas zwiedzania terenu Bazyliki św. Franciszka, do czego upoważniała mnie moja przepustka prasowa, oszołomiony byłem rozmiarami logistyki, zaangażowanej w to wydarzenie. (...) Setki robotników krzątały się po całym niższym placu Bazyliki pokrytym rusztowaniami i foliowymi zabezpieczeniami. Skonstruowano olbrzymie dekoracje w kształcie litery V i pomalowano je, ze względu na kamerzystów telewizyjnych, na żywy czerwony kolor. Na wierzchołku V znajduje się na podeście fotel papieża, a z jego prawej i lewej strony (wzdłuż ramion V) stoją na podwyższeniach rzędy krzeseł dla kardynałów, biskupów i „Przedstawicieli Różnych Religii” – chrześ­cijanie po stronie prawej, niechrześcijanie i niewierni po lewej. W powietrzu rozchodziły się zapach świeżej farby i dźwięki jazzowo-bluesowej muzyki, dobiegające z potężnego systemu nagłaśniającego. Sale otaczające niższą bazylikę zastawione były setkami pustych skrzyń po sprzęcie elektronicznym, który wystarczyłby do zorganizowania nowego Woodstock. (...)

Cała ogromna scena skonstruowana została tak, by w nieuchronny sposób punktem centralnym spektaklu był wątły, słabowity człowiek, zasiadający na papieskim fotelu, Dzień Modlitw o Pokój w Asyżu ma bowiem manifestować nowatorską wizję Jana Pawła II. Dlaczego jednak mielibyśmy wierzyć, że spektakl ten nie stanie się kolejnym teatralnym i całkiem bezużytecznym gestem, abstrahując nawet od faktu, że wszyscy wielcy przedsoborowi papieże z pewnością patrzyliby na niego z przerażeniem i wstrętem?

Jest z pewnością rzeczą niezwykłą, że ten Papież był w stanie nakłonić przywódców tak wielu rożnych sekt i kultów do przybycia w to miejsce – i to poza sezonem – nie na olśniewający bankiet, ale aby zasiąść po jego prawej i lewej stronie, jakby byli jego poddanymi, a on ich królem. Ale są to, oczywiście, jedynie puste gesty. Ani „Przedstawiciele Różnych Religii” nie mają zamiaru podporządkowywać się Papieżowi, ani on nie chce stać się ich królem w którymkolwiek znaczeniu tego słowa. Odjeżdżając stąd jutro, „Przedstawiciele Różnych Religii” będą dokładnie tacy sami, jak przed przybyciem, a i świat będzie taki, jak przedtem, gdyż żaden z nich – ani jeden! – nie będzie nawet o centymetr bliżej przylgnięcia do prawdziwej religii. Przeciwnie, zostaną po raz kolejny zachęceni do pozostania w swych błędach – czyż nie zostali zapewnieni przez Papieża, że sama ich obecność tutaj i ich „modlitwy” do różnych bożków są niezbędne dla światowego pokoju?

W okresie poprzedzającym bezpośrednio to wydarzenie powtarzano nam stale, że, aby uniknąć „synkretyzmu”, „Przedstawiciele Różnych Religii” gromadzić się będą w „różnych miejscach Asyżu”, by modlić się na swój własny sposób podczas jednej z części tego spektaklu. To, czego nam nie powiedziano, a czego dowiedziałem się dzisiaj, to fakt, że owe „różne miejsca” są w rzeczywistości celami w obrębie przylegającego do Bazyliki klasztoru św. Franciszka z Asyżu.

Kiedy zapytałem pewnego zakonnika o dokładną lokalizację pokoi w klasztorze, otrzymałem typową dla Włochów wymijającą odpowiedź. Zdradził mi jednak, że każdy z pokoi został specjalnie przygotowany dla aktów kultu różnych „religii” i że w tym celu umieszczono w nich różne przedmioty.

W oficjalnym Biurze Prasowym na Górze św. Piotra w Asyżu (Borgo San Pietro) otrzymałem pakiet oficjalnych dokumentów, zawierający bardziej szczegółową broszurę z dokładnym planem klasztoru św. Franciszka, do użytku „Przedstawicieli Religii Świata”. Cytuję dosłownie z włoskiego:

1. Bazylika Mniejsza: chrześcijanie

2. Klasztor:

Sala A – islam

Sala B – buddyzm

Sala C – sikhizm

Sala D – tradycyjne religie Afryki

Sala E – hinduizm

Sala F – tenrikyo

Sala G – szintoizm

Sala H – judaizm

Sala I – zoroastryzm, dżinizm i konfucjanizm

Postanowiłem dowiedzieć się, gdzie zlokalizowane są owe tajemnicze pomieszczenia i wkrótce odkryłem, że w rzeczywistości nie ma w tym nic tajemniczego. Pewien pracownik klasztorny zaprowadził mnie do „Sali A”, która okazała się znaną podziemną kapliczką, której nadano imię Ojca Eliasza (...) W pomieszczeniu bezpośrednio przylegającym do tej kaplicy będą modlić się przez kilka godzin muzułmanie. Zarówno tam, jak i w innych pomieszczeniach przeznaczonych na to świętokradztwo, tak krucyfiksy, jak i wszystko, co tylko mogło obrażać uczucia immamów, muftich czy kogokolwiek innego – zostało usunięte. (...)

Zlokalizowałem także „Salę B” – dość obszerne pomieszczenie za budynkiem klasztornym, oznaczone afiszem z napisem „Buddyzm”. Wyjąłem mój jednorazowy aparat fotograficzny i zrobiłem zdjęcie plakatu. Odnalazłem i sfotografowałem również plakaty oznaczające kolejne sale D, E i F, gdzie animiści, hinduiści i wyznawcy Tenrikyo1 odprawiać będą swoje ceremonie, w tych samych miejscach, gdzie niegdyś mnisi modlili się o nawrócenie ludzi błądzących. Tak, to w samym klasztorze św. Franciszka przygotowano i z dumą prezentowano sale dla żydów, buddystów, hinduistów, szintoistów itd. Podobne przygotowania poczyniono w lokalnym Centrum Rekolekcyjnym Wschód-Zachód na Piazza San Rufino, reklamującym dumnie „ołtarze dla wszystkich religii” i prezentującym zdjęcia sal kultu dostępnych w jego obrębie.

Jak pamiętamy, w encyklice Mortalim animos Pius XI potępił następujący pogląd, propagowany przez rodzący się w latach 20-tych ubiegłego wieku „ruch ekumeniczny”:

W tym celu urządzają [oni] zjazdy, zebrania i odczyty z nieprzeciętnym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy, pogan wszystkich odcieni, jak i chrześcijan, a nawet tych, którzy – niestety – odpadli od Chrystusa, lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu.

Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one zasadzają się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, o ile, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznawania Jego panowania.

Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i krok po kroku popadają w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii, przez Boga objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera.

To prawda, Pius XI potępił coś innego, niż to, czego jestem obecnie świadkiem. Potępił coś znacznie mniej skandalicznego niż Dzień Modlitw o Pokój w Asyżu 2002. Takie wydarzenie w jednym z najbardziej znanych miejsc świętych (nie zjazd w jakimś świeckim miejscu) nie mogłoby się pojawić w najgorszych koszmarach Piusa XI.

Stoimy w obliczu czegoś równie przerażającego, co tajemniczego. Musimy silniej niż kiedykolwiek przylgnąć do mądrości Piusa XI, by nie zostać zmiecionymi przez przetaczający się przez Kościół huragan skandali. Jesteśmy świadkami kryzysu znacznie gorszego niż ten, który skłonił św. Franciszka do zbudowania jego, dziś bezczeszczonego, klasztoru. Musimy zadać sobie pytanie: dlaczego Papież aprobuje to, co jego poprzednicy z pewnością by potępili? (...) Czy zapraszałby wszystkie religie świata do uczestnictwa w Dniu Modlitw o Pokój na świecie, gdyby nie wierzył, że wszystkie one są mniej lub bardziej dobre i chwalebne? Jak sam napisał w encyklice Redemptor hominis:

Dokument, jaki Sobór poświęcił religiom pozachrześcijańskim, jest przede wszystkim pełen głębokiego poszanowania dla wielkich wartości duchowych, owszem – dla pierwszeństwa tego, co duchowe, a co w ży­ciu ludzkim wyraża się poprzez religię, i z kolei przez moralność, promieniując na całą kulturę. Słusznie Ojcowie Kościoła widzieli w różnych religiach jakby refleksy jednej prawdy semina Verbi, które świadczą o tym, że na różnych wprawdzie drogach, ale przecież jakby w jednym kierunku postępuje to najgłębsze dążenie ducha ludzkiego, które wyraża się w szukaniu Boga (...).

Czy jednak Ojcowie Kościoła naprawdę tak uczyli?

Jako że Papież nawiązuje tu wyraźnie do Pierwszej Apologii św. Justyna, przypomnijmy, że Ojcowie uważali „różne religie” za pochodzące od diabła, a ich bożków za złe duchy. Justyn uczył, że to filozofia grecka, a nie politeistyczne religie pogańskie, zawiera „ziarna prawdy” – włącznie ze znajomością istnienia jednego Boga, i że ponieważ „Sokrates usiłował uczynić te rzeczy powszechnie znanymi i oswobodzić ludzi od demonów (...) został skazany na śmierć przez tych, którzy pokochali zło”. Sokrates skazany został za próbę przekazania „ziaren Słowa” wyznawcom fałszywych religii, „którzy ich nie posiadali i którzy je odrzucili”.

Wierni mają więc prawo zapytać: dlaczego Papież zaprosił współczesnych wyznawców religii politeistycznych, by modlili się do rozmaitych bożków i duchów o pokój? Jeśli nie wierzy on, że nawet te religie są mniej lub bardziej dobre i chwalebne – co robią w Asyżu ich przedstawiciele? Dlaczego pozwolono im jechać tam w papieskim „Pociągu Pokoju” i przemawiać do kardynałów, biskupów i katolickich wiernych? Dlaczego oddano do ich dyspozycji sale w klasztorze św. Franciszka, aby mogli tam odprawiać swoje ceremonie?

Ze spotkania tego ludzie mogą wynieść tylko jedno przesłanie: wszystkie religie podążają tą samą drogą (wszystkie „uczestniczą” w jedynym pośrednictwie Chrystusa – por. Dominus Iesus), chociaż różnymi pojazdami; wszystkie są w jednym domu, choć w różnych pokojach. Oczywiście, katolicyzm jest najlepszą i najdoskonalszą ze wszystkich religii, podczas gdy inne wykazują „poważne braki”. Jak jednak ktoś patrzący na to wydarzenie może nie odnieść wrażenia, że wszystkie inne zaproszone religie są mniej lub bardziej dobre i chwalebne? (...)

Papież doskonale wiedział, że różnym religiom wyznaczono w obrębie klasztoru św. Franciszka z Asyżu sale, w których mogliby się modlić i odprawiać pogańskie rytuały ku czci swych bożków. Papież to zaaprobował, ponieważ, jak wszystko na to wskazuje, jest on przekonany, że wszystkie religie są mniej lub bardziej dobre i chwalebne. Dotyczy to również voodoo, którego wyznawcom oddano do użytkowania salę D w obrębie klasztoru. Przedstawiciel voodoo podczas mowy do Wikariusza Chrystusa na niższym placu Bazyliki stwierdził: „Jako przywódca tradycyjnej religii voodoo wierzę, że pokój nie jest możliwy tak długo, jak długo istnieć będą podziały i antagonizmy pomiędzy ludźmi”. Podobna głębia wypowiedzi cechowała całe spotkanie. Inny czarownik, zaproszony przez Papieża do Asyżu, dodał: „Zaproszenie do wzięcia udziału w Modlitwie o Pokój w Asyżu jest wielkim zaszczytem zarówno dla mnie, jak i dla wszystkich wyznawców Avelekete Vodoun2, którego jestem najwyższym kapłanem”.

Najwyższy kapłan Avelekete Vodoun podarował również Papieżowi i wszystkim katolikom swoją receptę na światowy pokój: „błagania o przebaczenie duchy opiekuńcze rejonów dotkniętych przez przemoc” oraz „złożenie ofiar wynagrodzenia i oczyszczenia dla przywrócenia pokoju” (tzn. poderżniecie gardeł kurczaków, kóz oraz gołębi i wykrwawienie ich zgodnie ze szczegółowymi rytuałami). (...) Następnie wysłuchaliśmy niejakiego Didi Talwakara, przedstawiciela hinduizmu. Kamery uchwyciły go drzemiącego podczas części papieskiego przemówienia na temat światowego pokoju. Talwakar chciałby, aby katoliccy wierni wiedzieli, że „ubóstwienie istot ludzkich daje nam poczucie wartości życia. Nie tylko ja jestem w gruncie rzeczy boski, wszyscy inni również”. „Moi boscy bracia i siostry – apelował – (...) odważam się zwrócić do ludzkości, z tego czcigodnego forum, w błogosławionej obecności Jego Świątobliwości Papieża”. Z pewnością Papież jest bardzo świętym człowiekiem, jednak zaledwie jednym z wielu. Didi woli naśladować innego świętego człowieka: czcigodnego Pandurang Shastri Athawale, będącego głową czegoś o nazwie Swadhyaya parivari, a który naucza „szacunku dla wszystkich tradycji religijnych” i radzi, by „uwolnić ideę religii od dogmatyzmu, zasklepienia w sobie i nakazów”. Jakichkolwiek nakazów.

Nie dziwi więc, że Talwakar, kiedy nie drzemie, jest bardzo wdzięczny Papieskiej Radzie ds. Dialogu Międzyreligijnego za „propozycję modelu stosunków międzywyznaniowych (...) Od tego możemy przejść do koalicji religii świata zabezpieczającej wspólną przyszłość błogosławioną przez Boga”. Który to będzie bóg? Nieistotne. Wszyscy bogowie są mile widziani w przewidywanej „koalicji”.

Jeśli Papież i jego otoczenie mieli jakieś zastrzeżenia do owej koalicji religii, implikowane przez samą strukturę tego spotkania, zastrzeżenia te nie pojawiły się w żadnym dementi dołączonym do mowy Talwakara, w żadnym innym dokumencie odnoszącym się do tego wydarzenia ani w żadnym oświadczeniu papieskim. Usłyszeliśmy jednak kilka bezsensownych deklaracji, negujących synkretyczny charakter spotkania. „To nie synkretyzm” – powtarzano nam w kółko. „To nie synkretyzm” mówiono, kiedy wyznawcy różnych bożków udali się do swoich pomieszczeń w klasztorze, by bezcześcić te miejsca pogańskimi kultami.

EWTN i inne neo-katolickie organy nie pokażą obrazów świętokradztw, jakie miały miejsce w tych pomieszczeniach (...) Ale dzięki „The Remnant” poznacie całą prawdę. Zobaczycie muzułmanów kłaniąjących się ku wschodowi i wzywających Allacha w sali odległej zaledwie o kilka stóp od miejsca, w którym odprawiana jest Msza. Zobaczycie buddystów, medytujących przed swym ołtarzykiem w celi franciszkańskich mnichów, i kapłanów dżinistów – wierzących w wielu bogów – palących drewniane wióry w „świętej urnie” w celi obok. Zobaczycie wreszcie rabinów czytających swe pisma i przechadzających się po sali H, jakby to była synagoga. Zobaczycie, jednym słowem, całe obrzydlistwo, które neo-katolicki establishment pragnie ukryć, podczas gdy świat upaja się tym spektaklem.

Jak wspomniałem, [goście] przybyli do Asyżu „pociągiem pokoju” składającym się z siedmiu wagonów: jednego dla Papieża, jednego dla kardynałów i biskupów, jednego dla prawosławnych, jednego dla żydów i muzułmanów, jednego dla protestanckich „wspólnot wyznaniowych”, jednego dla buddystów, szintoistów, konfucjan, dżinistów i tenrikyoistów oraz jednego dla hinduistów, zoroastrian i sikhów.

Spotkanie obejmowało dwie przygotowane na tę okoliczność liturgie: jedną dla „chrześcijan” w bazylice mniejszej i drugą dla wielojęzycznego zgromadzenia jako całości. Ta ostatnia podzielona była na dwie części: jedna poprzedzała indywidualne modlitwy w osobnych salach, a druga miała miejsce po nich. (...)

Oficjalna broszura watykańska nie pozostawiała wątpliwości, że celem tego, co nazywano „ekumeniczną celebracją” w bazylice mniejszej było pokazanie, że wszyscy „chrześcijanie” są „uczniami Chrystusa”. Kolejne punkty porządku spotkania zatytułowano: „Razem jako uczniowie Chrystusa”, „Świadkowie Ewangelii dla wszystkich” i „Wspólna modlitwa”.

Z trudem powstrzymałem się od krzyku [rozpaczy], gdy zobaczyłem Papieża oraz „Przedstawicieli Kościołów i Wspólnot Kościelnych” kierujących się w procesji główną nawą bazyliki mniejszej, w celu przeprowadzenia „intronizację Księgi Ewangelii” – na tym samym ołtarzu, na którym przez setki lat odprawiali Najświętszą Ofiarę mnisi, wybierający raczej śmierć niż wyrażenie uznania dla herezji. „Księga Ewangelii” niesiona była przez prawosławnego diakona, podczas gdy czterech świeckich przedstawicieli „Kościołów i Wspólnot Kościelnych” trzy­mało głupawo wyglądające lampki.

Spektakl zakończył się okadzeniem „Księgi Ewangelii”, której boska nauka odrzucana jest i pogardzana w wielkiej mierze przez cały ten pociąg heretyków i schizmatyków, których Papież poprowadził do ołtarza, jakby należeli do jego trzody (...) Pociąg załadowany przedstawicielami różnych „kościołów” prawosławnych, Światowego Porozumienia Baptystów, „Kościoła Szkocji”, kwakrów, zielonoświątkowców i członków czegoś o nazwie Uczniowie Chrystusa.

Podczas ceremonii miały miejsce trzy wezwania do Trójcy Świętej: jedno przez przedstawiciela „Kościoła Szkocji”, jedno przez kwakra i jedno przez członka Światowego Porozumienia Baptystów. „Kościół Szkocji” uczy, że aborcja w pewnych szczególnych okolicznościach jest dopuszczalna, „kiedy potrzeby matki uchylają prawa płodu”. Wielu bardziej liberalnych baptystów z Porozumienia podziela ten pogląd. Tak więc Papież zezwolił na uroczyste wypowiedzenie wezwania do Trójcy Świętej przez „chrześcijan”, których „wspólnoty kościelne” uczą, że prawo Boże zezwala w pewnych okolicznościach na morderstwo w łonie matki.

Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności – może przez Boską opatrzność – owe wezwania do Trójcy nie wzywały de facto Trójcy Świętej. Trzykrotnie powtórzona inwokacja brzmiała: „Niech będzie błogosławiony Ojciec, Syn i Duch Święty”. Ani razu ani Papież, ani żaden z heretyków i schizmatyków nie śmiał wypowiedzieć podczas tej parodii „W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”.

Nie oszczędzono nam natomiast bezmyślnej paplaniny w stylu Novus Ordo, w której członkowie tego zgromadzenia usiłowali powiedzieć Bogu wszystko o Nim samym. „Panie, wszechmocny Boże i książę pokoju, Twoje panowanie będzie wielkie, a Twój pokój bez końca”. „Panie, Boże miłosierdzia i źródło wszelkiej pociechy: Ty głosiłeś pokój tym, którzy są daleko i tym, którzy są blisko”. Brrr...

Głównym motorem tego rodzaju spektakli zdaje się być przekonanie, że jeśli ktoś postępuje tak, jakby istniała jedność pomiędzy sprzecznymi i wrogimi religiami, to taka jedność zaistnieje rzeczywiście. Rezultatem jednak może być jedynie świętokradztwo, utrwalające fałszywe przekonanie, że dysydenci nie potrzebują wracać do Kościoła i że w pewnej mierze do niego należą. Jak, w przeciwnym razie, Papież mógłby przewodniczyć liturgiom z udziałem świeckich, uważających się za duchownych, i duchownych prawosławnych, nieugięcie odrzucających jego prymat nauczania i rządzenia?

Następnie przyszła kolej na liturgie dla całego wielojęzycznego zgromadzenia. Po kolei czciciele różnych bożków, duchów i idoli proszeni byli do pulpitu umieszczonego naprzeciw Papieża i wygłaszali mini-kazania o pokoju na świecie z perspektywy ich tradycji religijnych. Przyglądałem się przerażony, jak Wikariusz Chrystusa siedzi tam słuchając buddyjskiego mnicha, niejakiego Geshe Tashi Tseringa, zawodzącego tekst z Shantidevy: „Tak długo, jak przetrwa ziemia i trwały będą uczucia, dotąd pozostanę i będę rozwiewał wszelkie tajemnice tego świata”. W stanie nirwany bowiem, po długim cyklu wcieleń i oczyszczeń, ludzie doświadczą obumarcia pragnień i ich indywidualne świadomości zostaną wchłonięte przez boskość, by od tego momentu nie być już pojedynczymi, czującymi istotami ludzkimi. To właśnie tego pozwolił nauczać Papież z pulpitu, który sam dostarczył – ponad 2000 lat po tym, jak Chrystus Król przyszedł rozwiać te zabijające ducha nonsensy światłem Wcielonego Słowa.

Oczywiście owe mini-kazania stanowiły dla niekatolickich mówców doskonałą okazję, by przypomnieć Kościołowi, jak zły był przed pontyfikatem Jana Pawła II. (...) Po mini-kazaniach nastąpiło uroczyste zapalenie małych olejowych lampek, które przedstawiciele różnych religii nieśli w procesji do stojącego na trójnogu stołu, gdzie zebrano je, by symbolizowały zaangażowanie wszystkich religii dla światowego pokoju. (...) Watykańscy liturgiści byli oczywiście bardzo zadowoleni z tych lampek. Ich całostronicowe zdjęcie można było znaleźć na 88. stronie oficjalnej broszury wydanej z okazji Dnia Modlitw. Na odwrocie wyjaśniono, że lampka nazwana „Światłem Nadziei” została zaprojektowana przez s. M. Agar Loche. Kiedy patrzyłem na ten trójnóg i lampki z ich abstrakcyjnie rzeźbionymi podstawkami, doznałem nagle olśnienia – Star Trek3! Tak, gdyby Klingoni mieli liturgię, prawdopodobnie wyglądałaby ona podobnie.

Zapewne najlepszy jednak komentarz do tego wydarzenia dał pewien młody, krótko ostrzyżony dziennikarz, który w pokoju prasowym ryknął nagle: „All we are SAAAYing, is give peace a chance” („Wszystko, co mówimy, to: dajcie pokojowi szansę”) – przypominając znany przebój Johna Lennona i Yoko Ono. Cały rząd reporterów, włącznie ze mną, wybuchnął śmiechem. Po prostu trzeba było się śmiać – spektakl był zbyt groteskowy. (...)

Kardynał Biffi odmówił wzięcia udziału w tych ceremoniach. BBC podała też, że Fryderyk Bricolo i Maksym Polledri, członkowie włoskiej koalicji rządowej, wydali oświadczenie mówiące, że „Modlitwa z heretykami, schizmatykami, rabinami, mułłami, szamanami i czcicielami bożków wprowadza dezorientację w szeregi katolickich wiernych”. Według moich informatorów w Rzymie, wielu księży i znanych katolików wyrażało się negatywnie o całej imprezie. Jednak nikt z nich nie odważył się popłynąć otwarcie pod prąd pochlebstw manifestowanych przez tłum w Asyżu, których reakcja na to wydarzenie była na poziomie: Jan Paweł II, hip hip, hurra!

Chcę zakończyć tę relację (...) przytaczając uroczyste nauczanie św. Piusa X w sprawie wspólnych z fałszywymi religiami modlitw w intencji pokoju. W swoim liście apostolskim potępiającym ruch Sillon we Francji, święty Papież scharakteryzował go w następujący sposób:

Dla zbudowania Miasta Przyszłości apelują oni do ludzi wszystkich religii i sekt, wymagając od nich tylko jednego: by podzielali ten sam ideał społeczny, szanowali wszystkie wyznania i wnosili z sobą pewien zasób sił moralnych.(...) zwracają się do tych, którzy chcą zmieniać dzisiejsze społeczeństwo kierując je ku Demokracji, by nie zwalczali się wzajemnie ze względu na filozoficzne czy religijne przekonania, które ich różnią, lecz by maszerowali ramię w ramię nie wyrzekając się swoich poglądów (...) Jednak jeszcze dziwniejsza, bardziej niepokojąca i przygnębiająca jest bezczelność ludzi nazywających siebie katolikami, marzących o przekształceniu społeczeństwa i ustanowieniu na ziemi, ponad i poza Kościołem katolickim, „królestwa miłości i sprawiedliwości” razem z ludźmi wszystkich religii i niereligijnymi (...) Nie, Wielebni Bracia, musimy powtarzać z całą energią w tych czasach społecznej i intelektualnej anarchii, kiedy każdy uważa się za nauczyciela i prawodawcę – [Nowe] Miasto nie może być zbudowane inaczej, niż tylko przez Boga; społeczeństwo [godne tego miana – przyp. tłum] może powstać jedynie, gdy Kościół położy pod nie fundamenty i nadzoruje pracę. Cywilizacji nie musimy wynajdować, a Nowe Miasto nie musi być budowane na mglistych ideach; one wciąż istnieją – to chrześcijańska cywilizacja i Katolickie Miasto. Ω

Wybór i tłumaczenie: Wojciech Zalewski.

Przypisy

  1. Religia założona w 1838 r. przez Japończyka Miki Nakayamę – przyp. red. Zawsze wierni.
  2. Terminy voodoo i vodoun oznaczają tę samą religię – przyp. red. Zawsze wierni.
  3. Star Trek to bardzo popularny, wręcz „kultowy” amerykański serial sf, a Klingoni to występujący w nim człekokształtni wojownicy z planety Qo’nos. Porównanie autora ma tu wydźwięk jednoznacznie szyderczy – przyp. red. Zawsze wierni.